Скачать книгу

sprzedaż płyt.

      Nie lubię całej tej pompy i nie widzę siebie w roli odbierającego nagrody. Jak próbują mi coś wręczać, to akurat przypadkiem jestem w kiblu i czekam, aż przejdą do wyróżnienia dla następnej osoby (śmiech). Trochę gram sam ze sobą i staram się być w opozycji do reguł świata zewnętrznego. Złote Płyty nie są mi do niczego potrzebne. To wszystko ściema i maskarada. Pamiętam, jak dawno temu byłem świadkiem negocjacji, kto wygra konkurs esemesowy w pewnej stacji radiowej. Listy przebojów, konkursy, plebiscyty – nikt tego nie kontroluje. Kilku facetów ustala zwycięzców – i tyle.

      Jeśli chodzi o – jak to nazwałeś – bardziej formalne sytuacje, to przychodzi mi na myśl oficjalna premiera serialu „Ślepnąc od świateł”. Wyglądałem tam jak Święty Mikołaj. Nie wiedziałem, że to będzie aż tak uroczyste wydarzenie. Wybrałem się na nie, bo reżyser serialu Krzysiek Skonieczny jest moim przyjacielem [raper nagrał utwór „Niesiemy dla was bombę” promujący debiutancki film Skoniecznego „Hardkor Disko” z 2014 roku – przyp. red.] i chciałem go wesprzeć. Obowiązek rozmowy, stanie w kolejce po alkohol… Dla mnie to mordęga. Nie wiem, co mam ze sobą zrobić w takich chwilach – tak samo, jak nie wiem, co mam ze sobą zrobić w trakcie przerwy w teatrze. Wolałbym, żeby jej nie było.

      A jak się odnalazłeś na uroczystej premierze „Apartamentu”, czyli filmu dokumentalnego o Janie Pawle II, na potrzeby którego nagrałeś numer o tym samym tytule? Teledysk do tego utworu, wyreżyserowany przez Przemka Rajchela, został wyświetlony na specjalnej projekcji dla biskupów.

      Tak, przybiłem wtedy piątkę z kardynałem Stanisławem Dziwiszem. Sympatyczny ziom. Pamiętam, że powiedział: „O! Hip-hop… Ciekawe, ciekawe”. Abstrakcyjna sytuacja. W pewnym momencie zadzwonił do mnie kumpel i zapytał, co robię, na co odpowiedziałem: „A wiesz, właśnie puszczam biskupom mój nowy kawałek”.

      Utwór do filmu o Janie Pawle II zrealizowałem dzięki mojemu serdecznemu przyjacielowi z czasów studiów, grafficiarzowi Zbirowi. Skontaktował mnie on z kolegą, który odpowiadał za ten dokument. Z dnia na dzień wybrałem się do Warszawy, kiedy film był już kolorowany. Obejrzałem go dwa razy bez dźwięku i dostałem teczkę ze zdjęciami papieża wędrującego po Tatrach. Miałem raptem kilka dni na napisanie i nagranie kawałka, który był dla mnie zresztą sporym wyzwaniem. Z jednej strony: wielka historyczna postać, a z drugiej: ja, ten raper od „sadzić, palić, zalegalizować!”. Udało mi się jednak napisać fajny tekst o Tatrach i wyrobiłem się w terminie. Muszę powiedzieć, że papież Jan Paweł II był bliską mojemu sercu postacią. Uwielbiam jego homilie. Pamiętam, jak usłyszałem kiedyś w radiu jedno z jego przemówień w szpitalu dziecięcym… Miałem ciarki na skórze.

      Domyślam się, że możliwość nagrania „Apartamentu” była dla ciebie dużym honorem. Byłeś już jednak wtedy w takim wieku, że sodówka z pewnością ci nie groziła – choć mówiłeś swego czasu, że gdy byłeś młodszy, nieraz uderzyła ci ona do głowy.

      Totalnie. Marudziłem, byłem trudny we współpracy, robiłem rozpierduchy… Przy okazji popełniłem mnóstwo błędów. Ciągnie się za mną łatka kolesia, o którym nigdy nie wiadomo, co zaraz zrobi. Nie jestem bezpieczny dla niektórych gremiów decyzyjno-komercyjnych. Uważam jednak, że artysta, który w wywiadach mówi o swoim ulubionym kolorze i ukochanej marce garniturów, jest nudny. Wolę, jak na przykład Maciek Maleńczuk gada barwne głupoty, dzięki czemu jest zabawnie. Element rock’n’rolla jest w tym wszystkim istotny. Moi koledzy pili po koncertach, a ja – zawsze przed. Po występie natomiast szedłem spać. Bawiło mnie, że ludzie czekają na Gurala, ale tak naprawdę nie wiedzą, czego mogą się po nim spodziewać. Wciąż mam w sobie pierwiastek buntu i w głębi duszy jestem punkrockowcem.

      Obecnie twoje treści powstają jednak w inny sposób niż przed laty. Zanim jeszcze zaczęliśmy nagrywać, wspomniałeś, że kiedyś w twoim studiu panował chaos, a dziś wolisz tworzyć w ciszy.

      Miałem kilka momentów przełomowych w podejściu do pisania, ale na pewno najważniejszym okresem był dla mnie ten przed albumem „Magnum Ignotum: Preludium”. Moja rzeczywistość wtedy pękła, musiałem odrzucić wszystkie pojęcia, które znałem, i stanąłem przed rzeczywistością niezdefiniowaną, w której funkcjonuję do teraz. Wiele rzeczy, których byłem pewien, przestało mieć dla mnie znaczenie. Poruszam się wśród tajemnic i tak chyba już będzie zawsze. Stąd tytuł tamtej płyty – magnum ignotum w języku łacińskim oznacza „wielką niewiadomą”.

      Ten album – o którym już zresztą rozmawialiśmy wcześniej w kontekście okładki – był bardzo gorzki i przepełniony samokrytycyzmem. W „Grze szklanych paciorków” rapowałeś: „Byłem królem braggi / (…) dzisiaj król jest, kurwa, nagi”.

      Po iluś latach uprawiania stylu braggadocio i opowiadania o tym, że jestem najlepszy, okazało się, że już wszyscy to wiedzą i nie ma co się powtarzać. Czasami trzeba po prostu zamknąć mordę (śmiech). Straciłem ciśnienie, żeby koniecznie być najlepszym. To bardzo wykańczający stan ducha, bo zawsze pojawi się ktoś następny, komu będzie chciało się udowodnić swój status. Dostrzegłem to błędne koło w moim życiu i doszedłem do wniosku, że muszę się z niego wydostać. Od zawsze borykałem się z tym, że jak grałem na festiwalu, na którym występowało – oprócz mnie – kilkunastu innych artystów, to na cztery godziny przed koncertem włączał mi się mindset pod tytułem: „Chcę wszystkich rozjebać!”. W końcu jednak dostrzegłem groteskowość takiej postawy. Ja wiem, że wy tu książkę robicie, ja z kolei wydałem jakieś płyty, ale – z całym szacunkiem – co to w ogóle znaczy?… To tylko nasz wycinek rzeczywistości. Ludzie w tym czasie robią pożyteczniejsze rzeczy.

      To zresztą nie jedyna zmiana, jaka nastąpiła w moim życiu. Gadaliśmy przecież wcześniej o ciuchach – kiedyś były one dla mnie bardzo istotne, a dziś mam gdzieś to, jak wyglądam. Żona śmieje się ze mnie, że mógłbym przez tydzień chodzić w jednym i tym samym swetrze. To inni muszą dbać o mój ubiór – na sesjach zdjęciowych czy teledyskach. Pamiętam, że jak chodziłem do szkoły podstawowej, to śmigałem w żółtym czepku pływackim. Miałem ogolony na łyso łeb, a ten czepek miał wyróżnić mnie z tłumu dzieciaków, za co lądowałem u dyrektora. Nie podobała mi się uniformizacja. Moda rapowa od zawsze polegała dla mnie na tym, żeby się wyróżniać i móc wyrazić siebie, dlatego moja firma El Polako szyje tak kolorowe i szalone ubrania, że chyba tylko Wini ze swoim Stoprocent nam dorównuje.

      El Polako założyłeś w 2007 roku i nie da się ukryć, że ubrania sygnowane tym brandem nosi mnóstwo młodych ludzi w całym kraju.

      Firma powstała wkrótce po tym, jak skończyłem nagrywać solową płytę, którą nazwałem po prostu „El Polako”. Tytułowy singiel to był hit! Matheo zrobił bit w oparciu o sampel z jednego z utworów z płyty „Cantigas de Santa Maria” wspomnianego już Maćka Maleńczuka, z którym się wówczas przyjaźniłem. W pierwotnej wersji refren brzmiał: „El Polako powinien żyć jako tako”, ale później uległ zmianie, skutkiem czego zwrot „El Polako” nie pojawia się na całej płycie ani razu. Mimo tego stał się on i nazwą naszej firmy, i tytułem albumu.

      Podwaliny pod markę odzieżową położyliśmy z Michałem Kwiatkiem, moim wieloletnim menedżerem, oraz z Piaskiem. Zainwestowaliśmy niemałe pieniądze w zaprojektowanie wzorów i produkcję ubrań. Wreszcie mieliśmy swoje ciuchy, ale nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić, więc po prostu leżały w magazynie. Falstart na maksa, ale po czasie zaczęło się kręcić. Gdy wkroczyliśmy na rynek hiphopowej odzieży, był on już dosyć prężny, ale staraliśmy się go zmieniać. Przeprowadziliśmy rewolucję cenową. Nie krzyknęliśmy tak wysokich stawek za nasze ubrania jak konkurencja, co oczywiście wywołało w branży powszechną nienawiść względem nas.

      Nasze

Скачать книгу