ТОП просматриваемых книг сайта:
Dziedzictwo templariuszy. Steve Berry
Читать онлайн.Название Dziedzictwo templariuszy
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-057-1
Автор произведения Steve Berry
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
– Przyszedłem, by porozmawiać z panem osobiście – zaczął Henrik Thorvaldsen.
Siedzieli w salonie. Malone czuł piekielny ból w barku. Nawet się nie fatygował, by zapytać gościa, w jaki sposób odnalazł go w Atlancie. I skąd stary człowiek wiedział, iż jego gospodarz zna duński.
– Mój syn był mi bardzo bliski – podjął Thorvaldsen. – Kiedy dołączył do korpusu dyplomatycznego, byłem wniebowzięty. Poprosił o wysłanie na placówkę w Mexico City. W czasie studiów zgłębiał historię Azteków. Mógł w przyszłości stać się wartościowym członkiem parlamentu. Prawdziwym mężem stanu.
Malone przypomniał sobie pierwsze wrażenie. Henrik Thorvaldsen z pewnością był dobrze urodzony, wytworny, kiedyś zapewne był człowiekiem eleganckim i szarmanckim, ale to duchowe wyrafinowanie stało w jawnym kontraście ze zdeformowanym ciałem – groteskowy garb nadawał mu wygląd czapli. Chropawa twarz sugerowała, że mężczyzna ma za sobą życie pełne trudnych wyborów, zmarszczki bardziej przypominały rozpadliny, stopy miał wykrzywione niczym kurze łapki, a dłonie i przedramiona zdobiły plamy wątrobowe i popękane naczyńka krwionośne. Do grafitowych włosów, gęstych i zmierzwionych, pasowały brwi – matowe, srebrzyste kępki, które sprawiały, że twarz starca wyrażała niepokój. Jedynie w oczach pozostała namiętność. Z niebieskoszarych źrenic emanowała osobliwa zdolność jasnowidzenia. Na jednej z nich widniała katarakta w kształcie gwiazdy.
– Przyszedłem tu, by porozmawiać z człowiekiem, który zastrzelił zabójcę mojego syna.
– Dlaczego? – zapytał Malone.
– Żeby panu podziękować.
– Mógł pan zadzwonić.
– Wolałem porozmawiać twarzą w twarz.
– W tej chwili, mówiąc szczerze, wolałbym być sam.
– Jak rozumiem, był pan bliski śmierci.
Malone wzruszył ramionami.
– A teraz kończy pan swoją służbę. Rezygnuje z pracy w agencji. I odchodzi na emeryturę.
– Wie pan zadziwiająco dużo.
– Wiedza to największy z luksusów.
Na Malonie nie zrobiło to wrażenia.
– Dziękuję za pochlebstwo, ale mam dziurę w barku, która wciąż mi srodze dokucza. Jeśli zatem wypełnił pan swoją misję, czy mógłby pan wyjść?
Thorvaldsen nie ruszył się z sofy. Po prostu rozglądał się po salonie i otaczających pokojach widocznych przez otwarte wejście zwieńczone łukiem. Przy każdej ze ścian stały regały z książkami. Dom wydawał się jedynie tłem dla półek z książkami.
– Ja również je kocham – odezwał się. – Mój dom także jest wypełniony książkami. Zbierałem je przez całe życie.
Malone wyczuł, że ten człowiek, który mógł mieć sześćdziesiąt parę lat, jest doskonałym taktykiem. Kiedy go wpuszczał, zauważył, że gość przybył limuzyną.
– Skąd pan wiedział, że mówię po duńsku? – zapytał.
– Mówi pan kilkoma językami. Byłem dumny, kiedy dowiedziałem się, iż jednym z nich jest mój ojczysty.
Nie była to odpowiedź, ale czy Malone naprawdę spodziewał się ją usłyszeć?
– Pańska ejdetyczna pamięć musi być błogosławieństwem. Moja odeszła wraz z wiekiem. W tej chwili mało co pamiętam.
Wątpił w szczerość tych słów.
– Czego pan chce?
– Czy zastanawiał się już pan nad swoją przyszłością?
Malone wskazał gestem na pomieszczenie.
– Pomyślałem, że otworzę sklep ze starymi książkami. Mam sporo do sprzedania.
– Wspaniały pomysł. Mam jedną taką księgarnię na sprzedaż, gdyby pan był zainteresowany.
Postanowił podjąć grę. Niech to diabli! Było jednak coś w spojrzeniu starego człowieka, co mówiło Malone’owi, że jego gość wcale nie żartuje. Twarde, chropawe dłonie starca sięgnęły do kieszeni marynarki i Thorvaldsen położył na sofie swoją wizytówkę.
– Mój prywatny numer. Jeśli będzie pan zainteresowany, proszę do mnie zadzwonić.
Wstał.
Malone również podniósł się z miejsca.
– Dlaczego sądzi pan, że jestem tym zainteresowany?
– Bo jest pan, panie Malone.
Nie spodobało mu się to założenie, zwłaszcza że stary człowiek miał rację. Thorvaldsen poczłapał w stronę frontowych drzwi.
– Gdzie znajduje się ta księgarnia? – zapytał Malone, przeklinając sam siebie za to, że w jego głosie brzmi zainteresowanie.
– W Kopenhadze, gdzież by indziej?
O ile sobie przypominał, upłynęły trzy dni, zanim zadzwonił do Thorvaldsena. Perspektywa osiedlenia się w Europie zawsze go pociągała. Czy starszy człowiek także o tym wiedział? Malone nigdy nie sądził, że zamieszkanie po drugiej stronie oceanu okaże się możliwe. Był urzędnikiem rządu Stanów Zjednoczonych. Amerykaninem z krwi i kości. Ale to wszystko było ważne do czasu wydarzeń w Mexico City. Zanim siedem osób zginęło, a dziewięć zostało rannych.
Wciąż jeszcze oczyma wyobraźni widział żonę, która od niego odeszła, a z którą rozmawiał dzień po telefonie do Kopenhagi.
– Zgadzam się. Wystarczy już separacji, Cotton; nadeszła pora na rozwód – ta deklaracja padła z obojętnością typową dla adwokata.
– Czy jest ktoś inny? – zapytał, choć wcale go to nie obchodziło.
– Co prawda to nie ma znaczenia, ale owszem, jest. Do cholery, Cotton, od pięciu lat nie żyjemy ze sobą! Jestem pewna, że w tym czasie również nie byłeś mnichem.
– Masz rację. Nadeszła pora.
– Czy naprawdę zamierzasz odejść z marynarki?
– Już to zrobiłem. Formalnie wczoraj.
Pokiwała głową z niedowierzaniem, jak wtedy, kiedy Gary potrzebował matczynej porady.
– Czy kiedykolwiek będziesz zadowolony? Marynarka wojenna, potem szkoła latania, potem uczelnia prawnicza, potem JAG i na koniec Magellan Billet. A teraz to nagłe odejście na emeryturę. Co następne?
Nigdy nie lubił, kiedy przemawiała do niego protekcjonalnym tonem.
– Wyjeżdżam do Danii.
Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie. Mógł równie dobrze oznajmić, że wybiera się na Księżyc.
– A tak naprawdę, co się za tym kryje?
– Jestem zmęczony tym, że do mnie strzelają.
– Od kiedy? Przecież kochasz pracę w Magellan Billet.
– Czas dorosnąć.
Uśmiechnęła się.
– Zatem sadzisz, że przeprowadzka do Danii uczyni cud?
Nie miał zamiaru się tłumaczyć – ona i tak miała to gdzieś. Poza tym wcale mu na tym nie zależało.
– Muszę porozmawiać z Garym.
– Dlaczego?
– Muszę wiedzieć, czy on się na to zgadza.
– Od