Скачать книгу

szuflady stołu. Szybko wyjął pistolet, ale jeden z ludzi de Roqueforta kopniakiem wytrącił broń z ręki księgarza.

      – To było głupie – stwierdził Francuz.

      – Pieprz się! – Hansen splunął, masując obolałą dłoń.

      Ze słuchawki radia, które de Roquefort miał przypięte w pasie, dobiegł szum, a następnie czyjś głos.

      – Ktoś idzie. – Przerwa. – To Malone. Idzie prosto do księgarni.

      De Roquefort się tego spodziewał. Ale może nadeszła właściwa pora, by wysłać Malone’owi czytelną wiadomość, że miesza się w nie swoje sprawy. Skinął na dwóch podwładnych. Podeszli i ponownie chwycili Petera Hansena za ręce.

      – Oszustwo ma swoją cenę – oznajmił de Roquefort.

      – Za kogo, do diabła, pan się ma?

      – Za kogoś, z kim pan nie powinien był pogrywać – odparł Francuz i wykonał znak krzyża. – Niech Bóg będzie z tobą.

      Malone zobaczył światła w oknach na trzecim piętrze. Ulica naprzeciwko księgarni Hansena była pusta. Tylko kilka zaparkowanych samochodów zajmowało brukowaną nawierzchnię. Malone wiedział, że wszystkie nad ranem znikną, kiedy uliczni sprzedawcy znów rozlokują się w tej części, przeznaczonej wyłącznie dla pieszych.

      Przypomniał sobie słowa Stephanie wypowiedziane w sklepie Hansena: „Mój mąż wspominał kiedyś, że potrafi pan znaleźć to, co jest nie do znalezienia”. A więc Peter Hansen był niewątpliwie w jakiś sposób powiązany z Larsem Nelle, co wyjaśniałoby, dlaczego to Stephanie odszukała Hansena, a nie on dotarł do niej z własnej inicjatywy. Nie dawało to jednak odpowiedzi na lawinę pytań, które kłębiły się w głowie Malone’a.

      Nigdy nie spotkał Larsa Nelle. Mąż Stephanie zmarł jakiś rok po tym, jak Malone dołączył do Magellan Billet, w czasie, gdy dopiero poznawał swoją szefową. Później przeczytał jednak wszystkie książki Larsa, stanowiące melanż historii, faktów, domysłów i zbiegów okoliczności. Nelle był światowej sławy zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, przekonanym o tym, że w południowej Francji, w regionie zwanym Langwedocją, ukryto wielki skarb. Po części było to zrozumiałe. Tereny te przez długi czas były krainą trubadurów, zamków i krucjat, kolebką legendy o świętym Graalu. Niestety, wysiłki Larsa Nelle nie przyczyniły się do zdobycia poważniejszych funduszy stypendialnych na prowadzenie dalszych badań. Jego teorie pobudzały natomiast zainteresowanie autorów spod znaku New Age oraz niezależnych filmowców, którzy rozwinęli jego oryginalne hipotezy, formułując wnioski bardzo daleko od nich odbiegające. Powstały więc teorie o kosmitach, rzymskich grabieżcach, o ukrytej najważniejszej relikwii chrześcijaństwa. Oczywiście nigdy nie znaleziono żadnych dowodów na ich potwierdzenie. Malone wiedział, że francuski przemysł turystyczny uwielbia wszystkie te spekulacje i domysły.

      Książka, którą Stephanie próbowała kupić na aukcji w Roskilde, nosiła tytuł Pierres Gravées du Languedoc. „Inskrypcje nagrobne w Langwedocji”. Dziwaczny tytuł, a temat jeszcze bardziej osobliwy. Jaki to mogło mieć związek ze sprawą? O ile wiedział, Stephanie nigdy nie przejmowała się pracą męża. Ta rozbieżność stała się problemem numer jeden w ich małżeństwie i w końcu przyczyniła się do kontynentalnej separacji – Lars mieszkał we Francji, a Stephanie w Ameryce. Cóż więc, do diaska, porabiała w Danii?! Po jedenastu latach od śmierci męża? I dlaczego inni starali się jej przeszkodzić – a nawet usiłowali ją zgładzić?

      Malone wciąż szedł w kierunku księgarni i próbował poukładać myśli w głowie. Jak domniemywał, Peter Hansen raczej nie będzie zadowolony z jego odwiedzin, więc postanowił dobierać słowa z rozwagą. Musiał najpierw udobruchać antykwariusza, by potem pozyskać jak najwięcej informacji. Był nawet gotów zapłacić, gdyby zaszła taka potrzeba.

      Dosłyszał jakiś brzęk dobiegający z jednego z najwyższych okien kamienicy Hansena. Spojrzał w górę i zobaczył głowę, a potem resztę ciała, które runęło w dół i spadło na maskę jednego z zaparkowanych na ulicy samochodów.

      Podbiegł i rozpoznał Petera Hansena. Sprawdził jego puls. Słaby. Nagle niespodziewanie antykwariusz otworzył oczy.

      – Słyszysz mnie? – spytał Malone.

      Żadnej odpowiedzi.

      Coś świsnęło Malone’owi koło ucha i klatka piersiowa Hansena podskoczyła do góry. Kolejny świst, po którym czaszka antykwariusza rozpękła się, a krew i jakieś tkanki spryskały kurtkę Amerykanina.

      Malone odwrócił się gwałtownie.

      Z rozbitego okna na trzecim piętrze wyglądał człowiek z pistoletem w ręku. Ten sam facet w skórzanej kurtce, który rozpoczął strzelaninę w katedrze i chciał zabić Stephanie. Kiedy składał się do kolejnego strzału, Malone schował się za samochód.

      W dół pomknęły kolejne pociski.

      Odgłos każdego wystrzału był przytłumiony, przypominał klaskanie. Broń z tłumikiem. Jedna kula uderzyła w maskę samochodu, obok zwłok Hansena. Kolejny pocisk rozbił przednią szybę.

      – Panie Malone! Ta sprawa pana nie dotyczy! – zawołał strzelec z góry.

      – Teraz już dotyczy.

      Malone nie zamierzał tu tkwić i analizować sytuacji. Skulił się i wykorzystał zaparkowane samochody jako osłonę. Spróbował przedostać się w dół ulicy.

      Kolejne strzały, przypominające odgłosem wzbijanie poduszki, usiłowały ominąć zaporę ze szkła i metalu.

      Dwadzieścia metrów dalej obejrzał się. Postać w oknie zniknęła. Wstał i ruszył biegiem, skręcając za pierwszym rogiem. Potem znowu skręcił, starając się wykorzystać labirynt zaułków. Krew pulsowała mu w skroniach. Serce waliło jak młotem. Cholera. Wracał do gry.

      Zatrzymał się na chwilę i wciągnął do płuc chłodne powietrze. Za sobą słyszał kroki biegnących osób. Zastanawiał się, czy ścigający go znają układ uliczek wokół Strøgetu. Musiał założyć, że znają. Za następnym zakrętem pojawiły się kolejne ciemne sklepy. Napięcie zaczynało ściskać mu żołądek. Powoli kończyły mu się możliwości manewru. Z przodu miał jeden z wielu tutejszych rozległych placów z fontanną pośrodku. Wszystkie kafejki na obrzeżach placu były już pozamykane. Ewentualne kryjówki należały raczej do towarów deficytowych. Nie widział nikogo w zasięgu wzroku. Po drugiej stronie pustego placu wznosiła się ku niebu sakralna budowla. Lekka poświata przebijała przez przyciemnione teraz witraże. Latem wszystkie kopenhaskie kościoły były otwarte do północy. Malone musiał się gdzieś ukryć, przynajmniej na chwilę. Pobiegł więc w kierunku marmurowego portalu.

      Klamka ustąpiła.

      Popchnął ciężkie drzwi, potem delikatnie je zamknął, w nadziei, że ci, którzy go ścigają, nie zdołali dostrzec jego manewru.

      Pojedyncze, żarzące się słabym światłem lampy z lekka rozpraszały mrok pustego wnętrza. Imponujący ołtarz i rzeźbione posągi tworzyły tajemnicze obrazy w ponurej atmosferze. Malone niemal po omacku ruszył w kierunku ołtarza i zauważył schody, od których strony dobiegało blade światło. Dotarł tam i pobiegł w dół z duszącym uczuciem niepokoju.

      Żelazna brama na dole prowadziła do niskiego pomieszczenia o trzech nawach. Pośrodku stały dwa sarkofagi przykryte ogromnymi płytami z ociosanego granitu. Ciemność rozjaśniała tylko słaba bursztynowa poświata dobiegająca od małego ołtarza. Malone uznał, że może tu bezpiecznie przeczekać chwilę, zanim wróci do swojej księgarni. Prześladowcy z pewnością wiedzieli, gdzie mieszka. Spróbował się uspokoić,

Скачать книгу