Скачать книгу

jako osoba zarozumiała przez tych, którzy słabiej go znali lub obserwowali z pewnej odległości. Z pewnością ludzie tacy jak Bolesław Wieniawa-Długoszowski czy Tadeusz Schaetzel, znający go wyśmienicie, nie podpisaliby się pod taką opinią. O tym zaś, że nie wylewał za kołnierz, pisaliśmy już wcześniej. Poseł czechosłowacki w Warszawie Václav Girsa już w 1927 roku zaliczał Becka – wraz z Prystorem i Tokarzewskim-Karaszewiczem – do „mafii belwederskiej”, która między innymi zajmowała się badaniem stopnia lojalności oficerów Wojska Polskiego wobec Marszałka oraz obozu pomajowego[122]. Nie natrafiliśmy w źródłach na potwierdzenie takowych działań. Girsa wiedział, że Beck nie należy do admiratorów jego kraju i mogło to mieć wpływ na wystawiane mu oceny. Kilka lat później, w październiku 1932 roku, ten sam dyplomata określił Becka mianem „łobuza, ale bardzo niebezpiecznego”[123]. Na dobrą sprawę stałą cechą będzie formułowanie negatywnych i w przeważającej mierze kąśliwych opinii pod adresem bohatera książki przez dyplomatów reprezentujących Czechosłowację. Uwagę tę można w dużym stopniu odnieść również do reprezentantów Francji i Związku Sowieckiego, w mniejszym zaś do przedstawicieli Wielkiej Brytanii i Niemiec. Zasadniczo wypada jednak zgodzić się z konstatacją wybitnego badacza dziejów stosunków międzynarodowych Piotra Wandycza, że „Beck robił złe wrażenie na szeregu dyplomatów”[124].

      Przeciwnicy polityczni oskarżali Becka o wykorzystywanie zajmowanego stanowiska do rozmaitych zakulisowych działań i protekcji, a nawet usuwania zasłużonych dla ojczyzny ludzi z ich funkcji. Celował w tym Zdanowski, który w miarę upływu lat wyrażał coraz bardziej krytyczne opinie na jego temat – teraz przecież już nie tyle syna przyjaciela, ile czołowej postaci obozu pomajowego, będącego głównym politycznym przeciwnikiem narodowej demokracji. Pod datą 22 października 1926 roku zapisał: „Z ciekawością przyglądam się [Józefowi Alojzemu] Bekowi. Jest on ojcem jednego z najwpływowszych dziś towarzyszy pracy Piłsudskiego, bo szefa jego gabinetu. W syna tego był wpatrzony jak w bożyszcze. Dziś widzę wewnętrzną walkę, która w nim wre, gdy co dzień o nowej dymisji kogoś z ludzi, których szanuje, słyszy i motywów tego działania nie rozumie”[125]. Latem 1927 roku Zdanowski spotkał ppłk. Becka na Helu, gdzie ten spędzał urlop. Uderzyła go pewność siebie szefa Gabinetu Marszałka w formułowaniu sądów na temat charakteru konkretnych osób czy też reorganizacji rozmaitych urzędów. Jesienią trzy lata później Zdanowski wylewał już nań istne pomyje, pisząc: „połowę życia spędził w restauracjach i przy kieliszkach. Wprost widać jawnie, że nie miał czasu na pracę nad sobą, że o życiu państwowym wie niewiele”[126].

      Inną ważną kwestią, również podnoszoną przez przeciwników Becka, jest jego rzekoma przynależność do wolnomularstwa. Z ustaleń historyków specjalizujących się w dziejach masonerii nie wynika, aby do niej należał, w przeciwieństwie do wcale licznej grupy piłsudczyków, w tym kilku jego przyjaciół i kolegów (Wieniawa, Schaetzel, Sławek, Koc, Miedziński, Tokarzewski-Karaszewicz czy Adam Skwarczyński)[127]. Ludwik Hass wśród członków Związku Przyjaciół Duchownych, stanowiącego chrześcijański odłam różokrzyżowców (tzw. sedirowców), wymienił natomiast Józefa Alojzego Becka[128]. Wzmiankę o tym, że Józef Beck junior był „czynny w zorganizowaniu swego rodzaju lokalnego zakonu [order] masońskiego”, podano w cytowanej już wyżej notatce przygotowanej w marcu 1931 roku przez akredytowanych w Warszawie dyplomatów amerykańskich[129]. Jest ona mało precyzyjna i nie znajduje przekonującego potwierdzenia w innych przekazach. Jeśli faktycznie jej autorem był przebywający nad Wisłą ledwie od roku Wiley, to trudno spodziewać się po nim głębokiej znajomości spraw polskich i życiorysu Becka. Leon Chajn, analizując źródła dotyczące Wielkiej Loży Narodowej Rytu Szkockiego, wymienił Becka juniora wśród jej uśpionych członków. Jednym ze źródeł owej informacji był ambasador francuski w Polsce Léon Noël, osoba bardzo niechętnie nastawiona do Becka i rozsiewająca na jego temat rozmaite plotki czy raczej złośliwości. Wspomniany badacz napisał nawet, że Beck został przyjęty do masonerii podczas pracy w Paryżu na stanowisku attaché wojskowego, czyli jeszcze w pierwszej połowie lat dwudziestych. Zasłaniając się brakiem wiarygodnych źródeł, Chajn poprzedził swoją konstatację zdaniem, którego wymowa skutecznie osłabia samo stwierdzenie, a nie jest niczym innym jak najwyższego rzędu asekuracją: „Z ogromną ostrożnością możemy tylko hipotetycznie wysuwać przypuszczenia…”[130]. Krótko po zamachu majowym Piłsudski nakazał swoim zwolennikom opuścić masonerię. Był przekonany, że przynależność do lóż musi iść w parze z lojalnością wobec organizacji niejawnej, często międzynarodowej, niemożliwej do kontrolowania z Warszawy, której interesy nie zawsze muszą być zbieżne z interesami Polski. Możemy tylko domniemywać, że Beck uważał podobnie. Źródła cytowane przez badaczy dziejów polskiej masonerii w dwudziestoleciu międzywojennym dostarczają w tej kwestii niemało dowodów. Przykładowo: u schyłku lat trzydziestych Beck pytany przez jednego z masonów, dlaczego stosuje się przeciwko nim szykany, miał odpowiedzieć: „500 osób inteligentnych i uczciwych stanowi niebezpieczeństwo dla Polski”[131]. Reasumując nasze rozważania, wypada podkreślić, że nikt nie odnalazł jak do tej pory źródeł potwierdzających pojawiające się gdzieniegdzie, najczęściej na kartach prac publicystycznych lub wspomnieniowych, domniemanie o rzekomej przynależności Becka do wolnomularstwa[132].

      Bohater książki najwyraźniej zapamiętał swoje kontakty z zakonem maltańskim jako nie najlepsze. W październiku 1927 roku władze Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, z Bogdanem Hutten-Czapskim na czele, zwróciły się do kilku najważniejszych osób w państwie, w tym do będącego wówczas premierem Piłsudskiego, w sprawie oficjalnego uznania zakonu. Maltańczykom odpowiedział Beck, odsyłając ich do gen. Stanisława Roupperta jako szefa Departamentu Służby Zdrowia Ministerstwa Spraw Wojskowych, w którego gestii pozostawała opieka szpitalna stanowiąca jedno z głównych obszarów aktywności „Malty”. Polskim członkom zakonu nie udało się także uzyskać audiencji w Belwederze, aczkolwiek Beck wziął udział w zorganizowanej przez nich kolacji w końcu czerwca 1928 roku w hotelu Bristol. Najpewniej już wówczas przemyśliwano w łonie zakonu, aby szefa Gabinetu Marszałka uhonorować Krzyżem Magistralnym, co byłoby równoznaczne z przyjęciem do grona maltańczyków. Pomysł ten wpisywał się we wciąż podejmowane starania o uznanie zakonu przez władze polskie, a nawet nawiązanie z nim stosunków dyplomatycznych. Do nieprzyjemnej sytuacji doszło w pierwszej połowie 1932 roku, kiedy to Beck był już wiceministrem spraw zagranicznych. Dzięki namowom ppłk. dypl. Zbigniewa Beliny-Prażmowskiego-Kryńskiego, członka zakonu i byłego oficera Oddziału IV Sztabu Generalnego/Głównego, w kwietniu tego roku Beck wyraził zgodę na przyjęcie Wielkiego Krzyża Magistralnego. 3 czerwca wiceminister otrzymał z rąk Rajnolda Przezdzieckiego nie tylko order, ale też bullę nominacyjną na członka zakonu. Jednakże jeszcze pod koniec tego miesiąca, za pośrednictwem radcy Stanisława Janikowskiego, Beck zwrócił maltańczykom insygnia orderowe. Stało się tak na skutek nacisków wywieranych na wiceministra. Cała sprawa, w którą zaangażowano prymasa Augusta Hlonda i wielkiego mistrza zakonu księcia Ludovica Chigi della Rovere Albani, miała posmak skandalu, by nie powiedzieć: kompromitacji polskich maltańczyków. Znawca dziejów zakonu Tadeusz Wojciech Lange zwraca uwagę, że oficjalnym powodem wspomnianych nacisków na Becka miało być jego przejście na protestantyzm z powodu ponownego zawarcia związku małżeńskiego. Najpewniej był to jednak pretekst, ponieważ maltańczycy obdarzali swoim członkostwem osoby nienależące do Kościoła rzymskokatolickiego, a zajmujące wysokie stanowiska państwowe. Możliwe zatem, że przyczyna tkwiła gdzie indziej. Prezydent Związku Polskich Kawalerów Maltańskich mógł się poczuć urażony, ponieważ Belina-Prażmowski-Kryński w sprawie Becka działał za jego plecami[133]. Pozostał niesmak. W latach późniejszych, będąc już szefem dyplomacji polskiej, Beck wyrażał się o zakonie maltańskim – jak to zanotował ambasador Laroche – „z ironicznym uśmiechem”[134]. Trudno się temu dziwić, mając na uwadze wydarzenia z 1932 roku. W tym miejscu warto jeszcze dodać, że Beck miał raczej indyferentny stosunek do religii, a co za tym idzie, do Kościoła rzymskokatolickiego, z którym ściśle związani

Скачать книгу