Скачать книгу

już sprawdzić. Schaetzel napisał po latach: „Przerzucenie do pracy w P.O.W. wymagało nowej decyzji co do «swego życia losu». Sam jeden przedostawał się na Ukrainę, stając do roboty o charakterze zupełnie obcym Jego przyrodzonym upodobaniom i skłonnościom. Konspiracja, powściągliwość, konieczność gubienia się w tłumie – wszystko to było niewątpliwie bardzo obce Jego naturze”[104].

      Pierwszy etap drogi, która najpewniej rozpoczęła się w połowie marca 1918 roku, wiódł ze Lwowa do Starej Sieniawy, w której okolicach stacjonowały oddziały III Korpusu Polskiego. Beckowi stosunkowo łatwo i bez przygód udało się dotrzeć do leżącego jeszcze w Galicji Zbaraża, opuszczonego pół roku wcześniej przez wojska rosyjskie, które represjami i grabieżami dały się mocno we znaki mieszkańcom. Mógł tam liczyć na wsparcie słynącego z patriotyzmu gwardiana klasztoru oo. Bernardynów ojca Daniela Magońskiego[105], który sam należał do POW i był wtajemniczony w sprawę przerzutu emisariuszy. Jak widać, zwolenników Piłsudskiego nie brakowało także wśród duchownych. Pomocy udzielali mu również rekomendowani przez Moraczewskiego kolejarze, członkowie i sympatycy Polskiej Partii Socjalistycznej[106]. Potem ruszył na północ – do Wiśniowca. Dotarł tam z przepustką handlarza słoniny. Do tej pory Beck poruszał się po Galicji, co nie sprawiało specjalnych trudności, ponieważ kanał przerzutowy był dobrze zorganizowany. Prawdziwe problemy zaczęły się dopiero w Wiśniowcu położonym już na terenie byłego Imperium Rosyjskiego. Tam właśnie znajdował się kordon graniczny. „Halicki” mógł na własne oczy zobaczyć posterunki niemieckie, ukraińskie i rosyjskie, które co jakiś czas były zmieniane. Dalszą drogę ułatwił mu szczęśliwy traf. Na bramie miejscowej plebanii zobaczył kartkę z informacją-ostrzeżeniem: „Tyfus”. Doszedł do wniosku, że będzie to najlepsze schronienie, bo wywołujące strach wśród niepożądanych gości. I faktycznie znalazł zakwaterowanie oraz wikt u chorego księdza. Odcinek Wiśniowiec–Krzemieniec Beck pokonał w charakterze furmana wikarego, który przyjechał do goszczącego go i umierającego na tyfus księdza z ostatnim sakramentem (lub jak kto woli – wiatykiem). Z Krzemieńca Beck ruszył w kierunku wschodnim, by przez należące do Józefa Mikołaja Potockiego Antoniny, gdzie kwaterowali polscy ułani, i Starokonstantynów dotrzeć do Starej Sieniawy[107]. Tym samym znalazł się wśród żołnierzy III Korpusu.

      Formacja ta istniała od grudnia 1917 roku, kiedy działający za zgodą Naczelnego Polskiego Komitetu Wojskowego (Naczpolu) gen. Eugeniusz de Henning-Michaelis przystąpił do organizowania na Ukrainie oddziałów narodowych. Ich głównym zadaniem była obrona majątków ziemskich, w większości należących do Polaków, którzy nie mogli doczekać się wojsk niemieckich, wsparli więc wysiłki zmierzające do sformowania korpusu. Oddziały liczące jakieś dwa tysiące ludzi rozmieszczone były na obszarze prawobrzeżnej Ukrainy, najczęściej w majątkach, cukrowniach czy fabrykach należących do polskich właścicieli. Podzielono ich na mniejsze grupy, co jednak nie sprzyjało utrzymaniu dyscypliny. Nadto polscy żołnierze żywność i sprzęt zdobywali drogą rekwizycji, wydając w zamian niewiele warte kwity. Taki stan rzeczy musiał doprowadzić do zatargów z miejscowymi chłopami, tym bardziej że uzyskali oni od Centralnej Ukraińskiej Rady prawo przejmowania majątków należących do ziemian, a na pograniczu wołyńsko-podolskim głównie narodowości polskiej. Zagrożenie dla III Korpusu stanowili też bolszewicy, których uzbrojone, choć najczęściej słabo zdyscyplinowane oddziały operowały w rejonie stacjonowania Polaków. Gen. de Henning-Michaelis nie do końca panował nad sytuacją, również dlatego, że zamierzał wkrótce odesłać podkomendnych do domów, nie zaś budować struktury armii polskiej. Miejscami jego władza nad oddziałami polskimi była raczej iluzoryczna. Nie miał zresztą dość sił, aby doprowadzić do połączenia III Korpusu z II Korpusem, który stał w Sorokach, lub nawet z I Korpusem rozlokowanym na Białorusi w rejonie Bobrujska. W styczniu 1918 roku na skutek ofensywy bolszewickiej gen. de Henning-Michaelis opuścił wraz z podległymi mu oddziałami Kijów i udał się w okolice Antonin i Starokonstantynowa, gdzie rozlokowano oddział pod dowództwem płk. Juliusza Rómmla. Działający jako pełnomocnik warszawskiej Rady Regencyjnej były prezes Naczpolu Władysław Raczkiewicz miał za zadanie odwrócić ten niekorzystny bieg spraw. 7 kwietnia 1918 roku powierzył dowództwo nad formacjami polskimi znajdującymi się na Ukrainie gen. Aleksandrowi Osińskiemu, który faktycznie przejął komendę nad II i III Korpusem. Utworzono Naczelne Dowództwo Wojsk Polskich na Ukrainie, którego szefem sztabu został Barthel de Weydenthal mianowany teraz pułkownikiem. To właśnie jemu przypadła główna rola w realizacji wytycznych POW na odcinku III Korpusu. Chodziło o podniesienie dyscypliny i podjęcie walki przeciwko Niemcom oraz Austriakom, nie zaś bolszewikom i ukraińskim chłopom. Przy dużej niechęci kadry oficerskiej i skomplikowanej sytuacji spowodowanej wkroczeniem na Ukrainę Niemców i Austriaków nie udało się tego osiągnąć. Podjęte w Winnicy przez „Bartę” próby nakłonienia podkomendnych do walki przeciwko Austriakom spotkały się z ich odmową, co dobrze oddaje morale oddziałów. Sam gen. Osiński i wielu innych oficerów III Korpusu nie do końca pojmowali, że z jednej strony działanie z poręki Rady Regencyjnej, władzy ustanowionej przecież w 1917 roku przez państwa centralne i uzależnionej od warszawskiego generała-gubernatora Hansa Hartwiga von Beselera, z drugiej zaś – próby przekonania żołnierzy korpusów polskich na Wschodzie do walki przeciwko Niemcom i Austriakom są ze sobą sprzeczne. Urzędujących w Warszawie regentów traktowano jako oficjalną władzę narodową, nie mając pojęcia, że ich próby emancypowania się od wpływów niemieckich w tym czasie nie miały jeszcze szans powodzenia. Ze złożoności sytuacji doskonale natomiast zdawali sobie sprawę emisariusze POW, przed którymi stało wyjątkowo trudne zadanie. Dodajmy, że Beck nie był jedynym wysłannikiem organizacji działającym w szeregach III Korpusu. O wiele ważniejsza zresztą rola przypadła „Barcie”, zajmującemu wyższą pozycję w hierarchii wojskowej, ale i Tadeuszowi Hołówce[108].

      Beck rozpoczął służbę w 1. Baterii Artylerii Konnej III Korpusu jako szeregowiec, ale wkrótce się to zmieniło. W spisie oficerów i żołnierzy tego pododdziału dołączonym do rozkazu z 22 marca 1918 roku widnieje już nazwisko podporucznika Józefa Halickiego, pod którym to pseudonimem krył się bohater książki[109]. Beck bardzo szybko, bo 14 kwietnia 1918 roku (wedle innego źródła nawet jedenaście dni wcześniej), został mianowany porucznikiem ze starszeństwem z dnia 1 października 1916 roku[110]. Inaczej niż w armii austro-węgierskiej bezproblemowo uznano jego awanse uzyskane w Legionach. Była to ostatnia nominacja, jaką uzyskał podczas Wielkiej Wojny, na którą wyruszał przecież w charakterze ochotnika bez stopnia wojskowego.

      W Starej Sieniawie rozpoczęła się też kariera Becka jako artylerzysty konnego. O tym, jak wyposażona była bateria, do której trafił, najlepiej się przekonamy, cytując fragment rozkazu jej dowódcy płk. Rómmla z 22 marca 1918 roku: „Na zasadzie rozkazu jen.-lejt. Michaelisa przystąpiłem do swormowania [sic!] baterji artylerji konnej, czasowy skład której jest 6 Działowy; 2 działa lekkie 3 calowe modelu 1902 roku, 2 działa takież modelu 1900 roku i 2 działa górskie 3 calowe modelu 1908 roku”[111]. Ledwie dzień po utworzeniu baterii ppor. Beck po raz pierwszy objął obowiązki oficera dyżurnego. Był wyznaczany również do patroli. W taki oto sposób powrócił do regularnych polskich oddziałów, wykonując normalne obowiązki oficera młodszego. Szybko musiał zdobyć zaufanie przełożonych i kolegów, bo już 30 marca został członkiem sądu honorowego wybranego przez oficerów służących w baterii[112].

      Dziewiątego kwietnia gen. Osiński wydał rozkaz, na mocy którego przeprowadzono zmiany organizacyjne w III Korpusie. Stacjonujący w Gniewaniu na południe od Winnicy dywizjon artylerii przemianowano na Oddzielny Dywizjon Artylerii (występuje też nazwa Samodzielny Dywizjon Artylerii Konnej). Dysponował on dwunastoma działami. Składał się z trzech baterii konnych wyposażonych w cztery działa każda. Dywizjonem dowodził płk Rómmel. Dotychczasowa 1. Bateria Artylerii Konnej, w której służył Beck, weszła w skład nowo zorganizowanego dywizjonu. „Halicki” trafił tym razem do 2. Baterii. Działo się to zresztą pod jego nieobecność, bo 6 kwietnia został odkomenderowany w sprawach służbowych do Kijowa[113]. Nie ulega wątpliwości,

Скачать книгу