Скачать книгу

rodzin. Nigdy nie lekceważcie tego, do czego człowiek jest zdolny, gdy musi nakarmić swoje głodujące dzieci.

      – Według taty sytuacja się poprawia – zauważyłem.

      – Czasem myślę, że wasz ojciec woli wierzyć we frazesy powtarzane przez arystokratów z zamku, którzy chcą nam wmówić, że głód dobiega końca, więc twierdzą, że tak się dzieje. Ale samo gadanie o czymś nie sprawia, że to coś staje się faktem. – Mama spojrzała na swoje dłonie. – Sądzę, że zanim się poprawi, nastąpi jeszcze duże pogorszenie, więc kiedy słyszę o tym, że chorego człowieka pochowano żywcem, nie mogę od razu założyć, że to wymysł; wiem z pierwszej ręki, jakiego zła potrafią się dopuścić przerażeni ludzie. Kiedy byłam mała, a epidemia cholery zbierała śmiertelne żniwo, widziałam ludzi robiących rzeczy o wiele gorsze niż pogrzebanie jednej chorej duszy.

      – Czy cholera była gorsza od głodu?

      – Nie wiem, czy taka śmierć jest gorsza od innej, Matyldo. Jej wszystko jedno, kogo zabiera.

      Matylda zapytała cienkim, niepewnym głosikiem:

      – Czy to samo stanie się tutaj z nami? Czy wszyscy umrzemy?

      – Głód to co innego, Matyldo. Owszem, zdarzają się choroby, ale cholera to zupełnie co innego. Większość chorych, których widujesz, cierpi z głodu i odwodnienia, mężczyźni upijają się w sztok, bo nie mogą zapewnić bytu swoim rodzinom. Z całą pewnością ta plaga jest potworna, ale zupełnie inna od tamtej. – Poklepała nas po kolanach. – Dość tych rozmów; mamy dziś dużo do roboty, a ja coś czuję, że ciocia Ellen nie przyjdzie nam z pomocą.

      Wszyscy troje spojrzeliśmy w kierunku zamkniętych drzwi Ellen. Mama wstała.

      – Matyldo, bądź tak dobra i zbierz dzisiejsze jajka.

      Moja siostra zmarszczyła nos.

      – Ale to kolej Thornleya!

      – Wasz ojciec posłał go do gospodarstwa Seaverów w Santry po torf na opał. Prawie już nam się skończył, sami wiecie, a zbliża się zima i niedługo noce zrobią się lodowate.

      Matylda zsunęła się z łóżka i bez słowa pomaszerowała na dół.

      Mama przyłożyła mi rękę do czoła i uśmiechnęła się.

      – Bóg się do ciebie uśmiechnął, mój mały mężczyzno.

      Ja tymczasem nie spuszczałem oczu z drzwi cioci Ellen, a obrazy z poprzedniej nocy wciąż przesuwały mi się przed oczami.

* * *

      Kilka godzin później.

      – Co robi ciocia Ellen? – spytała Matylda.

      Stałem na palcach i wyglądałem przez okno na podwórko.

      – Zdejmuje pranie ze sznurka.

      W tym momencie dotarło do mnie, że tego dnia czuję się o wiele lepiej. Chociaż charakterystyczny ból kości nadal się utrzymywał, choroba trochę się cofnęła. Czasem tygodniami nie wstawałem z łóżka. Spędzałem w nim tyle czasu, że niekiedy dostawałem odleżyn, a niewykorzystywane mięśnie mi zanikały. Mama często się martwiła, że wda się zakażenie, i oczyszczała odleżyny najlepiej, jak umiała, potem okładała je mchem znanym jako torfowiec, który trzymała na najwyższej półce w spiżarni, z dala od wzroku taty – postępowi doktorzy z naszej rodziny bez wątpienia wzgardziliby medycyną ludową. Jeśli chodzi o moje mięśnie, niewiele dało się poradzić. Przez wiele dni byłem zwyczajnie za słaby, żeby zwlec się z łóżka. Zachęcany przez mamę, czasem próbowałem, ale moje ciało po prostu nie miało siły i wolało leżeć, obracając się co kilka godzin przy jej asyście, żeby nie pogłębiały się odleżyny.

      Dziś było inaczej.

      Podobnie jak drobne ślady po pijawkach, odleżyny, którymi usiane było moje żałosne ciało, przyschły, zbladły i swędziały jak licho. Nagle zaczęły goić się otwarte, ropiejące rany, które odkąd sięgam pamięcią, towarzyszyły mi w życiu; dosłownie niknęły w oczach w niesamowitym tempie w ciągu jednej doby.

      Poczułem się również silniejszy. Pojawiła się we mnie energia, której brakowało przez wszystkie poprzednie dni – prawdziwa siła. W tym momencie przebywałem już poza łóżkiem od prawie dwóch godzin. Dwie godziny na nogach! Błagałem Matyldę, żebyśmy powiedzieli o tym mamie, ale ona odmówiła, bo uważała, że najlepiej, jeśli zachowamy tę tajemnicę dla siebie.

      Stałem w okienku swojego pokoiku na poddaszu i patrzyłem, jak ciocia Ellen odpina ze sznurka na pranie kolejne klamerki i uważnie składa każdą sztukę odzieży, zanim włoży ją do kosza u jej stóp. Pracowała od dziesięciu minut i doszła już prawie do połowy. Poszukiwałem znamion starzenia, o których wspominała Matylda, ale trudno mi było dokładniej przyjrzeć się jej twarzy. Na głowie miała chustkę, zawiązaną pod szyją, której zielono-biała tkanina chroniła ją przed wzrokiem innych. Wydawała się poruszać powoli, jakby odczuwała ból.

      – Ile jeszcze jej zostało do końca?

      – Z dziesięć minut – odparłem. – Może mniej.

      Thornley wrócił do domu na wozie wyładowanym torfem z gospodarstwa Seaverów i razem z ojcem zaczęli rozładowywać opał i znosić go do piwnicy, podczas gdy woźnica przypatrywał się gęstym chmurom burzowym unoszącym się nad zatoką. Thornley był cały spocony, twarz miał czarną od pyłu i błota.

      Matylda zeskoczyła z mojego łóżka i podeszła do drzwi. Przyłożyła ucho do desek i nasłuchiwała odgłosów z korytarza.

      – Chyba mama i Thomas są w kuchni. Richard pewnie śpi.

      – Jeśli pójdziesz do pokoju cioci, Richard się obudzi i zaraz przyleci mama albo ciocia Ellen – zauważyłem.

      – Nie obudzę go, potrafię być cicha jak myszka.

      – Nie powinnaś tam wchodzić; ona się zorientuje.

      – Niby jak?

      Pod moim oknem ciocia Ellen czubkiem buta przesunęła kosz wzdłuż sznurka.

      – Zorientuje się.

      – Jeśli odejdzie od prania, przyjdź po mnie. Możesz stać na czatach.

      Pokręciłem głową.

      – Skoro ty idziesz, to ja idę z tobą.

      – No to chodź; dosyć tego marudzenia.

      Matylda przekręciła klamkę moich drzwi i pociągnęła je do wnętrza pokoju odpowiednio szybko, by zawiasy nie zaskrzypiały, jak to miały w zwyczaju. Zerknąwszy prędko na korytarz, przekroczyła próg, a potem szła na palcach, przezornie omijając dwie deski, które zawsze skrzypiały pod naciskiem. Szedłem jakiś metr za nią, aż nagle uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy od prawie trzech miesięcy opuściłem pokój z własnej woli. Tata czasem znosił mnie na dół i sadzał w kuchni albo na kanapie w salonie, ale rzadko pokonywałem te schody samodzielnie. Przy ostatniej próbie dotarłem tylko do klatki schodowej, po czym chwyciłem się poręczy i upadłem na ziemię, kompletnie wycieńczony. Po tym zdarzeniu tata zabronił mi opuszczać pokój w obawie, że mogę spaść ze schodów i złamać jedną lub więcej z moich i tak kruchych kości.

      Kiedy przechodziliśmy na drugą stronę korytarza, dotarło do mnie, że nie jestem ani trochę zmęczony. Czułem, jak ogarniająca mnie ekscytacja dodaje mi energii. Każdy obraz i dźwięk odbierałem po dwakroć mocniej. Słyszałem, jak mama rozmawia w kuchni z Thomasem, a każde słowo brzmiało tak wyraźnie, jakby stali w sąsiednim pokoju. Czy to było dziwne? Nie wiem. Ostatecznie Matylda usłyszała ich z mojego pokoju, i to przy zamkniętych drzwiach. Niemniej jednak wydało mi się to zastanawiające.

      Matylda

Скачать книгу