Скачать книгу

kosmicznych fortec, ale po prostu pójdę w góry. Co ty na to?

      Zmarszczyła brwi. Świątynia Ait Driss była wcześniej kapliczką wzniesioną przez pierwszych kolonistów, ale Emily nie mogła sobie przypomnieć, z jakiego powodu. Chodziło chyba o grupę osadników, którzy zostali zamordowani przez… Potrząsnęła głową z irytacją. Jeden z koni parsknął. Emily popatrzyła na zwierzę.

      – Konie? – zdziwiła się.

      – O tak, Emily. Droga kończy się w wiosce. W górach są tylko szlaki. Dlatego pojedziemy konno, a kiedy zrobi się stromo, będziemy prowadzić nasze wierzchowce. Spodoba ci się, zobaczysz!

      Emily musiała się roześmiać.

      – Ostatni raz siedziałam w siodle, gdy miałam czternaście lat, ale szalałam na punkcie koni. Po śmierci ojca przeprowadziłyśmy się z matką do miasta i już nie miałam okazji jeździć.

      Podeszła do kasztanowej klaczy z białą strzałką na czole. Koń pachniał ziemią i naoliwioną skórą, niósł się od niego również staroświecki zapach końskich odchodów. Klacz parsknęła i trąciła Emily chrapami.

      – Jak ma na imię?

      – Po berberyjsku nosi długie imię, Tislit n’Azwu, co znaczy „Oblubienica Wiatru”. W jidysz to Kalat Haruacz, co znaczy to samo. Ale ja nazywam ją Różyczka.

      – Sporo imion, jak na jednego konia – zauważyła Emily z rozbawieniem.

      Rafael pomógł jej wsiąść, przypiął plecak do siodła, a potem z wprawą dosiadł swojego wierzchowca.

      – Czeka nas cały dzień jazdy do Ouididi, wioski, gdzie przenocujemy. Jutro ruszymy wyżej, a do Ait Driss dotrzemy około południa trzeciego dnia.

      Emily wierciła się w siodle – usiłowała sobie przypomnieć poprawny i wygodny dosiad. Ale Różyczce chyba to nie przeszkadzało, truchtała radośnie i bez niepokoju. Kilku miejscowych zatrzymało się i pomachało jeźdźcom, jednak pora była dość wczesna i jeszcze niewiele osób wyszło z domów. Wkrótce Emily i Rafael opuścili wioskę, przecięli pole i skierowali się na ścieżkę prowadzącą w stronę lasu u podnóża gór.

      Dopiero wśród drzew Emily dostrzegła wybrzuszenie pod kurtką Rafaela. Kabury z pistoletem impulsowym nie dało się z niczym pomylić. Dlaczego projektant pancernych okrętów kosmicznych nosił broń? Zrównała się z towarzyszem.

      – Raf, podobno to urlop, mam się odprężyć i spędzić przyjemnie czas. I wiem, że czeka nas spokojna wycieczka w góry do pięknej świątyni… Dlatego zastanawiam się, po co nosisz gnata?

      Rafael spojrzał na nią zaskoczony.

      – Ależ, Em, na pewno słyszałaś o groginach, prawda?

      – Kto to są groginy? – Dziewczyna zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie, czy nie słyszała o jakimś groźnym dzikim plemieniu, które zamieszkiwało w górach Azylu.

      Rafael roześmiał się znowu. Dużo się śmiał i to było miłe.

      – Nie „kto”, lecz „co”, Emily. Groginy to drapieżniki. Polują w dużych stadach, trochę jak wilki u ciebie, na Christchurch, albo raczej jak hieny ze Starej Ziemi. Są zajadłe, ale żyją wyżej, nad Oudidi, więc zapewne na razie ich nie spotkamy.

      – Po co ci pistolet?

      – Ponieważ z groginami nigdy nie wiadomo – zapewnił ze śmiechem. – Właśnie tego uczono nas na Akademii, prawda? Dobry żołnierz musi być zawsze przygotowany, żeby stawić czoła zagrożeniu. Ale nie przejmuj się, kiedy wyruszymy wyżej w góry, załatwię nam obojgu strzelby, będziemy też mieli przenośne ogrodzenie elektryczne, którym zabezpieczymy obozowisko w nocy.

      Emily wytrzeszczyła oczy i chyba nie zdążyła się opanować, bo Rafael roześmiał się i poklepał ją pokrzepiająco po ramieniu.

      – To tylko środki ostrożności. Spędziłem w tych górach całe życie, zanim poleciałem do Akademii. Nigdy nie miałem problemów z groginami… No, może raz albo dwa.

      – Na bogów naszych matek! To nie wygląda na spokojny urlop, tylko na te szalone obozy przetrwania w dziczy!

      Rafael roześmiał się i ponownie poklepał ją po ramieniu.

      – Nie, nic z tych rzeczy, Emily, zobaczysz. A tymczasem ciesz się widokiem najpiękniejszych gór we wszechświecie!

      Emily zawtórowała mu śmiechem i uznała, że lubi, gdy jej dotyka. Na tę myśl roześmiała się jeszcze głośniej i potrząsnęła głową nad własną głupotą. Różyczka zastrzygła uszami, słońce przebiło się przez liście. Emily widziała jednak, że na niebie zbierają się chmury.

      A ponieważ jej przeklęty umysł nigdy się nie wyłączał, pomyślała o dłoniach Rafaela. Były twarde i poznaczone odciskami. Emily widziała takie dłonie u górników z Christchurch.

      I u marines Floty.

      W zamyśleniu przyjrzała się Rafaelowi Eitanowi jeszcze raz.

      ***

      Królowa Anna przebywała na krążowniku „Wellington” i czekała na gościa, którego wcale nie chciała widzieć. Nerwowo bębniła palcami w podłokietniki i planowała z wyprzedzeniem, co powie. Negocjacje przypominały szachy losowe – można zaplanować swoje ruchy, ale trzeba być gotowym na nieprzyjemne niespodzianki. Nieświadomie zaczęła nucić kołysankę.

      Hiram Brill nie czuł się dobrze. Rozumiał potrzebę zbierania informacji wywiadowczych, rozumiał taktykę i strategię, ale nie miał pojęcia o dyplomacji.

      – Co spodziewają się na tym zyskać? – zapytał sir Henry’ego.

      Sir Henry, weteran wielu dyskusji i niezliczonych negocjacji, popatrzył na niego ze spokojem.

      – Czas, panie Brill. Czas i odwrócenie uwagi.

      Królowa Anna wydęła usta.

      – Chcą sprawdzić nasze nastroje, komandorze. Chcą się dowiedzieć, czy jesteśmy zdenerwowani, niepewni i udajemy odważnych, czy też mają szczęście, bo już czujemy się przegrani i zależy nam na uzyskaniu tylko jak najlepszych warunków.

      – Wasza Wysokość, a jeżeli chcą tylko odwrócić waszą uwagę, by przygotować kolejny atak na tunel czasoprzestrzenny? – zaniepokoił się Hiram.

      Królowa spojrzała na sir Henry’ego. Oboje uśmiechnęli się pobłażliwie do Hirama. Brill zerknął na Annę, potem na jej doradcę, i westchnął.

      – No dobrze, to była niewiarygodnie głupia uwaga, bo oczywiście chcą zyskać na czasie i przeprowadzić kolejny atak. Ale skoro to oczywiste, po co w ogóle się fatygować i spotykać z przedstawicielem Dominium?

      – Panie Brill, na razie obie strony są w impasie. Co znaczy, że walka toczy się teraz o wolę do walki w każdej ze społeczności. Chcemy sprawdzić, jaka jest wola walki Dominium, a Dominium chce sprawdzić nas. Jeżeli wróg zdoła wmówić swojemu przeciwnikowi, że już jest pokonany, dalsza walka nie ma sensu, bo przeciwnik już jest pokonany. – Sir Henry spojrzał na Brilla beznamiętnie. – Rozumie pan?

      Hiram skinął głową, ale nadal czuł niepewność.

      – Chociaż istnieje wiele sposobów, aby podważyć wolę walki, wszystko sprowadza się do dwóch. – Sir Henry uniósł lewą rękę. – Trzeba zasiać zwątpienie albo… – Uniósł prawą dłoń. – Albo wzmacniać samozadowolenie.

      – Albo jedno i drugie jednocześnie – dodała królowa. – Ponieważ jedno może przeważyć nad drugim.

      Hiram pokręcił głową. Wydawało się to takie… głupie.

      Sir

Скачать книгу