ТОП просматриваемых книг сайта:
Dziedzictwo templariuszy. Steve Berry
Читать онлайн.Название Dziedzictwo templariuszy
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-057-1
Автор произведения Steve Berry
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
– Co zamierzałaś zrobić?
Pokręciła z roztargnieniem głową.
– Nie wiem. Chciałam po prostu kupić tę książkę. Przeczytać ją i zobaczyć, co z tego wyniknie. Potem planowałam wyruszyć do Francji i spędzić kilka dni w domu Larsa. Nie byłam tam naprawdę od długiego czasu.
Najwyraźniej usiłowała zawrzeć rozejm z demonami przeszłości, ale trzeba było uwzględnić rzeczywistość.
– Potrzebujesz pomocy, Stephanie. Tu dzieje się coś jeszcze i są to rzeczy, w których mam więcej doświadczenia niż ty i potrafię sobie z nimi radzić.
– Czy nie musisz przypadkiem prowadzić swojej księgarni?
– Moi pracownicy dadzą sobie radę przez kilka dni.
Zawahała się przez moment, najwyraźniej rozważając jego ofertę.
– Byłeś najlepszy z ludzi, jakich kiedykolwiek miałam. Wciąż nie mogę ci wybaczyć, że odszedłeś.
– Musiałem to zrobić.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Dałeś się wykraść Henrikowi Thorvaldsenowi. Zraniło mnie to do żywego.
W zeszłym roku, kiedy odchodził i powiedział Stephanie o planach przeprowadzki do Kopenhagi, w pierwszej chwili była tym zachwycona. Lecz jedynie do momentu, gdy dowiedziała się, że jest w to wmieszany Thorvaldsen. Jak zwykle, nie wyjaśniła Malone’owi swojego nastawienia, on zaś wiedział, że lepiej o to nie pytać.
– Mam dla ciebie kilka kiepskich wieści – oznajmił. – Wiesz, kim jest osoba, która przebiła cenę na licytacji? Która licytowała przez telefon? To Henrik.
Posłała mi wzgardliwe spojrzenie.
– Działał w porozumieniu z Peterem Hansenem – dodał Malone.
– Cóż doprowadziło cię do takiego wniosku?
Zdał jej relację z tego, czego dowiedział się na aukcji, oraz z tego, co usłyszał od człowieka, z którym rozmawiał przez radiotelefon. „Nie znoszę tych, którzy mnie oszukują”. Najwyraźniej Hansen grał na dwa fronty i nie wyszło mu to na dobre.
– Zaczekaj na zewnątrz – poprosiła go.
– Dlatego właśnie tu przyszedłem. Ty i Henrik powinniście porozmawiać. Ale musimy stąd po cichu zniknąć. Ci ludzie wciąż mogą się czaić gdzieś na zewnątrz.
– Tylko się ubiorę.
Ruszył w stronę drzwi.
– Gdzie jest dziennik Larsa?
Wskazała w stronę sejfu.
– Zabierz go.
– Czy to rozsądne?
– Policja niebawem odnajdzie ciało Hansena. Nie zajmie im dużo czasu, by powiązać ze sobą fakty. Musimy być przygotowani.
– Potrafię poradzić sobie z policją.
Spojrzał na nią.
– Waszyngton wyciągnął cię z afery w Roskilde, ponieważ nie wiedzieli, co tutaj robisz. Teraz jestem pewien, że ktoś w Departamencie Sprawiedliwości usiłuje tego dociec. Nie znosisz, jak ci zadają pytania, a przecież nie możesz powiedzieć prokuratorowi generalnemu, żeby poszedł do diabła, kiedy tu zadzwoni. Wciąż nie jestem pewien, co zamierzasz, ale wiem jedno: nie lubisz rozmawiać na ten temat. A zatem pakuj się.
– Wcale nie tęskniłam za twoją arogancją.
– I ja muszę powiedzieć, że bez twojej promiennej osobowości moje życie było puste. Czy mogłabyś choć raz zrobić to, o co proszę? Wokół nas jest dostatecznie dużo zagrożeń, nie powinniśmy więc popełniać głupstw.
– Nie musisz mi o tym przypominać.
– Oczywiście, że muszę.
Po tych słowach wyszedł.
CZTERNAŚCIE
PIĄTEK, 23 CZERWCA
01.30
Malone i Stephanie wyjechali z Kopenhagi autostradą numer 152. Chociaż wcześniej miał okazję jechać z Rio de Janeiro do Petropolis, a także nadmorską trasą z Neapolu do Amalfi, Malone doszedł do przekonania, że trasa na północ do Helsingoru, wzdłuż skalistego wschodniego wybrzeża Danii, jest najbardziej urokliwa ze wszystkich znanych mu nadbrzeżnych traktów. Wioski rybackie, bukowe lasy, letnie domki oraz siny przestwór cieśniny Øresund – wszystko to składało się na niepowtarzalny widok.
Pogoda była typowa dla regionu. Deszcz uderzał o przednią szybę, a jego krople smagał porywisty wiatr. Za jednym z niedużych nadmorskich kurortów, pogrążonym już we śnie, autostrada skręciła w głąb lądu, na tereny porośnięte lasem. Malone minął dwie białe chaty, wjechał przez otwartą bramę trawiastym podjazdem i zaparkował na dziedzińcu wysypanym kamykami.
Dom stanowił idealny przykład duńskiego baroku: trzy kondygnacje zbudowane z cegły, przeplatane piaskowcem i zwieńczone urokliwie zaokrąglonym miedzianym dachem. Jedno skrzydło biegło w głąb lądu, drugie wychodziło ku morzu.
Malone znał dobrze historię tej budowli. Nosiła nazwę Christiangate, została wzniesiona trzysta lat temu przez mądrego przedstawiciela rodu Thorvaldsenów, który zamienił tony bezwartościowego torfu na paliwo do produkcji porcelany. W XIX wieku królowa duńska mianowała jego manufakturę oficjalnym nadwornym dostawcą, a na poczatku dwudziestego pierwszego stulecia fabryka porcelany Adelgate Glasvaerker, której cecha miała postać dwóch okręgów podkreślonych linią, wciąż należała do przodujących zarówno w Danii, jak i w całej Europie. W tej chwili całym konsorcjum zawiadywał patriarcha rodziny, Henrik Thorvaldsen.
W drzwiach rezydencji pojawił się lokaj, który nie okazał zdziwienia na widok gości. Było to dość zaskakujące, uwzględniając fakt, że minęła już północ, a Thorvaldsen żył samotnie niczym sowa. Wprowadzono ich do pomieszczenia, w którym dębowe belki, zbroje oraz olejne portrety potwierdzały szlachecki charakter domu. W obszernym pomieszczeniu dominował długi stół – liczący sobie dobre czterysta lat, jak powiedział kiedyś Malone’owi Henrik. Wykończenie ciemnego klonowego drewna mogło być efektem jedynie setek lat gorliwego użytkowania. Thorvaldsen siedział przy jednym z końców stołu; przed nim stało ciasto pomarańczowe oraz buchający parą samowar.
– Proszę, wejdźcie. Usiądźcie.
Wstał z krzesła najwyraźniej z dużym trudem i przywołał na twarz uśmiech. Przygarbiona, artretyczna sylwetka prostowała się najwyżej na wysokość metra sześćdziesięciu pięciu centymetrów, a nazbyt obszerny norweski sweter nie był w stanie zamaskować zdeformowanych pleców starca. Malone dostrzegł błysk w jasnoszarych oczach. Jego przyjaciel najwyraźniej coś knuł. Bez wątpienia.
Malone wskazał na ciasto.
– Byłeś tak pewien naszego przyjazdu, że kazałeś upiec placek?
– Nie byłem pewien, czy zjawicie się tu oboje, ale wiedziałem, że ty przyjedziesz.
– Skąd to przypuszczenie?
– Kiedy dowiedziałem o twojej obecności na aukcji, zdałem sobie sprawę, że prędzej czy później odkryjesz mój udział w tej sprawie.
Stephanie wystąpiła naprzód.
– Żądam