Скачать книгу

cienia przed nim ani od bestii uwięzionej za drzwiami, ani znikąd w pokoju, lecz rezonują w jego głowie, jak gdyby jego myśli zyskały głos.

      Ten głos nie jest ani męski, ani kobiecy, ale stanowi coś pośredniego, dziwną mieszankę tonów wysokich i niskich, brzmiących bardziej jak chór głosów niż jeden konkretny.

      Ramiona cienia wracają do drzwi i znajdują ich krawędzie; przezroczyste palce o czarnych szponach oblepiają futrynę i grube zamki z metalu niczym płynna melasa. Kiedy docierają do róż pod drzwiami, omijają je, zamiast się po nich przesunąć; albo ze strachu, albo nie mogąc ich dotknąć, podobnie jak róż w koszyku.

      Bram przechodzi przez pokój, wyciąga z koszyka następną różę i ciska ją w czarne widmo. Cień kurczy się i zostaje po nim tylko świetlisty punkt, a Bram dociera do drzwi, trzymając różę w zaciśniętej pięści.

      Kiedy się cofa, jasny punkt znika, pochłonięty przez ciemność.

      – Nie boję się ciebie! – mówi Bram głosem, który nie brzmi tak donośnie, jak na to liczył.

      W tym momencie rozlega się śmiech, nieprzyzwoicie głośny, śmiech złożony z krzyków tysiąca dręczonych dzieci, a Bram robi krok wstecz i prawie przewraca się o krzesło.

      Jeśli nie otworzysz tych drzwi, rozpłatam cię od góry do dołu, wypatroszę i zatańczę na twoim trupie, patrząc, jak spieniona krew wypływa ci z ust!

      Ręce cienia znowu zaczynają wpełzać na ściany i obejmować cały pokój, otaczając Brama. Zaostrzone szpony wskazują drogę, mrok wpełza na wszystkie powierzchnie, włącznie z lustrami i krzyżami, aż wypełnia niemal każdy centymetr pomieszczenia.

      Bram biegnie do okna i zatrzaskuje okiennice. Potem zdmuchuje płomień lampy, pogrążając pokój w całkowitej ciemności, w której nie przetrwa żaden cień.

      DZIENNIK BRAMA STOKERA

      Październik 1854

      Matylda i ja wyszliśmy z pokoju i zeszliśmy po schodach tak dyskretnie, jak tylko potrafiliśmy. Przystanęliśmy pod drzwiami cioci Ellen, aby zajrzeć do środka i upewnić się, że naprawdę jej nie ma. Okno w jej pokoju było otwarte na oścież, jedyną osobą obecną wewnątrz był mały Richard, smacznie śpiący w kołysce. Opuściłem świecę i wskazałem na podłogę – rozmaite ślady i odciski, które poprzednio zostawiliśmy, zniknęły, ale kurz nadal zalegał na podłodze i pokrywał ją gładką warstwą. Łóżko było zasłane. Matylda w milczeniu kiwnęła głową i skierowała się ku schodom, gestem pokazując, bym podążył za nią. Ostrożnie zamknąłem drzwi pokoju cioci Ellen i dołączyłem do siostry.

      Było już późno, prawie jedenasta, rodzice siedzieli u siebie w sypialni. Thornley i Thomas nie wydawali żadnego dźwięku, który by świadczył o tym, że jeszcze nie śpią; w ich pokoju panowała cisza, a spod drzwi nie przesączało się światło. Każdy spowodowany przez nas odgłos wydawał się wzmocniony, od skrzypnięcia desek pod stopami po szczęknięcie zamka przy otwieraniu drzwi wejściowych. Byłem pewien, że ktoś nas usłyszy i zacznie wypytywać, tak się jednak nie stało i po kilku chwilach wylądowaliśmy na zewnątrz.

      – Jeśli to była ona – powiedziała Matylda – ma kilka minut przewagi. Dokąd twoim zdaniem może zmierzać?

      Gdy znalazłem się na dworze, ogarnął mnie lęk, aż oparłem się plecami o drzwi. Od lat nie wychodziłem z domu – pamiętam, jak mocno tuliła mnie mama, kiedy w piękny wiosenny dzień zanosiła mnie na trawę przy domu; mogłem wtedy mieć najwyżej cztery lata. Pamiętam żywe kolory tamtego kwietniowego dnia, wyraziste zapachy, ciepły wietrzyk. Pamiętam również, jak przerażony byłem, kiedy weszła z powrotem do domu po dzbanek z wodą. Nie było jej około minuty, ale przez ten krótki czas ziemia wokół jakby zaczęła się rozszerzać, dom coraz bardziej się oddalał, aż wreszcie stał się ledwo widoczny, a niebo nade mną wyglądało, jakby miało spaść. Chciałem tylko wrócić do środka, do mojego bezpiecznego schronienia, żeby uciec przed tą nieskończenie pustą przestrzenią, zanim mnie ona pochłonie. Kiedy mama wróciła, powiedziałem, że choroba mi wróciła, a ból i cierpienie są zbyt duże. Prawda jednak była taka, że po prostu nie mogłem tam zostać. Spojrzała na mnie tylko z rezygnacją w oczach. Gdy zacząłem płakać, ustąpiła, wzięła mnie na ręce i zaniosła do domu. Od zdarzenia z Thornleyem i kurnikiem nie odważyłem się ponownie wyjść na dwór.

      Nawet w ciężkim mroku tej późnej godziny otwarta przestrzeń wokół mnie rosła i zdawała się o wiele za duża, by mógł ją przemierzać mały chłopiec. Przestwór tej dziczy mógł mnie pochłonąć i nic by po mnie nie zostało. Chciałem wrócić, ale wiedziałem, że nie mogę.

      Wziąłem głęboki wdech, a Matylda złapała mnie za rękę.

      – Zrobimy to wspólnymi siłami – zapewniła.

      Owinąłem swoje palce wokół jej i poczułem, jak jej ciepło rozchodzi się we mnie, niosąc ze sobą poczucie spokoju. Zebrałem się w sobie.

      – Nie możemy dać się jej wymknąć.

      Powędrowałem wzrokiem w kierunku zamku Artane widocznego w oddali. Ostała się z niego tylko wieża, a reszta legła w ruinie. Wysoki monolit sięgał rozjarzonego poświatą księżyca nieba i drapał chmury, rzucając długi i szeroki cień na okoliczne pola. Wiedziałem niewiele więcej ponad to, że wzniosła go rodzina Hollywoodów. Na przestrzeni lat większość kamienia została wywieziona i wyniesiona do gołej ziemi. Oprócz wieży stało tylko kilka walących się murów, a z tyłu mieścił się cmentarzyk.

      Mieliśmy zakaz chodzenia do zamku.

      Matylda musiała odgadnąć moje myśli, bo ścisnęła mnie za rękę.

      – Ellen poszła do zamku, prawda?

      – Chyba tak.

      – Ale skąd to wiesz?

      Nie potrafiłem odpowiedzieć. Podobnie jak wiedziałem, że ciocia Ellen w jakiś sposób opuściła dom i skradała się na dworze, tak i teraz po prostu wiedziałem, że poszła do zamku. Nie miałem pojęcia, w jakim celu, ale czułem pewność, że tam się udała i właśnie tam teraz jest.

      – Chodźmy – powiedziałem, ciągnąc Matyldę za rękę.

      Siostra ostentacyjnie westchnęła i obróciła się przodem do ruin.

      – Prowadź.

      Księżyc wisiał nisko na niebie i dawał niewiele światła. Matylda z trudem orientowała się w ciemności, ja natomiast nie miałem z tym żadnych problemów i poprowadziłem nas przez ciche miasteczko i przez pola w stronę ruin zamku Artane. Nasz dom został w tyle i wydawał się tak malutki, że musiałem odwrócić od niego wzrok, w obawie przed lękiem, który deptał mi po piętach i mógł nie pozwolić mi iść dalej. Tym razem to Matylda ciągnęła mnie za sobą.

      Im bliżej wieży, tym coraz gęściej rosły trawy i drzewa. Wkrótce musieliśmy przedzierać się przez podbiały i perz sięgające nam do piersi. Szukałem jakiejś dróżki, żadnej jednak nie znalazłem i byłem zły na siebie, że nie wziąłem ze sobą sierpaka. Widziałem, jak Thornley używa takiego noża do oczyszczania altany z uschłej winorośli, i chociaż sam nigdy nie posługiwałem się czymś takim, czułem, że przy jego pomocy bez problemu przedarłbym się przez tę gęstwinę.

      O ile idąca za mną Matylda zaczęła sprawiać wrażenie zmęczonej, o tyle ja z każdym krokiem robiłem się silniejszy. Jakaś część mnie chciała biec, ale musieliśmy zachować ostrożność; ciocia Ellen mogła być tuż-tuż, a nie mogliśmy się przed nią ujawnić.

      Nigdy nie byłem tak

Скачать книгу