Скачать книгу

olśniewająco białe zęby. Często żartowaliśmy z jej wieku – a ona wraz z nami. Wprowadziła się do nas w październiku 1847 roku, na kilka tygodni przed moim urodzeniem, tuż po tym, jak panna Coghlan zrezygnowała z posady, tłumacząc, że przez dotknięte artretyzmem ręce nie da rady zajmować się niemowlęciem. Panna Coghlan towarzyszyła naszej rodzinie, kiedy przyszli na świat Thornley i Matylda, i miała zostać z nami jeszcze około roku, dopóki mama nie znajdzie nowej opiekunki. Jej przedwczesne odejście przypadło na trudny czas: tata spędzał większość czasu na zamku, ponieważ akurat zaczął się głód, a mama, będąc już w zaawansowanej ciąży, nie czuła się na siłach, żeby szukać nowej niani. Ellen zjawiła się jakby zrządzeniem boskim – usłyszała od kogoś, że jest możliwość zatrudnienia, i zjawiła się u naszych drzwi, a niewielki sakwojaż stanowił cały jej dobytek. Utrzymywała, że ma piętnaście lat i jest sierotą, która poprzednich pięć lat spędziła w pewnym domu na doglądaniu dzieci – pięcioletniego chłopca i sześcioletniej dziewczynki – dopóki cała rodzina chlebodawców nie umarła przed miesiącem na cholerę. Pani domu była położną i Ellen asystowała jej przy dziesiątkach porodów; dziewczyna oferowała swoje usługi w zamian za mieszkanie i skromną pensję, przynajmniej dopóki mama nie dojdzie do siebie po rozwiązaniu. Rodzice nie mieli innego wyjścia i przyjęli Ellen Crone, ona zaś szybko okazała się po prostu niezbędna.

      Poród, w wyniku którego przyszedłem na świat w listopadzie 1847 roku, nie należał do łatwych. Ułożenie było pośladkowe, a ja miałem pępowinę owiniętą wokół szyi – odbierający poród kuzyn ojca, ceniony dubliński lekarz, sądził, że jestem martwy, ponieważ nie wydałem z siebie żadnego głosu. Wujek Edward Alexander Stoker nie wyczuł pulsu pod moją siną skórą. Ale Ellen upierała się, że na pewno żyję, wyrwała mnie lekarzowi i zabrała się do oddychania usta–usta; zaczęła wtłaczać mi ustami powietrze do płuc, aż po niespełna trzech minutach wreszcie zakasłałem i dołączyłem do świata żywych. Mama i tata byli zdumieni, a wujek Edward uznał, że był to ni mniej, ni więcej, tylko prawdziwy cud. Mama wyznała mi później, że podczas ciąży rzadko kopałem, więc myślała, że nosi w łonie martwe dziecko; jako matka dwojga dzieci była już wszak doświadczona i miała niemal pewność swoich przypuszczeń. Z tego powodu nie pozwalała tacie wybrać imienia. Dopiero kiedy zacząłem oddychać i okazałem się żywy, zgodziła się na imię Abraham, po ojcu, i po raz pierwszy wzięła mnie na ręce.

      Po latach mama powiedziała mi, że tamtej nocy ciocia Ellen wydawała się wyczerpana i umęczona, jakby ona również urodziła dziecko, a poród odebrał jej wszystkie siły. Gdy tylko trafiłem bezpiecznie w objęcia mamy, Ellen poszła do swojego pokoju i nie wychodziła stamtąd przez prawie dwa dni, ku przerażeniu taty, który godzinami siedział u jej drzwi, próbując ją wywabić, bo potrzebna była pomoc i przy dzieciach, i przy mamie. Przez dwie doby nikt nie widział cioci Ellen. Trzeciego dnia wreszcie się wyłoniła i nie wspomniawszy nawet słowem o całym zajściu, wróciła do swoich domowych obowiązków. Tata z pewnością wymówiłby jej posadę, gdyby nie fakt, że nikogo innego na jej miejsce nie było.

      W ciągu pierwszych trzech dni mój stan wciąż się pogarszał i tata obawiał się, że nie przeżyję kolejnej nocy. Oddech miałem krótki, urywany i krztusiłem się flegmą. Wciąż nie płakałem, a moje oczy nie reagowały na żadne bodźce. Nie chciałem ssać piersi. W ogóle nie chciałem jeść. Ellen przeniosła moją kołyskę do swojego pokoju i spędzała ze mną cały czas, kiedy nie spałem, trzymając mnie od wszystkich z daleka – twierdziła, że potrzebuję odpoczynku. Rodzice niechętnie, ale na to przystali, aż wreszcie piątego dnia, około drugiej w nocy, cały dom usłyszał mój płacz, a był on tak donośny, że zawtórowali mu Matylda i Thornley. Tata zaprowadził mamę do pokoju Ellen, a gdy ta otworzyła drzwi ze mną w postaci zawiniątka na rękach, wszyscy pojęli, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane i że będę żył. Mama powiedziała, że Ellen wyglądała wtedy na znacznie starszą niż w rzeczywistości, jeszcze gorzej niż tuż po moim urodzeniu, gorzej niż kiedykolwiek potem. Przekazawszy mnie mamie, Ellen Crone bez słowa zeszła po schodach i przez frontowe drzwi powędrowała w głęboką noc. Nie wracała przez dwa pełne dni.

      Kiedy się w końcu pojawiła, znów była sobą: wyglądała młodo, policzki miała zaróżowione, jej niebieskie oczy lśniły, a na ustach gościł wieczny uśmiech. Tata ani słowem nie skomentował jej nagłego wyjścia i nieobecności, gdyż w międzyczasie mi się pogorszyło i liczył na to, że Ellen znów mi pomoże, tak jak dwukrotnie przedtem. Przeniósł kołyskę z powrotem do jej pokoju – tam pozostała razem z Ellen, która zamknęła drzwi bezpiecznie na klucz. Kiedy ja odzyskiwałem siły, ona marniała. W pierwszych latach mojego życia ten cykl powtarzał się dziesiątki razy – Ellen sprawiała, że zdrowiałem, po czym znikała na kilka dni, wracała w dobrej formie i znów przystępowała do dzieła. Na zawsze pozostało tajemnicą, co działo się za zamkniętymi drzwiami jej pokoju; rodzice o to nie pytali. Wystarczyło spojrzeć w jej oczy intensywnie niebieskie, gdy była zdrowa i silna, a zbladłe i poszarzałe, gdy miała wziąć swoje kolejne „wychodne”.

* * *

      Uniosłem wzrok, by spojrzeć jej w oczy, teraz szare, świadom, że niedługo znów zniknie.

      – Może teraz powinieneś się skupić na własnym zdrowiu, a nie na tych urojonych cieniach w moich oczach, które pewnie są tylko odbiciem ubrania. Może jeśli włożę czerwoną sukienkę, zapłoną taką czerwienią jak oczy pana Nesbitta po nocy spędzonej w pubie?

      – Niedługo znów znikniesz, prawda?

      W tym momencie włączyła się Matylda:

      – Nie, ciociu! Nie wolno ci! Obiecałaś pozować mi do portretu!

      – Ale masz już ich dziesiątki…

      – Obiecałaś – powtórzyła Matylda, obrażona.

      Ellen podeszła do niej i pogładziła ją palcem po karku.

      – Nie będzie mnie tylko dzień, góra dwa. Przecież zawsze wracam. A wtedy zapozuję ci do kolejnego portretu. Pod moją nieobecność zajmuj się, proszę, bratem i pomagaj matce. Ma ręce pełne roboty z małym Richardem. Myślisz, że mogę ci powierzyć opiekę nad domem na czas mojej nieobecności?

      Matylda niechętnie pokiwała głową.

      – Dobrze więc. Najlepiej będzie, jeśli zejdę na dół i pomogę przy obiedzie. – Znowu położyła mi na czole chłodną dłoń. – Jeśli ci się nie poprawi, będę musiała wezwać twojego wujka Edwarda.

      Na dźwięk tych słów ścisnął mi się żołądek, ale nic nie powiedziałem.

* * *

      Matylda odprowadziła ciocię Ellen wzrokiem i podbiegła do mnie.

      – Muszę ci coś pokazać.

      – Co takiego?

      Rzuciła okiem na otwarte drzwi, następnie na swój szkicownik, który zostawiła na komodzie, kiedy weszła do pokoju. Kiedy po niego wstała, zamknęła drzwi i przytrzymała klamkę, aby upewnić się, że hulające po domu przeciągi nie porwą ich i nie zatrzasną. Wzięła swój zeszyt i wróciła na łóżko.

      – Czy uważasz mnie za świetną artystkę?

      – Wiesz, że tak. – Nie było w tym przesady. Od czasu, gdy miała trzy albo cztery lata, było oczywiste, że talentem przewyższa rówieśników. W ostatnim czasie jej rysunki dorównywały pracom wielu poważanych dorosłych twórców. By tego dowieść, mama poprosiła znajomą o pokazanie jednego z obrazów Matyldy bogatemu koneserowi sztuki z Dublina. Kobieta nie wyjawiła mu, że autorką jest mała dziewczynka; po prostu oznajmiła, że ma w rodzinie taki wartościowy przedmiot i chciałaby go wycenić. Mężczyzna zaoferował za niego dziesięć szylingów, ale mama odmówiła, wyjaśniając, że obraz jest

Скачать книгу