ТОП просматриваемых книг сайта:
Dziedzictwo templariuszy. Steve Berry
Читать онлайн.Название Dziedzictwo templariuszy
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-057-1
Автор произведения Steve Berry
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Posłał dwa kolejne pociski w kierunku samotnego strzelca.
Organy zamilkły.
Ludzie zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje, i zaczęli wybiegać z ławek. Mijali miejsce, w którym skrył się Malone, i szukali bezpiecznego wyjścia na zewnątrz przez tylne drzwi. Wykorzystał powstały zamęt, żeby spojrzeć znad ławki, i zobaczył mężczyznę w skórzanej kurtce obok wejścia do jednej z bocznych kaplic.
– Stephanie! – zawołał, starając się przekrzyczeć powstały chaos.
Żadnej odpowiedzi.
– Stephanie! To ja, Cotton. Daj mi znać, czy nic ci nie jest.
Wciąż żadnej odpowiedzi.
Podczołgał się do przodu, dotarł do transeptu z przeciwnej strony i wstał. Ścieżka przed Malone’em prowadziła dookoła budowli i można nią było dojść na drugą stronę kościoła. Biegnące wzdłuż niej filary utrudniały trafienie go, a prezbiterium całkowicie go przesłaniało. Pobiegł więc przed siebie.
Stephanie usłyszała, jak Malone woła ją po imieniu. Dzięki Bogu, zawsze stawiał na swoim. Wciąż znajdowała się w kaplicy Trzech Króli, kryjąc się za grobowcem z czarnego marmuru. Usłyszała strzały i zdała sobie sprawę, że Malone robił wszystko, co w jego mocy, lecz przeciwników było trzech, a on tylko jeden. Powinna mu pomóc, ale jakiż byłby z niej pożytek? Nie miała przy sobie broni. Powinna przynajmniej dać mu znać, że nic jej nie jest. Ale zanim zdążyła odpowiedzieć, przez inną misterną kratę, wychodzącą na wnętrze kościoła, dostrzegła Bernarda z pistoletem w dłoni.
Strach sparaliżował jej mięśnie i wzbudził w niej mało znane uczucie paniki.
Mężczyzna wszedł do kaplicy.
Malone obszedł chór. Wierni wciąż wybiegali z kościoła, krzycząc histerycznie. Z pewnością ktoś wezwał już policję. Trzeba było tylko przetrzymać napastników do czasu przybycia pomocy.
Przeszedł przez ambit i zobaczył, jak jeden z mężczyzn, którego postrzelił, pomaga drugiemu wyjść przez tylne drzwi. Nie widział jednak tego, który strzelił jako pierwszy.
To go zaniepokoiło.
Zwolnił kroku i przygotował się do oddania strzału.
Stephanie zamarła w bezruchu. Bernard znajdował się o jakieś sześć metrów od niej.
– Wiem, że pani tu jest – powiedział głębokim, gardłowym głosem. – Przybył pani wybawiciel, nie mam więc czasu na dokończenie naszych spraw. Wie pani jednak, czego chcę, niebawem zatem spotkamy się ponownie.
Ta perspektywa wcale nie wzbudziła jej entuzjazmu.
– Pani mąż również nie zachowywał się rozsądnie. Przed jedenastoma laty otrzymał podobną ofertę dotyczącą dziennika, ale ją odrzucił.
Słysząc te słowa, poczuła nagłe ukłucie w sercu. Wiedziała, że powinna zachować milczenie, lecz nie mogła się powstrzymać. Nie teraz.
– Co pan wie o moim mężu?
– Wystarczy. Zostawmy sprawy w tym punkcie.
Usłyszała, jak Bernard odchodzi.
Malone zobaczył, jak Skórzana Kurtka wychodzi z jednej z bocznych kaplic.
– Zatrzymaj się! – wykrzyknął.
Tamten obrócił się szybko i wymierzył broń.
Malone zanurkował w stronę wejścia do kolejnego pomieszczenia, dobudowanego do katedry, i przeturlał się przez kilka kamiennych stopni.
Trzy pociski odbiły się od ściany tuż nad nim.
Obrócił się na plecy, gotów odpowiedzieć ogniem, lecz Skórzana Kurtka znajdował się już o trzydzieści metrów od niego i biegł w stronę tylnego westybulu, zawracając ku drugiej stronie kościoła.
Malone zerwał się i pobiegł do przodu.
– Stephanie! – zawołał
– Tutaj, Cotton.
Zobaczył, jak jego dawna szefowa pojawia się w drugim końcu kaplicy. Podeszła do niego, a na jej spokojnej twarzy znów widniał kamienny wyraz. Z dali dobiegły odgłosy syren.
– Sugeruję, żebyśmy stąd zniknęli – powiedział. – Z pewnością padnie dużo pytań, a ja mam przeczucie, że nie chcesz odpowiadać na żadne z nich.
– Trafnie to ująłeś – odparła i przeszła obok niego.
Już zamierzał zaproponować, żeby wyszli jednym z bocznym wyjść, kiedy główne drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wpadła grupa umundurowanych policjantów. Wciąż trzymał pistolet w dłoni, oni zaś natychmiast to dostrzegli.
Policjanci zajęli pozycję gotową do strzału i unieśli automatyczną broń. Malone i Stephanie zamarli w bezruchu.
– Hen til den landskab. Nu – usłyszał komendę po duńsku. „Na ziemię. Natychmiast”.
– Czego od nas chcą? – zapytała Stephanie.
Malone upuścił pistolet i uklęknął powoli.
– Nic dobrego.
SIEDEM
Raymond de Roquefort stał na zewnątrz katedry, za tłumem gapiów, i obserwował to, co się dzieje. On oraz dwóch jego podwładnych schronili się w cieniu rzucanym przez drzewa gęsto posadzone po przeciwnej stronie placu katedralnego. Zdołał wydostać się bocznymi drzwiami i wycofać w chwili, gdy policja pokonała szturmem główne wejście. Wyglądało na to, że nikt go nie zauważył. Póki co, stróże porządku koncentrują uwagę na Stephanie Nelle i Cottonie Malone. Upłynie dłuższa chwila, zanim świadkowie opiszą pozostałych uczestników strzelaniny. Był obyty z tego rodzaju sytuacjami i wiedział, że zachowanie zimnej krwi zawsze pomaga wyjść z opresji. Nakazał więc sobie zachowanie spokoju. Jego ludzie musieli widzieć, że panuje nad sobą i biegiem zdarzeń.
Frontowa ceglana ściana katedry migała kolorem czerwonym i niebieskim od stroboskopowego światła policyjnego koguta. Dojechały następne radiowozy, a de Roquefort zdziwił się, skąd w takim miasteczku jak Roskilde wzięło się tylu stróżów porządku. Ludzie zbiegali się teraz tutaj z położonego nieopodal głównego placu miasta. Sceneria wydarzeń stawała się coraz bardziej chaotyczna. De Roquefortowi bardzo to odpowiadało. Poruszanie się w takim chaosie zawsze dawało mu niezwykłą swobodę. Pod warunkiem, że sam nad tym chaosem panował.
Spojrzał na dwójkę mężczyzn, z którymi był w kościele.
– Jesteś ranny? – zapytał tego, którego dosięgnęła kula.
Tamten odsłonił połę kurtki i pokazał, że kamizelka kuloodporna spełniła swoje zadanie.
– Jedynie trochę boli.
De Roquefort widział, jak z tłumu gapiów wyłania się dwóch pozostałych akolitów – tych, których wysłał do domu aukcyjnego. Wcześniej przez radio przekazali mu,