Скачать книгу

z Hildtem mieliśmy «wracać» [do kraju]”[168].

      Sformułowanie zawarte we wniosku odznaczeniowym Becka: „Z oddziałem odeskim poprzez morze anarchji odwrotowej odchodzi do Płoskirowa”, to jednak daleko idąca przesada, dobrze ilustrująca sposób pisania tego typu dokumentów[169]. Tymczasem powrót do kraju, ostatni już akord wyprawy na Wschód, wiązał się z wykonaniem jeszcze jednego zadania – przewiezieniem do Polski meldunku płk. Rybińskiego[170].

      Powrót nie był wcale łatwy. Droga prosto na zachód została przerwana, ponieważ toczyła się już wojna polsko-ukraińska o Lwów i Galicję Wschodnią. Przekonali się o tym ci, którzy jak płk Rybiński czy kpt. Kula usiłowali przebić się przez kordon ukraiński, pomimo że Sokolnicki próbował w Jassach wyjednać dla tych oddziałów „pod autorytetem Francji swobodne przejście przez tereny Galicji Wschodniej na Zachód”[171]. Dlatego Beck i Hild postanowili ominąć rejon toczących się walk polsko-ukraińskich od północy. Skierowali się na Dubno i Kowel, a zatem na tereny okupowane przez Niemców, gdzie wciąż panował porządek znacznie większy niż pod okupacją austriacką. Korzystali z pociągów, ale nie jako pasażerowie wygodnie usadzeni w fotelach czy choćby na ławkach, lecz na dachach, stojąc na buforach i często zmieniając składy kolejowe. Czasami udawało im się ukryć w ciżbie ludzkiej gdzieś w środku wagonu. Można się było wówczas przynajmniej ogrzać, bo listopadowy chłód dawał się już mocno we znaki. Posterunkom niemieckim trzeba było wręczać łapówki, co szybko opróżniło im kieszenie. Obaj polscy oficerowie nie mieli dokumentów i właśnie dlatego Beck zdecydował się oddać ostatnie 20 rubli patrolowi niemieckiemu już w pobliżu Kowla. Wreszcie udało im się dostać „w mroźną wietrzną noc” do kordonu oddzielającego wojska niemieckiego Ober-Ostu od terenów rodzącej się Rzeczypospolitej. Było to na południe od Chełma, w Maciejowie, położonym zaledwie kilkanaście kilometrów od Rożdżałowa – rodzinnej miejscowości dziadka Becka Jana Łuczkowskiego. Stojący na posterunku polski żołnierz nie chciał jednak budzić oficera, którym był Tadeusz Lechnicki, późniejszy wiceminister skarbu. Zamierzał natomiast obu podejrzanie wyglądających delikwentów profilaktycznie zamknąć w areszcie. Trudno się temu dziwić, skoro sam Beck tak opisywał swój strój: „miałem długie buty, zielone «galife» rosyjskie, «cywilny» frencz, cyklistówkę i na to czarne, balowe paletko, ofiarowane przez jakąś litościwą duszę w ostatniej chwili przed odjazdem z Odesy – paletko coprawda na jedwabnej podszewce, ale za to z rękawami sięgającymi do łokcia”[172].

      Beck nie potrafił jednak odtworzyć w pamięci, którego z listopadowych dni 1918 roku dotarł do Polski. Życie toczyło się swoim rytmem, poniekąd niezależnie od kalendarza. Tym samym zakończył się trzeci i ostatni etap trwającej osiem miesięcy wyprawy „Halickiego” na Wschód – wyprawy, która była nie tylko misją wojskową, polityczną i poniekąd dyplomatyczną, ale też przygodą, może nawet egzotyczną, a na pewno pouczającą. W 1922 roku Beck otrzymał za pracę w POW na Wschodzie Krzyż Walecznych[173]. Wieści o jego powrocie do kraju szybko się rozchodziły. Już 18 listopada 1918 roku zaprzyjaźniony z Józefem Alojzym Beckiem prominentny działacz narodowej demokracji Juliusz Zdanowski zapisał w swoim dzienniku: „Przyjechał z Odessy syn Becka. Kapitalny, wyrobiony 24-letni chłopak. Po traktacie brzeskim przedostał się do III Korpusu Polskiego. Był pod Kaniowem. Udało mu się potem wymknąć. W misjach wojskowo-dyplomatycznych krążył między Murmaniem, Donem i Jassami. Z wiszącą nad sobą karą śmierci od Austriaków, ściągnął na siebie także karę od bolszewików, którym pod przybranym nazwiskiem wyciągnął 3000 młodzieży. Widział i rozumiał podłość polityczną sfer powstrzymujących w Rosji ruch wojskowy polski, widział głupotę ziemian ukraińskich opierających się na Niemcach, których fetowali, nie wierząc, że ta chwilowa pomoc na nich się zemści. Widział niesłychane rozjuszenie chłopów ruskich, stwarzające warunki, że Polska mogłaby tam wrócić tylko z wojskowymi kolumnami – albo wcale”[174]. Może ta (nie do końca wszak ścisła) pochwała zdeklarowanego politycznego przeciwnika piłsudczyków jest najlepszym komentarzem i podsumowaniem wyprawy bohatera książki na Wschód.

      Mniej więcej w tym czasie Kwapiński podczas audiencji u Józefa Piłsudskiego opowiadał Tymczasowemu Naczelnikowi Państwa o oddziale im. Montwiłła-Mireckiego i roli, jaką w jego dziejach odegrał Beck. Piłsudski był żywo zainteresowany tą kwestią, dopytywał o szczegóły[175]. Być może dopiero wówczas po raz pierwszy usłyszał o por. Józefie Becku, dawnym legioniście, emisariuszu POW, który w odległym Orle przez kilkanaście dni dowodził w niesprzyjających okolicznościach kompanią polskich żołnierzy. Historyk Władysław Pobóg-Malinowski w swoim nigdy niewydanym szkicu biograficznym na temat Becka rzecz przedstawił nieco inaczej: „Faktem natomiast niewątpliwym i stwierdzonym jest, że Piłsudski – po powrocie do Warszawy z więzienia magdeburskiego – słuchając sprawozdań z działalności P.O.W. na Ukrainie – spotyka się z paru stron z głosami pełnymi uznania i respektu dla Becka – sam zresztą czyta parę nadesłanych z opóźnieniem jego raportów politycznych i zwraca uwagę na szeroką skalę trafnych spostrzeżeń, na ścisłość i jasność sformułowań, na wybitną inteligencję w ocenie sytuacji. Raporty te decydują o dalszych losach ich autora”[176].

      Czy rzeczywiście tak było, czy może to opinie tylko zasłyszane przez skądinąd zasłużonego badacza najnowszych dziejów Polski, a do tego zagorzałego piłsudczyka? Pobóg-Malinowski raportów pisanych z Ukrainy czy Rosji przez Becka nie przytoczył. Nie ma pewności, czy takowe w ogóle się zachowały. Natomiast głosy pełne uznania dla „Halickiego” jako emisariusza POW to fakt bez wątpienia potwierdzony źródłowo.

      Sam Beck ledwie kilka dni po powrocie z Odessy i Płoskirowa napotkanemu w wagonie restauracyjnym pociągu gdzieś między Przemyślem a Krakowem Sokolnickiemu powiedział: „Legioniści wszystkich krajów łączcie się”. Komentując to zdanie po wielu latach, jego adresat stwierdził, że było to zabawne, acz trafne ujęcie głębszego sensu „tego naszego odnalezienia się z powrotem po wywróceniu się świata do góry nogami”[177]. Być może dla Polaków świat dopiero wtedy stanął z powrotem na nogi. Polska właśnie wracała na mapę Europy.

      Aktywności bohatera książki podczas pierwszej wojny światowej poświęciliśmy nieprzypadkowo sporo miejsca. Rychło miało się bowiem okazać, że właśnie lata 1914–1918 zdecydowały o dalszych losach Becka. Cytowany wyżej Pobóg-Malinowski miał w tym względzie niewątpliwie rację. Z postaci raczej anonimowej, jednego z wielu, stał się ledwie kilka miesięcy po powrocie ze Wschodu bliskim współpracownikiem Piłsudskiego. Wszedł do wąskiego grona oficerów w otoczeniu Naczelnika Państwa i znalazł się w grupie, która niebawem będzie odpowiedzialna za dalsze losy odrodzonej po ponad wiekowej niewoli Polski.

      Oficer do specjalnych poruczeń

      Po powrocie z kilkumiesięcznej wyprawy na Wschód Beck nie pozwolił sobie na zbyt długi odpoczynek. Można domniemywać, że spędził co najwyżej kilka dni u rodziny w Lublinie, o czym mógłby świadczyć cytowany wyżej zapis z dziennika Zdanowskiego (18 listopada 1918), który przyjaźnił się z ojcem bohatera książki. W większości dokumentów personalnych, a także w przekazie podanym przez Konrada Wrzosa jako data rozpoczęcia służby w Wojsku Polskim widnieje dzień 20 listopada 1918 roku[1]. Nie ma powodów, aby nie uważać jej za wiarygodną, chociaż w szczątkowo zachowanych w Centralnym Archiwum Wojskowym aktach personalnych widnieje taki oto zapis: „w W[ojsku] P[olskim] od 15.11.1918 d[owód]ca 3 baterji art[tylerii] konnej”[2]. Wedle „Dziennika Rozkazów Wojskowych” Beck został oficjalnie przyjęty w szeregi Wojska Polskiego 17 grudnia 1918 roku na podstawie dekretu Józefa Piłsudskiego jako por. „Beck-Halicki”[3]. Jak widać, w oficjalnej dokumentacji obok właściwego nazwiska figurował pseudonim używany podczas misji na Wschód.

      Porucznik Beck zameldował

Скачать книгу