Скачать книгу

niż przedtem; przypominał mi o tym, że moja choroba nie ustąpiła, ale tylko wycofała się i przygotowuje się na powrót.

      – Wiem, że nie wyzdrowiałem, nie do końca.

      Ciocia Ellen nic na to nie powiedziała.

      Podrapałem się po ramieniu, bo nie mogłem dłużej ignorować swędzenia.

      Następnie wystawiłem głowę przez okno na padający deszcz, rozejrzałem się na boki, w górę i w dół, mrużąc oczy, by przejrzeć ulewę spływającą po ścianach domu. Nie wiedziałem czemu, ale miałem wrażenie, że zobaczę ciocię Ellen przyczepioną do wysłużonego tynku. Tymczasem nie zauważyłem niczego oprócz zalanych deszczem ulic i schowałem się do środka.

      – Chyba mówiłaś, że się rozgrzewam?

      – Mówiłam, ale teraz jesteś bardzo zimny.

      Ciocia Ellen runęła z sufitu.

      Dostrzegłem ją kątem oka i próbowałem odskoczyć, ale zjawiła się zbyt szybko, jakby nie tyle spadała, ile odepchnęła się od sufitu z ogromną siłą. Kiedy próbowałem zejść jej z drogi, widziałem, że leci prosto na mnie z rękami i nogami rozpostartymi jak pająk rzucający się na bezwolną ofiarę. Jej oczy nie były już szare jak u kobiety, którą zauważyliśmy na bagnach, ani niebieskie, jakie pamiętałem najlepiej, ale ognistoczerwone, płonące w mroku pokoju.

* * *

      – Bram!

      Dźwięk mojego imienia docierał jakby z daleka, jakbym siedział na dnie studni, a ktoś wołałby mnie z otworu na górze.

      Miejsce, w którym przebywałem, było tak ciemne, że nie uświadczyłbyś tam nawet śladu światła, i wypełniał je zatęchły zapach zgnilizny. Kiedy próbowałem się poruszyć, stwierdziłem, że mięśnie już nie działają. Byłem uwięziony w ciele bez życia.

      Ziemia w moim grobie; dobrze ubita.

      Wróciły do mnie tamte obrazy: ciocia Ellen rzuca się na mnie, spada z sufitu i przygważdża mnie swoim ciężarem do podłogi.

      Po czym szepce mi do ucha:

      – Śpij, moje dziecko.

      Dalej wszystko się urywa i nic więcej nie wiem.

      – Bram!

      Znów usłyszałem swoje imię, tym razem z mniejszej odległości niż poprzednio; towarzyszyło mu czerwone światło, słabe, ale nabierające intensywności, w miarę jak przybliżało się do mnie bądź ja do niego; nie byłem pewien, ponieważ miałem wrażenie, jakbym się przemieszczał, a jednocześnie pokój kręcił się wokół mnie, przenosząc mnie z miejsca na miejsce.

      Wstrząsnął mną dreszcz, nagle otworzyłem oczy. Nade mną unosiła się Matylda.

      Kiedy skupiłem na niej wzrok, poczułem siłę napływającą mi do rąk i nóg i całe ciało naraz wróciło do życia, wymachując kończynami bez sensu, aż w końcu podskoczyło na łóżku z taką siłą, że straciłem kontakt z podłożem, na chwilę zawisłem w eterze, po czym walnąłem z powrotem o podłoże.

      Matylda patrzyła na mnie z rozdziawionymi ustami, a ja byłem jednocześnie zakłopotany i przestraszony.

* * *

      – Czy to się działo naprawdę…?

      Zanim dokończyłem to zdanie, Matylda kiwała już głową.

      – Ostatnie, co pamiętam, to ucieczka przed ważkami w lesie. Potem przebudziłam się w swoim łóżku ze światłem poranka na policzku. Nie wiem, jak wróciliśmy do domu, i nie pamiętam rozbierania się ani kładzenia spać. Tymczasem ocknęłam się w koszuli nocnej, opatulona w koc, jak co nocy. Z początku też nie miałam pewności, ale zauważyłam, że mój płaszcz jest cały w rzepach z lasu. – Przerwała i zmarszczyła brwi. – Ty krwawisz!

      – Co takiego?

      Otarła mi kącik ust palcem.

      – Zaschnięta. Sprzed co najmniej kilku godzin. Nie widzę jednak skaleczenia, tylko trochę zakrzepłej krwi. Przygryzłeś sobie język?

      – Możliwe – odparłem, choć nie czułem żadnego bólu.

      – A jaka jest ostatnia rzecz, jaką ty pamiętasz?

      Też się nad tym zastanawiałem, gdyż ja również pamiętałem bieg przez las, próbę ucieczki przed ważkami. Pamiętałem też rękę wystającą z bagna i chwytającą jedną z ważek w locie. Ręka była gruba i pomarszczona niczym suszona śliwka, jakby spędziła pod wodą całą wieczność. No i sposób, w jaki złapała owada! Skojarzył mi się z żabą, której długi język porusza się z prędkością błyskawicy.

      A potem byłem w domu, z powrotem w łóżku – czas pomiędzy tymi dwoma wydarzeniami kompletnie się zatarł.

      Było też jeszcze spotkanie z ciocią Ellen.

      – Musisz opowiedzieć mi to, co pamiętasz – stwierdziła Matylda, jak gdyby czytała mi w myślach.

      Tak też zrobiłem: opowiedziałem jej wszystko.

      Kiedy skończyłem, nie patrzyła na mnie z niedowierzaniem, którego się spodziewałem. Zamiast tego patrzyła na mnie z troską i niepokojem.

      – Kiedy weszłam, zastałam twoje okno uchylone. Zobacz, kałuża wody wciąż pod nim jest…

      Mama na pewno szczelnie zamknęła okno przed spaniem; zawsze tak robi. Nawet podczas najduszniejszych miesięcy zamykała mi na noc okno i odcinała dopływ nocnego powietrza, żebym tylko nie złapał przeziębienia albo czegoś gorszego. Moja choroba wykluczała takie warunki. Czyli tak jak pamiętałem: w nocy otworzyłem to okno sam.

      – Dlaczego więc nie pamiętamy powrotu do domu?

      Jej pytanie zawisło w powietrzu, bo żadne z nas nie znało odpowiedzi.

      Matylda przeniosła wzrok na moje ramię, które drapałem w roztargnieniu. Przestałem i próbowałem schować je pod koc. Siostra ani myślała odpuścić – złapała mnie za rękę i przyciągnęła do siebie.

      – Odkąd ci się poprawiło, bez przerwy się drapiesz. Pokaż mi to!

      Wyrwałem się jej z taką siłą, że walnąłem dłonią w zagłówek łóżka, aż zadudniło. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby w dębowym drewnie został po tym ślad. Tymczasem moja ręka wyszła z tego bez szwanku i wyglądała normalnie. Szybko wsunąłem ją pod koc.

      Matylda patrzyła na mnie z przerażeniem. Jeszcze przed kilkoma dniami była ode mnie znacznie silniejsza, a teraz wyswobodziłem się z taką łatwością.

      – Co się z tobą stało? – spytała cicho. – Czy to ona ci to zrobiła?

      Nie odpowiedziałem, bo po prostu nie wiedziałem, co powiedzieć.

      – Pokaż tę rękę, Bram.

      Pod kocem zaczęło mnie znowu swędzieć, nie leciutko, jak od pająka wędrującego po ramieniu, ale tak jak po ugryzieniu dziesięciu komarów naraz. Próbowałem nie zwracać na to uwagi, ale robiło się coraz gorzej. Potarłem ręką o pierś, ale niewiele to pomogło. Na świąd mogły pomóc tylko paznokcie.

      – Cały się trzęsiesz – stwierdziła Matylda. – No pokaż. Mnie możesz zaufać.

      Nie dawałem już rady; wyciągnąłem rękę spod koca i zacząłem się drapać przez koszulę nocną z taką siłą, że gdybym w ten sposób przejechał paznokciami po stole, na pewno zostałyby rysy. Kiedy swędzenie nareszcie ustąpiło, sięgnąłem do mankietu i szybkim ruchem podwinąłem rękaw, wpatrując się w Matyldę.

      Siostra spojrzała na bladą skórę na moim ramieniu. Przysuwała

Скачать книгу