Скачать книгу

metra wysokości. Na szczycie znajdowała się gromnica o obwodzie blisko dziesięciu centymetrów. Malone wyjął świecę i sprawdził metalowy trzon. Ważył sporo. Z kandelabrem w ręku przeszedł na palcach przez kryptę i zajął pozycję za filarem.

      Ktoś wszedł na schody.

      Malone spojrzał poprzez ciemność nad grobowcami i poczuł nagły przypływ energii, która jak zawsze w przeszłości rozjaśniała jego umysł.

      U stóp schodów pojawiła się postać. Ten ktoś trzymał pistolet z tłumikiem, widoczny nawet w mroku. Malone mocniej ścisnął żelazny trzon i uniósł ramię. Mężczyzna zmierzał w jego kierunku. Amerykanin napiął mięśnie. Bezgłośnie policzył do pięciu, zacisnął zęby i uderzył z całej siły w tors napastnika, odpychając go na nagrobki.

      Odrzucił żelazo i uderzył mężczyznę w szczękę. Pistolet wyleciał z ręki prześladowcy i z głośnym stukiem uderzył o posadzkę.

      Napastnik upadł na podłogę.

      Malone zaczął szukać pistoletu, a tymczasem kolejne kroki zbliżyły się do krypty. Znalazł broń i chwycił ją mocno.

      Ktoś oddał dwa strzały w jego kierunku.

      Pociski uderzyły w sufit i posypał się tylko pył. Malone zanurkował za najbliższy filar i wystrzelił. Z ciemności dobiegła przytłumiona riposta, a kolejna kula odbiła się rykoszetem od dalszej ściany.

      Drugi z napastników zajął pozycję za nagrobkiem usytuowanym dalej.

      Malone znalazł się w pułapce.

      Między nim a jedynym wyjściem z krypty znajdował się uzbrojony mężczyzna. Pierwszy ze ścigających podnosił się już, głośno jęcząc i stękając. Malone był uzbrojony, ale jego szanse nie przedstawiały się najlepiej.

      Spojrzał w głąb słabo oświetlonej krypty i szykował się do walki.

      Mężczyzna, który podnosił się z kamiennej posadzki, nagle upadł.

      Minęło kilka sekund.

      Cisza.

      Czyjeś kroki rozległy się na górze. Potem drzwi kościoła otworzyły się i zamknęły. Malone ani drgnął. Cisza wyprowadzała go z równowagi. Usiłował przeniknąć wzrokiem ciemność. Nigdzie nie dostrzegł żadnego ruchu.

      Postanowił zaryzykować i ruszył do przodu.

      Pierwszy napastnik leżał bezwładnie. Drugi także leżał na brzuchu i nie ruszał się. Malone sprawdził puls obu mężczyzn. Wyczuwalny, lecz słaby. Potem zauważył coś z tyłu na szyi jednego z nieprzytomnych prześladowców. Zbliżył się i wyjął małą strzałkę z ostrym jak igła szpikulcem długości nieco ponad centymetr.

      Jego wybawca był zaopatrzony w wyrafinowaną broń.

      Dwaj mężczyźni leżący na podłodze byli tymi samymi, których spotkał wcześniej na aukcji. Ale kto pozbawił ich przytomności? Zabrał pistolety i przeszukał bezwładne ciała. Żadnych dowodów tożsamości. Jeden miał w kurtce krótkofalówkę. Malone wyciągnął ją razem z mikrofonem i słuchawką.

      – Czy ktoś mnie słyszy? – powiedział do mikrofonu.

      – A kto mówi?

      – To pan był w katedrze? Pan dopiero co zabił Petera Hansena?

      – Pół na pół.

      Zdał sobie sprawę, że nikt nie zaryzykuje wylewności na otwartym kanale, ale przesłanie było czytelne.

      – Pańscy ludzie leżą tutaj nieprzytomni.

      – Czy to pańska robota?

      – Chciałbym, żeby była to moja zasługa. Kim pan jest?

      – To nie ma związku z naszą rozmową.

      – W czym panu przeszkadzał Peter Hansen?

      – Nie znoszę ludzi, którzy mnie oszukują.

      – Nie da się ukryć. Ale ktoś właśnie sprawił niemiłą niespodziankę pańskim ludziom. Nie wiem kto, ale polubiłem go.

      Tym razem Malone nie otrzymał odpowiedzi. Odczekał jeszcze chwilę i już otworzył usta, by coś powiedzieć, kiedy usłyszał ponownie głos rozmówcy:

      – Wierzę, że skorzysta pan z przychylności fortuny i wróci do handlowania książkami. – Krótkofalówka po drugiej stronie wyłączyła się.

      DWANAŚCIE

      OPACTWO DES FONTAINES

      PIRENEJE FRANCUSKIE

      23.30

      Seneszal obudził się. Zasnął, siedząc na krześle przy łóżku mistrza. Szybkie spojrzenie na zegar stojący na nocnym stoliku pozwoliło mu stwierdzić, że spał niemal godzinę. Skierował wzrok na leżącego. Nie słyszał już znajomego ciężkiego oddechu. W słabych promieniach rozrzedzonego światła wpadającego z podwórka dostrzegł w oczach starego człowieka śmierć.

      Sprawdził puls.

      Wielki mistrz odszedł z ziemskiego padołu.

      Seneszal ukląkł i zmówił modlitwę w intencji zmarłego przyjaciela. Nowotwór zwyciężył. Bitwa dobiegła końca. Już wkrótce jednak miał się zacząć kolejny konflikt, zupełnie innego formatu. Błagał Boga, by przyjął duszę zmarłego do nieba. Nikt nie zasługiwał na zbawienie tak jak ten człowiek. Seneszal nauczył się wszystkiego od wielkiego mistrza – osobiste upadki i emocjonalna samotność sprawiły, że od dawna pozostawał pod wpływem starca. Uczył się przy nim bardzo szybko i dokładał starań, by nigdy go nie zawieść. „Błędy są wybaczalne, o ile nie popełnia się ich ponownie” – usłyszał kiedyś. Tylko raz, ponieważ mistrz nigdy się nie powtarzał.

      Wielu braci uznawało tę bezpośredniość za arogancję. Inni podchodzili do niej z niechęcią, przekonani, iż mają do czynienia z ewidentnym protekcjonalizmem. Żaden z nich jednak nigdy nie podważył autorytetu wielkiego mistrza. Obowiązkiem każdego z braci było bowiem posłuszeństwo. Czas na stawianie pytań przychodził jedynie w chwili, gdy wybierano następnego przywódcę zakonu.

      A takie wybory miały się odbyć następnego dnia.

      Po raz sześćdziesiąty siódmy od czasów powstania zakonu, czyli od początku dwunastego stulecia, kolejny człowiek zostanie wybrany na wielkiego mistrza. Sześćdziesięciu sześciu poprzedników piastowało tę godność średnio po niecałe osiemnaście lat, rozmaicie zapisując się na kartach historii. Jedni przeszli bez echa, wkład innych był bezcenny. Każdy z nich wszelako służył zakonowi aż do samej śmierci. Niektórzy nawet zginęli na polu bitwy, ale dni działań wojennych minęły dawno temu. Dzisiaj zakon działał z większą dyskrecją, a współczesnych pól walki bracia założyciele z pewnością nie mogliby sobie wyobrazić. Sądy, internet, publikacje książkowe, czasopisma i dzienniki – wszystko to stanowiło obszary, które zakon regularnie monitorował, pilnując, by jego tajemnice były bezpieczne, a istnienie niezauważone. Każdy wielki mistrz, choćby i najbardziej nieudolny, potrafił wypełnić to jedno zadanie. Seneszal obawiał się jednak, że następna kadencja może być w szczególnym stopniu decydująca. Bractwo stało u progu wewnętrznej wojny, a zmarły, który leżał na tym łóżku, dysponował niedoścignioną zdolnością przewidywania zamiarów przeciwnika.

      W zapadłej dookoła ciszy odgłos spadającej wody wydawał się bliższy. Latem bracia często schodzili do wodospadu i zażywali kąpieli w lodowatym, naturalnym akwenie. Teraz seneszal tęsknił za tą przyjemnością, ale wiedział, że przez długi czas nie będzie mógł sobie pozwolić na choćby chwilę wytchnienia. Postanowił nie niepokoić braci wieścią o śmierci wielkiego

Скачать книгу