Скачать книгу

doszłoby do starcia, stawiałbym, że właśnie zwierzę wyjdzie z tego cało.

      Przez jakiś czas jechali w milczeniu. Potem Emily stwierdziła:

      – Myślę, że chyba powinieneś opowiedzieć mi o Ait Driss.

      Rafael popatrzył na nią w zamyśleniu, wreszcie skinął głową.

      – Za godzinę zapadnie zmrok, więc możemy już rozbić obóz.

      Rozkulbaczyli konie, wytarli je i zaobroczyli, a potem rozbili mały namiot, w którym mogli się przespać. Rafael wypakował przenośne ogrodzenie elektryczne i ostrożnie rozstawił sześć pylonów w podkowę przy skalnej ścianie. Nastawił przekaźniki, potem włączył zasilanie. W powietrzu poniosło się niskie brzęczenie napięcia. Emily przyglądała się temu uważnie, ale nic się nie stało.

      – I tyle? – zdziwiła się wyraźnie rozczarowana.

      – Od razu widać, że nie wychowałaś się na wsi. – Rafael podniósł gałązkę i rzucił w ogrodzenie. Rozbłysły iskry i rozległy się głośne trzaski. Wierzchowce podrzuciły łbami zaniepokojone. – Napięcie może zabić konia. Dość, żeby zepsuć samopoczucie niejednemu groginowi.

      Po chwili jednak wyłączył prąd.

      – Lepiej oszczędzać energię. Włączę, gdy położymy się spać. Groginy polują za dnia i w nocy, bez różnicy, więc na wszelki wypadek warto mieć zapasy energii. – Uśmiechnął się pokrzepiająco, ale Emily zauważyła, że nawet gdy przygotowywał herbatę, strzelbę miał cały czas pod ręką.

      Na kolację zjedli smażone kluski z nadzieniem warzywnym i kawałki mięsa marynowanego w ostrym sosie. Popili herbatą z masłem i solą.

      – Ludzie, którzy zasiedlili ten świat, pochodzili z dwóch różnych statków kolonizacyjnych – zaczął potem opowiadać Rafael. – Jeden wystartował z Izraela, drugi z Maroko. W tamtych czasach ludzie opuszczali Starą Ziemię, uciekając przed epidemiami. Ani Izraelczycy, ani Marokańczycy nie zamierzali kolonizować tego świata wspólnie, ale statek izraelski miał awarię napędu, której nie udało się naprawić. Dryfował przez wiele miesięcy, zanim Marokańczycy odebrali wezwanie o pomoc i zatrzymali się, aby jej udzielić. Izraelczycy byli wdzięczni, ale czujni. Chociaż Izrael i Maroko nie były wtedy wrogami, należały do konkurujących regionów i dzieliło je wiele uprzedzeń. – Rafael dorzucił drew do ogniska. – Marokańczycy mieli części zamienne i statek został naprawiony, ale zaraz potem jeden z członków załogi z Maroka zachorował. Pierwsi zmarli marokańscy lekarze.

      – To była zaraza – wtrąciła Emily. – Zaraza kairska?

      Czytała o tym, gdy była małą dziewczynką.

      – Właśnie – potwierdził Rafael. – Początkowo kapitan Izraelczyków chciał odlecieć, aby chronić swoich, ale przywódca kolonistów przekonał go, aby zostali. Lekarze z Izraela przeszli na pokład statku Marokańczyków, aby pomóc chorym. Kiedy wreszcie chorobę udało się opanować, oba statki postanowiły trzymać się razem na wypadek, gdyby wystąpiły kolejne problemy, a potem dotarły do tego świata. Nazwali go Azylem, ponieważ mieli nadzieję, że właśnie tym się dla nich stanie.

      Emily pokiwała głową ze zrozumieniem.

      – Pierwsze lata były ciężkie. Koloniści założyli farmy w kotlinach rzek, zbudowali parę małych osad i zaczęli eksplorację planety. Jedna z grup, zarówno Izraelczyków, jak i Marokańczyków, około pięciuset osób, wyruszyła w góry, które nazwali Pelion, jak jedno z pasm na Starej Ziemi. Stryj Danny mówi, że góry znajdowały się w Izraelu, ale stryj Yael upiera się, że w Maroku. I pewnie to właśnie Yael ma rację. W każdym razie koloniści znaleźli kotlinę, gdzie stoi teraz Ouididi. Gleba okazała się dobra pod uprawę kukurydzy i pszenicy, w sztucznych macicach można było wyhodować inwentarz z ziemskich zarodków. W ciągu roku powstała mała górska wioska.

      Rafael uśmiechnął się do Emily.

      – I właśnie wtedy osadnicy odkryli groginy, a może to groginy odkryły osadników. Początkowo stada były niewielkie. Ludzie stracili trochę inwentarza, ale traktowali to jako drobną niedogodność. Potem, pierwszego lata, duża grupa osadników wybrała się na wyprawę. Prawie sześćdziesięcioro dorosłych i drugie tyle dzieci. Wspięli się na szczyt góry, znaleźli nieco dalej duży płaskowyż. Tam rozbili obóz. Następnego dnia zamierzali wrócić do wioski. I właśnie tam dopadła ich horda groginów.

      – Horda? – zdziwiła się Emily.

      – Zabrzmiało ponuro, co? – uśmiechnął się Rafael. – Ale pasuje. Każde wielkie stado groginów nazywamy hordą.

      – Osadnicy na pewno byli uzbrojeni?

      – Owszem, ale niezbyt dobrze. Horda liczyła ponad sto groginów. Zapewne szła tropem sambarów, ale natrafiła na osadników przy kolacji. Nie wystawiono straży, nikt nie sądził, że grupie coś grozi.

      Emily przypomniała sobie podstępny atak Dominium na Victorię.

      – Historia lubi się powtarzać.

      – Groginy zaatakowały, zanim osadnicy zrozumieli, co się dzieje – podjął opowieść Rafael. – Wiele osób zginęło w parę minut, a reszta próbowała chwycić za broń i ustawić obronę. Groginy atakowały przez całą noc. Ich wycie przyciągnęło kolejne groginy, nie wiadomo, jak wiele. Wokół piętrzyły się ciała zabitych zwierząt, jednak nie zaprzestały ataku. Tuż przed świtem osadnikom zaczęła kończyć się amunicja. Wreszcie dorośli zabrali ocalałe dzieci i kazali im schronić się w małej jaskini. Zostawili im wodę i żywność, a potem zasłonili wejście głazami. Dorośli, którzy jeszcze żyli, ustawili się przed zamaskowanym wejściem i strzelali do groginów, dopóki nie skończyły się naboje… – Urwał i pogrzebał patykiem w ognisku.

      – Na bogów naszych matek – westchnęła Emily. – Wszyscy zginęli? Nikt nie ocalał?

      – Wszyscy dorośli – potwierdził Rafael z powagą. – Sześćdziesięciu trzech osadników. I prawie trzydzieścioro dzieci. Kiedy jednak reszta osadników przybyła, aby sprawdzić, co się stało, odnalazła pozostałe dzieci w jaskini. Żywe. Osada przetrwała, a parę lat później mieszkańcy zbudowali kaplicę, aby upamiętnić masakrę i poświęcenie tych, którzy zginęli za dzieci. Potem kaplicę zastąpiono świątynią, a nazwa Ait Driss stała się symbolem każdego bohaterskiego aktu przetrwania w najbardziej niebezpiecznych warunkach i przy praktycznie zerowych szansach.

      „I wtedy zaczął się eksperyment społeczny z rozszerzonymi małżeństwami i rodzinami, który trwa już tak długo, jak stoi świątynia” – pomyślała Emily, ale nie powiedziała tego na głos.

      ***

      Tuż przed południem następnego dnia spokój się skończył. Rafael prowadził, a Emily jechała za nim na Różyczce. Dziewczyna nic nie usłyszała, ale klacz nieoczekiwanie odskoczyła i zastrzygła nerwowo uszami. Rafael też zatrzymał swojego konia i wspiął się na głaz, skąd rozejrzał się po okolicy. Emily na wszelki wypadek sięgnęła po strzelbę soniczną w pochwie przy siodle.

      – Widzisz coś? – zawołała cicho.

      – Jeszcze nie.

      Niezbyt ją to uspokoiło, zwłaszcza że Rafael sięgnął po swój karabin. Emily sprawdziła zasilanie broni, potem poklepała Różyczkę po szyi i podjechała bliżej towarzysza.

      – Chyba nie zamierzasz zepsuć mi urlopu?

      – Mam nadzieję. – Rafael wpatrywał się w gąszcz. – Wkrótce się przekonamy.

      Emily też się rozejrzała, ale nic nie wzbudziło w niej niepokoju.

      – To może jednak zmienię zdanie – uśmiechnęła się. – Możesz zabrać mnie do Tindżadu zamiast

Скачать книгу