Скачать книгу

z ówczesną dziewczyną. Na żadnym etapie życia nie mieszkałem z kumplami.

      Po liceum byłem już tak wjebany w rap, że zawalałem przez niego wiele innych rzeczy. Próbowałem załapać się na państwowe studia. Poszedłem na egzamin ustny na dziennikarstwo – zdałem go, ale przez to, że ten kierunek był bardzo oblegany, nie dostałem się. Pamiętam, jakim ciosem był dla mnie list z uczelni z tą informacją. W końcu jednak i tak studiowałem dziennikarstwo, ale w prywatnej szkole wyższej – zresztą pierwszej tego rodzaju, która powstała w moim mieście. Początkowo rodzice opłacali mi czesne, ale wkrótce potem radziłem już sobie sam. Tak czy inaczej, po jakimś czasie moja kariera rapowa zaczęła się rozkręcać, dużo podróżowałem i koncertowałem, przez co nie ukończyłem studiów. Zresztą muszę się pochwalić, że byłem bardzo kiepskim studentem (śmiech). Pamiętam wykładowcę z filozofii, który mnie i moich kolegów ochrzcił mianem „ławki defenderów”. Przychodziłem rano, jarałem jointy i siadałem w ostatniej ławce – to co to było za studiowanie…? Trochę żałuję, że nie zrobiłem dyplomu, ale moja żona jest wykształcona, więc chociaż ona będzie świecić przykładem dla dzieci.

      Nie byłem skupiony na nauce, bo zależało mi przede wszystkim – albo wyłącznie – na tym, żeby być jak najlepszym raperem. Nie chciałem być jakiś tam, tylko najlepszy! Amerykańscy wykonawcy udowadniali mi, że na rapie można zarabiać dobre pieniądze i można z niego żyć. Mieli złote łańcuchy i limuzyny, a do tego całkiem nieźle się bawili. Żyli, co prawda, na drugim końcu planety, ale mimo to miałem nadzieję, że w Polsce hip-hop też tak kiedyś będzie wyglądał. Skłamałbym, gdybym powiedział, że byłem o tym święcie przekonany, ale – tak czy inaczej – byłem po prostu na maksa zajarany wszystkim, co było związane z muzyką. Wiele rzeczy miałem w dupie, ale na pewno nie rap. W dawnych czasach umiejętność rapowania była czymś ekskluzywnym, co robiło duże wrażenie na dziewczynach. Nie ma co ukrywać – dla młodych chłopaków to dość istotny aspekt.

      Inna sprawa, że wtedy z nikim się nie dogadywałem, w wyniku czego wywiązywały się różne konflikty. Pierdoliłem świat. Definiowałem siebie w kontrze do wszystkiego – nie tylko raperów. Dość powiedzieć, że moim ulubionym bohaterem literackim był Boryna z „Chłopów” Władysława Reymonta. Czułem się takim samym outsiderem jak on.

      Pewnie dlatego miałeś tak silną potrzebę, żeby się wyróżniać…

      Chciałem wyrwać się z szarej rzeczywistości. Rap i jego styl były dla mnie bardzo światowe. W ogóle inność jest fajna. W Nowym Jorku zafascynowało mnie, że obok siebie żyją ludzie bardzo różnego pochodzenia. Lubię różnorodność, a nacjonalizm jest mi obcy.

      Mam wrażenie, że człowiek dowiaduje się, kim jest, dopiero gdy zetknie się z obcością. Pamiętam, jak przed laty byłem w Manchesterze. Poszedłem tam na jakąś pojebaną imprezę. Cała ekipa, która była ze mną, zawiodła – mówiąc delikatnie – moje oczekiwania. Około trzeciej w nocy, z podbitym okiem – opuściłem zgromadzenie. Lot powrotny miałem dopiero o ósmej rano. Wlokłem więc za sobą terkoczącą walizkę, nie miałem pojęcia, gdzie jestem, żywej duszy dookoła, a w dodatku jeszcze miałem rozładowany telefon. Nieciekawie. Przechodząc koło jakiegoś magazynu, dostrzegłem grupę Pakistańczyków, którzy dostarczali chleb z piekarni. Oni też mnie spostrzegli i spytali, co to ja taki biedny jestem. Rozłożyli krzesełka i wyjęli szachy. Dostałem od nich kanapkę i posiedziałem z nimi, kibicując im w rozgrywkach. Po wszystkim jeszcze podrzucili mnie na autobus. Wielokrotnie znajdowałem się w życiu w podobnych sytuacjach. Czasami może wpadałem przez to w tarapaty, ale – ogólnie rzecz biorąc – model tygla kulturowego bardzo mi odpowiada.

      Pośrednio w tym kontekście przypomniał mi się pewien incydent sprzed kilku lat. Zamieściłeś na Facebooku post, który dotarł do ponad miliona osób, a w którym wyraziłeś swoje poparcie dla pomocy uchodźcom. Napisałeś: „(…) zwracam się do wszystkich moich słuchaczy, aby nie pozostawali obojętni na cierpienie ludzi, którzy uciekają przed śmiercią i prześladowaniami do lepszego świata, jakim jest Europa”. Na twoim profilu wylało się morze hejtu, a o sprawie pisały największe media w kraju. Ludzka nienawiść przeniosła się później do rzeczywistości?

      Nie. Od zawsze powtarzam, że internet to nieprawda. Idea zapraszania do dyskusji każdego barana, który nie potrafi choćby podpisać się swoim imieniem i nazwiskiem, jest dla mnie kosmiczną porażką. Poza tym, zupełnie nieważne jest to, co ja napisałem, bo liczy się fikcja, którą kreuje sieć. W tym temacie jestem raczej pesymistą. Banda debili coś krzyczy, niczego nie rozumiejąc. Jesteśmy tylko pionkami w ustawionej grze społecznej, a narrację dyktują politycy. Uchodźców z krajów arabskich tak naprawdę w Polsce nie ma. Sytuacja sprzed kilku lat była dziwna i uświadomiła mi, że wchodzimy w okres historycznej paranoi.

      Uważam, że szczera postawa procentuje, nawet jeśli na początku przyjmuje się cięgi. Kto w ogóle wpadł na pomysł, żeby artyści mieli nie zabierać głosu na bieżące sprawy społeczno-polityczne?! Brzmi to jak komunistyczny wymysł. Artyści właśnie od tego są, żeby definiować naszą rzeczywistość! Gdy minister Jan Szyszko wyskoczył ze swoimi poronionymi ustawami, znany streetartowiec Mariusz „M-City” Waras się nie pierdolił i zrobił mural, na którym przedstawił go z porożem na głowie [minister Szyszko w 2017 roku wyraził zgodę na wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej – przyp. red.]. To jest dla mnie rap! Ukrywanie swoich poglądów i niezabieranie głosu w ważnych sprawach tylko dlatego, że przez to część odbiorców nie kupi ciuchów, które produkujemy – to żałosne. Wolę nie sprzedać bluzy niż nie reagować, kiedy w moim kraju dzieją się dziwne rzeczy.

      Już od pierwszej solówki, czyli „Opowieści z betonowego lasu”, nie boję się mówić o tym, co myślę. W 2002 roku rapowałem na przykład: „W telewizji znowu Miller, kup do dobrobytu bilet / Czasem są takie chwile, że czuję się debilem” [cytat z utworu „Krótki przekrój Babilonu” – przyp. red.]. Wystarczy, że podmienię teraz Millera na Morawieckiego, i ten tekst nadal będzie aktualny. W Polsce artyści są ostrożni, jakbyśmy żyli w ustroju totalitarnym – a ja uważam, że powinni manifestować swoje poglądy. Ja się z moimi nie ukrywam – nie są one zresztą rewolucyjne. Jestem centrowo-zdroworozsądkowy, a może nawet centro-prawicowy z lewicującymi poglądami. Tak mi się wydaje.

      Jest taka słynna anegdotka z Michaelem Jordanem, który w 1990 roku odmówił udzielenia poparcia w wyborach w jego rodzinnym stanie Harveyowi Ganttowi – czarnoskóremu demokracie, który rywalizował z rasistowskim senatorem Jessem Helmsem. Stwierdził: „Republikanie też kupują buty” [nazwiskiem koszykarza sygnowany był kultowy model obuwia firmy Nike]. To pokazuje, jak łatwo wpaść w pułapkę, gdy czyjeś pozycja oraz zarobki zależą od popularności wśród fanów, którzy – siłą rzeczy – mają różne poglądy.

      To prawda. Wśród rodzimych artystów zauważam wielu takich, którzy głupkami nie są, bo w świadomy sposób pokierowali swoimi karierami. Są po prostu konformistami. Gdzie wiatr zawieje, tam ich poniesie. Jak mogę to skomentować?… Mogę się za tych ludzi tylko pomodlić. Przykro mi jest – i tyle. Zwłaszcza, że odnoszę wrażenie, że w obecnych czasach hip-hop znów ma jakąś rolę do odegrania. W czasach różnorakich problemów i wielu przemian społecznych rap powinien być jedną z pierwszych gałęzi sztuki, która bije na alarm i każe się społeczeństwu zastanowić. Rap jest blisko ulicy i ludzi, więc powinien mieć rolę edukacyjną. Powinien przeciwstawiać się złu.

      Warto przy tym zwrócić uwagę, że ty nie ugiąłeś się pod naporem nienawiści, która wylała się po publikacji wspomnianego już postu o uchodźcach. Udzieliłeś za to kilku wywiadów, tłumacząc, na czym polega ksenofobia.

      Przed czym miałem się ugiąć? Przed wpisami…? Wiem, na czym polega relacja nadawca–odbiorca. Jeśli się zmieniam,

Скачать книгу