Скачать книгу

potrafią się dziwić” – takie hasło umieszczamy na metkach.

      Zdarzyło ci się trafić na podróby waszych ubrań?

      Tak, ale walczyliśmy z tym i dziś już raczej nikt nas nie podrabia; ten proceder chyba w ogóle zanika. My też zresztą jako El Polako sporo podrabialiśmy, ale w duchu Banksy’ego, który powiedział kiedyś: „Prawdziwy artysta nie podrabia. Prawdziwy artysta kradnie”. Trzymając się jego dewizy, zrobiliśmy mnóstwo parafraz produktów lub konkretnych wzorów różnych firm. Niestety bywało, że kończyło się to dla nas marnie i musieliśmy później płacić kary. Niekiedy jednak udawało się polubownie załatwić sprawę – jak na przykład ze Studiem Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej. Zwróciło się ono do nas z żądaniem zaprzestania produkcji koszulek z grafiką „Bolek i Lolek”, na której widniał Bolek jarający jointa. Dogadaliśmy się.

      Nadawaliśmy dobrze znanym symbolom nowe znaczenie. Przerobiliśmy chociażby logo Pepsi na „Lepsi”. To trochę jak z samplowaniem w hiphopowych kawałkach. Nauczeni doświadczeniem, wiemy już jednak, że nie każdy musi rozumieć nasze nietypowe poczucie humoru. Gdy byliśmy jeszcze małą i szaloną firmą, mogliśmy sobie pozwolić na różne niekonwencjonalne działania, ale od kilku lat jesteśmy już regularnym bytem rynkowym i freestyle się skończył.

      Poza marką odzieżową El Polako, prowadzisz też własny label Szpadyzor Records. Wcześniej wydawałeś płyty chociażby w Blend Records – mowa o debiutanckim solo, pierwszym Killaz Group oraz obu albumach kultowego K.A.S.T.A. Skład – czy w Wielkim Joł, nakładem którego w 2005 roku ukazała się twoja druga solówka „Drewnianej Małpy Rock”.

      W Blendzie poznałem masę fajnych ludzi z Wrocławia. Zbratałem się z nimi. Blend to dla mnie też przede wszystkim wielka przygoda z Waldkiem Kastą, niezwykle ciekawym człowiekiem, a zarazem moim serdecznym przyjacielem. Warto też wspomnieć o DJ-u Kut-O – wielki artysta! Razem tworzyliśmy zgrany zespół. Z K.A.S.T.A. Skład zagraliśmy mnóstwo koncertów w całej Polsce. Bardzo twórczy okres w moim życiu.

      Po krótkiej współpracy z Wielkim Joł, która pod pewnym względami okazała się nieudana, poczułem chorobliwą potrzebę niezależności – taką jak wtedy, gdy wydawaliśmy sami pierwsze demo Killaz Group. Chciałem pójść na swoje – stąd podjęliśmy z Michałem Kwiatkiem decyzję o powołaniu do życia Szpadyzor Records. Nigdy jednak nie zamierzałem z moją wytwórnią zawojować rynku. Założyłem label po to, żeby mieć gdzie wydawać własne albumy i ewentualnie płyty kolegów, którzy będą zainteresowani współpracą z moją osobą. Niejako z zewnątrz trafił do nas właściwie tylko Gruby Mielzky. Cała reszta – jak Kaczor, Kasta, Rafi, Ry23 czy Shellerini – była moimi przyjaciółmi od dawien dawna. Z nikim nie podpisałem kontraktu na trzy płyty z góry. Jak ktoś chciał się zawinąć ze Szpadyzora, to po prostu przybijaliśmy piątkę i dziękowaliśmy sobie nawzajem. Nie chciałem i nie chcę nikogo trzymać u nas na siłę.

      Sam nigdy z żadną z wytwórni, w których wydawałem wcześniej, nie zawarłem umowy na więcej niż jeden album. Przychodziłem do wydawcy i mówiłem: „Jeden album! Jak będzie fajnie, to podpiszemy kontrakt na drugi”. Bez sensu jest „sprzedawać się” komuś na długi czas. Wszystko się zmienia bardzo szybko. Każdy chce od każdego jak najwięcej wyszarpać, a jak najmniej dać. Tak już jest w biznesie. Ja jednak jestem biznesmenem z przypadku. Robienie biznesu nie jest dla mnie celem samym w sobie. To tylko narzędzie, dzięki któremu mogę tworzyć muzykę, nie będąc od nikogo zależnym.

      W tym biznesie utrzymujesz się już od dwóch dekad. W kawałku „Gdybym” z kilkakrotnie już przywoływanej przeze mnie płyty „Dom otwartych drzwi” zauważyłeś, że „Na każdego jak ja przypada stu, co ich nie ma tu”. Jak sądzisz – dlaczego akurat tobie udało się przetrwać?

      Nie mam bladego pojęcia. Myślę, że wbrew temu, co lubię o sobie opowiadać, jestem jednak pracowity. Miałem też dużo szczęścia, że zwykle znajdowałem się w odpowiednich miejscach w odpowiednim czasie. Jakiś talent też posiadam, choć sam talent to jeszcze nic, bo jest masa utalentowanych ludzi, którym nie udaje się zaistnieć. Z tego tytułu, że od tylu lat jestem na scenie, nie czuję jednak dumy – to uczucie, tak samo jak zazdrość, jest mi obce. Staram się ich unikać, bo uważam je za wyjątkowo niszczące. Liczy się tylko to, co jest dziś. To, że możemy sobie spokojnie rozmawiać i pić kawę. Jestem minimalistą. Nie potrzebuję ani wielkich zwycięstw, ani wielkich tragedii.

      Na koniec: uważasz się za ekscentryka? Albo czy zdarza się, że ludzie określają cię takim mianem?

      Chyba tak, ale ujmują to nieco inaczej. Nieraz słyszałem o sobie, że jestem „dziwny w chuj” (śmiech). Wiele moich rozkmin o rzeczywistości i jej strukturze nijak nie nadaje się do druku. Jestem jak latająca ryba, która na kilkadziesiąt lat wyleciała z wody i żegluje w powietrzu. Prędzej czy później wrócę do tego oceanu, z którego się wydobyłem.

      Forin

Szacunku nie zdobywa się siłą

      Dlaczego?

      Nie ma w Polsce drugiego równie uznanego projektanta okładek rapowych płyt, co Forin. Będąc aktywnym na tym polu od 2000 roku, przygotował oprawy graficzne blisko dwustu albumów dla największych tuzów rodzimej sceny. Projekty jego autorstwa zaskakują, intrygują, zachwycają. Wkład Forina w ewolucję myślenia o tym, jak można opakować muzykę, jest nie do przecenienia. Wydatnie przyczynił się również do zmiany postrzegania zawodu projektanta okładek – dziś już nikogo nie dziwi, że nie jest to wyłącznie ekscentryczne hobby po godzinach. Grzegorz Piwnicki jest marką samą w sobie, a przy tym nieuznającym półśrodków, stuprocentowym profesjonalistą, który chętnie dzieli się wiedzą z młodymi adeptami projektowania. Biorąc pod uwagę przeszłość związaną z malowaniem graffiti oraz fakt, że tworzenie okładek jest jedynie wycinkiem jego aktywności zawodowej, było więcej niż oczywiste, że zaproszenie do wzięcia udziału w „To nie jest hip-hop. Rozmowy II” musiało powędrować również do niego.

      Jak?

      Z plecakiem pełnym zaprojektowanych przez Forina płyt udałem się do jego mieszkania w majestatycznej kamienicy na Starej Pradze. Grudniowy termin dograliśmy po tym, jak mój rozmówca – ze względu na to, że rozchorowały się jego żona i córka – musiał odwołać poprzednie spotkanie. Usiedliśmy w salonie i przy akompaniamencie muzyki Milesa Davisa, Bonobo czy The Cinematic Orchestra przegadaliśmy ponad trzy godziny. Wydaje mi się, że przez ten czas udało się odpowiednio uchwycić charakter i podejście Forina. Po co cały czas mówić o sobie, skoro można porozmawiać o tym, co się ostatnio przeczytało lub obejrzało? Po co cały czas mówić o sobie, skoro – patrz: tytuł wywiadu? Niezwykle owocne spotkanie, na bazie którego powstał bardzo ciekawy, wyważony i mądry materiał.

      Autor: Jacek Baliński

      Data: 4 grudnia 2018

      Od marca 2017 roku jesteś szczęśliwym rodzicem. Dużą zmianę w twoim życiu spowodowały narodziny córki?

      Maksymalną. Przede wszystkim przyjście na świat Janiny ułożyło moje życie. W pewnym momencie człowiek dorasta do podjęcia decyzji o zostaniu rodzicem i trochę żałuję, że w moim przypadku nie nastąpiło to wcześniej. Z mojego dzieciństwa dobrze pamiętam dziadków, podczas gdy ludzie z mojego pokolenia dopiero teraz – mając trzydzieści kilka lat – decydują się na dzieci, przez co najprawdopodobniej dzieci ich dzieci nie będą znały ich jako dziadków. Instytucja dziadków wyginie. Na szczęście w moim życiu pojawiła się żona Agata, a od niedawna jest z nami Janina. Głupio mówić, ale zaplanowaliśmy jej narodziny pięć

Скачать книгу