Скачать книгу

ulega zmianie, staje się nieco głębszy i bardziej znajomy: to głos Matyldy.

      Nie potraktujesz mnie w ten sposób, prawda? Nie zamkniesz mnie w pokoju w oczekiwaniu, aż śmierć zabierze mnie w środku nocy? Mama byłaby taka niezadowolona, że traktujesz damę tak niewłaściwie. Wyobraź sobie, co by było, gdyby tata się dowiedział! Och, przełożyłby cię przez kolano i zbił rózgą, jakbyś wciąż był dzieckiem. Wysłałby cię zapłakanego do twojego pokoiku na poddaszu, źródła tylu przygód w późniejszym życiu, a zarazem tylu chorób u zarania. Tak się cieszę, że spisujesz wspomnienia z tamtych czasów. Pamiętam wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj, i muszę nadmienić, że sporo ominąłeś. Wiem, że się śpieszysz, ale dobry narrator nigdy nie pozostawia luk, więc w swoim najlepiej pojętym interesie powinieneś cofnąć się i zastanowić nad tym, czego brakuje. Powiem więcej – chętnie pomogę! Otwórz drzwi, a ja będę ślęczeć z tobą nad każdą stroną i przypominać sobie wszystko. Pamiętasz rękę z bagna? Nie chciałbyś wiedzieć, do kogo należała? Zakładasz, że do Ellen, ale czy jesteś pewny? Ja mogę ci to wyjawić. Poczekaj – mogę ci to pokazać! Mogę przenieść cię tam, weź mnie za rękę, a razem udamy się na brzeg trzęsawiska i świeżym okiem zajrzymy w mętną głębię. Możemy również na nowo zwiedzić zamek. Tylko pomyśl, jak by to było wrócić tam i opowiedzieć tamtemu Bramowi o tym, co dziś wiesz! Możesz sobie coś takiego wyobrazić? Moglibyśmy uklęknąć nad wodą i złapać tę rękę, przyciągnąć do siebie, wyciągnąć z wody. Wtedy pozwolilibyśmy jej zatopić zęby w twoim miękkim przedramieniu i pić. Czyż nie tego pragniesz? Wreszcie przestałoby swędzieć. Zaręczam.

      Bram sięga do koszyka, wyjmuje kolejną różę i ciska nią w drzwi. Patrzy, jak kwiat uderza o drewno, po czym opada, jak gdyby unosił się w powietrzu, przez kurz, i osiada na kamieniach.

      Zza drzwi dobiega wybuch śmiechu, śmiechu tak głośnego, że karabin wypada mu z rąk i z łoskotem ląduje na podłodze. Bram chwyta go rozpaczliwie i mierzy w miejsce, z którego dobiega śmiech.

      Robisz się nieuważny, Bramie. Zapomniałeś pobłogosławić kwiat; to pewnie zmęczenie.

      Bram z przerażeniem patrzy, jak płatki róży opadają, jeden po drugim, aż zostaje tylko kolczasta łodyga. Na jego oczach wszystko to czernieje i rozsypuje się na kawałeczki. Zza drzwi znów dobiega śmiech, a po nim głośne uderzenie w drewno, po którym wykrusza się jeszcze więcej pasty. Bram pozbawiony nadziei opada na krzesło.

      Śmiech zanika, a pokój znów wypełnia się ciszą, w której zaraz rozbrzmiewa głos z jego głowy. Głos Matyldy.

      Uwielbiałam zbierać kwiaty na błoniach za naszym domem w Clontarf, pamiętasz? Tuż za naszymi drzwiami rozciągał się park, a dalej port i Artane. Mama zabierała mnie na spacery po wybrzeżu. Robiłyśmy sobie piknik i oglądałyśmy statki unoszące się na morzu. To były szczególne czasy. Oczywiście ty byłeś już chory, nawet wtedy. Byłeś zaledwie cieniem chłopca, wyglądałeś tak delikatnie, jak gdyby wypadnięcie z łóżka mogło oznaczać dla ciebie śmierć.

      Pamiętam, jak ciocia Ellen otulała cię co wieczór i opowiadała ci historyjkę. Czasem pozwalała mi usiąść obok, a nawet jeśli nie, to i tak słyszałam ją ze swojego pokoju i łowiłam każde słowo. Czy to cię martwi, Bramie? Czy martwi cię, że podsłuchiwałam cię w twoich prywatnych chwilach?

      Bram nie odpowiada.

      Jej opowieści były takie wciągające; nie mogłam się oprzeć. Jeżeli o mnie chodzi, to uważam, że z tobą to była strata czasu. Przez połowę czasu miałeś taką gorączkę, że nie umiałbyś powiedzieć, gdzie się znajdujesz, a co dopiero słuchać z uwagą, na którą zasługiwały. A nawet w te nieliczne noce, kiedy rzeczywiście słuchałeś, odpływałeś w sen na długo, zanim opowiadanie dobiegło końca. Idę o zakład, że ani razu nie dosłuchałeś do finału opowieści. A ja owszem. Zapamiętałam, jak wszystkie się kończą. Każdziuteńka z nich. Tamtej nocy, kiedy spadła na ciebie z sufitu – też wiem, jak skończyła się ta historia. Chciałbyś się dowiedzieć?

      Bram bierze głęboki wdech przez nos i wypuszcza powietrze ustami. Morzy go sen, powieki niedługo się poddadzą. Wstaje z krzesła, trzykrotnie okrąża pokój i znowu siada. Ma ochotę na kolejny łyk brandy, ale to byłoby nierozważne; brandy sprawi tylko, że będzie bardziej senny.

      – Sam widzisz, znów odpływasz w środku opowieści.

      Tym razem to głos cioci Ellen, dokładnie taki, jak zapamiętał z dzieciństwa. I nie brzmi, jakby dochodził z wnętrza jego głowy, tym razem dobiega zza drzwi, przytłumiony przez grube dębowe deski.

      – Tamtej nocy nie chciałam odejść, naprawdę nie chciałam, ale ty i twoja siostra nie pozostawiliście mi wyboru. Nigdy nie powinieneś był wchodzić do mojego pokoju. Nie miałeś czego szukać w mojej prywatnej przestrzeni. Ja nigdy nie weszłabym do twojego pokoju ot tak, nieproszona. Nawet nie przeszłoby mi przez myśl, żeby grzebać w twoich rzeczach jak pospolity złodziej przeszukujący dobytek ofiary. Kochałam cię – ciebie i twoją siostrę też.

      Bram czuje, że oczy mu się zamykają, ale zmusza się do ich otwarcia i nabiera powietrza. Stęchły zaduch jest tak pełen wilgotnego kurzu, że łaskocze go z tyłu gardła. Bram sięga do kieszeni, wyciąga piersiówkę i pociąga kolejny łyk.

      – To moja zasługa, że siedzisz tu jako dorosły. Wiesz o tym, prawda? Tamtego wieczoru mogłam zostawić cię na pewną śmierć, ale tego nie zrobiłam. Zobaczyłam, jaką krzywdę chce ci wyrządzić ten lekarz, twój wujek, i wkroczyłam, by temu zapobiec, niech piekło pochłonie twoich rodziców. Nie masz pojęcia, jakiej napytałam sobie wówczas biedy. Zrobiłam to, bo cię kochałam; kochałam jak własne dziecko. I nadal kocham.

      Bram nie zwraca na nią uwagi. Brandy tłumi jej głos, choć na chwilę. Rozprasza mgłę w jego głowie i rozgrzewa zmęczone kości. Piersiówka trafia z powrotem do kieszeni.

      – Pamiętasz wszystkie te dni, które spędziliśmy u ciebie w pokoju, tylko we dwójkę? Leżąc na łóżku, snując opowieści. A ile było śmiechu! Na pewno czasem się też bałeś; niektóre z tych historii były całkiem straszne! Pamiętasz legendę o Dearg Due2? Miałeś lekką temperaturę, kiedy ci ją opowiadałam.

      Zabrzmiało znajomo, ale Bram nie może przypomnieć sobie treści.

      – Była uwięziona w pokoju, trochę jak my dwoje, i popatrz, co się z nią stało. Popatrz, co stało się z ludźmi, którzy ją tam zamknęli. Och, za nic nie chciałabym zobaczyć, jak spotyka cię taki los. Jeśli otworzysz te drzwi, nigdy nie będziesz musiał martwić się o takie rzeczy. Ja cię ochronię.

      Kolejny kawałek pasty zawierającej hostię odpada od krawędzi drzwi i rozbija się o posadzkę na tysiąc kawałeczków. Bram jednak ledwo to zauważa; jego myśli krążą wyłącznie wokół snu, którego tak pragnie, a któremu nie może się poddać. Pod jego ciężkimi powiekami toczy się bitwa.

      – Może zwyczajnie powinieneś uciąć sobie drzemkę. Króciutką, żeby oczyścić umysł. Na pewno po przebudzeniu zrozumiesz, jak straszliwy popełniłeś błąd. No dalej, zamknij oczy; ja cię przypilnuję. Zupełnie jak wtedy, gdy byłeś mały.

      Karabin wysuwa się Bramowi z ręki i uderza o podłogę. Mężczyzna rozważa podniesienie go, ale jego ramiona są takie ciężkie, karabin jest taki ciężki, powieki są takie…

      – Śpij, Bramie, śpij. Teraz cię mam.

      DZIENNIK BRAMA STOKERA

      Październik 1854

      Gdy tylko weszliśmy do wieży zamku Artane,

Скачать книгу


<p>2</p>

W folklorze irlandzkim – wampirzyca uwodząca ludzi.