ТОП просматриваемых книг сайта:
Dziedzictwo templariuszy. Steve Berry
Читать онлайн.Название Dziedzictwo templariuszy
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-057-1
Автор произведения Steve Berry
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
– Wyjaśnij swój sprzeciw – rzekł seneszal.
– Nasz zmarły mistrz przyczynił się do osłabienia zakonu. Jego działaniom brakowało odwagi. Nadszedł czas, by podążyć w innym kierunku.
W słowach de Roqueforta nie dało się wyczuć choćby odrobiny emocji, a seneszal wiedział, że marszałek potrafi ukryć zło pod elokwentnymi frazami. De Roqufeort był fanatykiem. Ludzie jego pokroju utrzymywali przez stulecia siłę tego zakonu, ale mistrz wiele razy podkreślał, że ich przydatność stopniowo zanika. Inni nie zgadzali się z tą opinią i w rezultacie w szeregach bractwa uformowały się dwie frakcje – na czele jednej stał de Roquefort, drugiej natomiast przewodził wielki mistrz.
Większość braci ukrywała, po której stoi stronie, co było zresztą typowe dla zakonu. Ale interregnum było czasem otwartej debaty. Teraz zakonna brać miała zdecydować, w którym kierunku podąży.
– Czy to wszystkie twoje zarzuty? – seneszal postawił kolejne pytanie.
– Zbyt długo bracia byli wykluczani z procesu podejmowania decyzji. Dotąd niczego z nami nie konsultowano ani też nie wdrożono żadnej rady, którą przedłożyliśmy.
– To nie jest demokracja – oznajmił seneszal.
– Nawet bym tego nie chciał, ale nasze bractwo powstało na gruncie wspólnych potrzeb i wspólnych zadań. Każdy z nas złożył przysięgę, że poświęci swoje życie i swoje dobra. Nie zasługujemy na to, by nas ignorowano.
Wyrachowany de Roquefort liczył na tani efekt. Seneszal zauważył, że nikt z braci nie podważył zasadności sprzeciwu oraz że świętość kaplicy, niezakłócona od dawna, wydaje się teraz zbrukana. Miał wrażenie, że otaczają go ludzie o odmiennych poglądach i celach. W głowie kołatało mu się tylko jedno słowo.
Rewolta.
– Cóż więc chcesz, żebyśmy uczynili? – zapytał.
– Nasz mistrz nie zasługuje na zwyczajowy szacunek.
Seneszal stał jak skamieniały i zadał wymagane procedurą pytanie:
– Żądasz więc głosowania?
– Tak, żądam.
Reguła nakazywała przeprowadzenie głosowania, jeśli padł taki wniosek, na każdy temat poruszony w czasie interregnum. Gdy zabrakło wielkiego mistrza, rządziła zakonna zbiorowość. Seneszal zwrócił się więc do pozostałych braci, których twarzy nie mógł dostrzec.
– Niech podniosą ręce ci, których zdaniem wielkiemu mistrzowi nie przysługuje prawo umieszczenia w kronikach.
Wiele rąk podniosło się w górę natychmiast. Niektórzy się wahali. Dał im pełne dwie minuty na podjęcie decyzji, bo tego wymagała Reguła. Potem policzył.
Dwieście dziewięćdziesiąt jeden rąk wzniesionych ku niebu.
– Więcej niż wymagane siedemdziesiąt procent głosów popierających sprzeciw – ogłosił, starając się powściągnąć gniew. – Naszemu mistrzowi odmówiono prawa zaszczytnego wpisu w kronikach.
Nie mógł uwierzyć, że słowa te padają z jego ust. Niech stary przyjaciel mu wybaczy! Seneszal odszedł kilka kroków od trumny, w stronę ołtarza.
– Ponieważ nie okazaliście szacunku naszemu zmarłemu przywódcy, możecie odejść. Ci, którzy zechcą uczestniczyć w ceremonii żałobnej, niech dołączą do mnie za godzinę w Sali Ojców.
Bracia wychodzili gęsiego w milczeniu, aż pozostał tylko de Roquefort. Marszałek podszedł do trumny. Z jego surowej twarzy przebijała pewność siebie.
– Taką cenę płaci się za tchórzostwo.
Nie było potrzeby dłużej zachowywać pozorów.
– Pożałujesz tego, co uczyniłeś przed chwilą.
– Uczeń uważa siebie za mistrza? Oczekuję z niecierpliwością konklawe.
– Zniszczysz nas.
– Wskrzeszę nas! Świat musi poznać prawdę. Wszystko to, co działo się przez stulecia, było błędem. Teraz nadszedł czas, by ten błąd naprawić.
Seneszal w głębi ducha zgadzał się z tym wnioskiem, lecz chodziło mu o inny aspekt.
– Nie trzeba było profanować pamięci dobrego człowieka.
– Dobrego dla kogo? Mnie traktował z pogardą.
– Nie zasługiwałeś na nic więcej.
Na bladej twarzy de Roqueforta pojawił się ponury uśmiech.
– Twój protektor opuścił ziemski padół. Teraz zostaliśmy tylko ty i ja.
– Nie mogę doczekać się bitwy.
– Podobnie jak ja – odparł marszałek i po chwili dodał: – Jedna trzecia braci mnie nie popiera, zostawiam więc ciebie i ich, byście mogli pożegnać się ze zmarłym mistrzem.
Obrócił się i dziarskim krokiem wyszedł z kaplicy. Seneszal odczekał, aż drzwi się zamkną, potem położył drżące dłonie na trumnie. Sieć nienawiści, zdrady i fanatyzmu zamykała się nad jego głową. Przypomniał sobie własne słowa wypowiedziane poprzedniego dnia.
„Szanuję siłę naszych przeciwników”.
Przed chwilą starł się ze swoim przeciwnikiem i przegrał.
Nie najlepiej to wróżyło wydarzeniom kilku najbliższych godzin.
SZESNAŚCIE
RENNES-LE-CHÂTEAU, FRANCJA
11.30
Malone zjechał wynajętym autem z głównej autostrady na wschód, tuż za miejscowością Couiza, i powoli zaczął się wspinać krętym szlakiem po zboczu. Przed nim roztaczały się przepiękne widoki na pobliskie wzgórza porośnięte czystkiem, lawendą i tymiankiem. W oddali wyłaniały się strzeliste ruiny fortecy, której zwęglone ściany przypominały rozcapierzone palce. Kraina ta, jak okiem sięgnąć, emanowała romantyzmem dawnych czasów, kiedy to grasujący rycerze jak orły spadali z ufortyfikowanych wzgórz na przeciwników.
Razem ze Stephanie opuścili Kopenhagę około czwartej nad ranem i przylecieli do Paryża, skąd złapali pierwszy samolot rejsowy Air France na południe, do Tuluzy. Godzinę później byli już na ziemi i jechali samochodem w kierunku południowo-zachodnim, do Langwedocji.
Po drodze Stephanie opowiedziała Malone’owi o osadzie znajdującej się na wysokości pięciuset metrów na szczycie smętnego wzniesienia, na którego zbocza właśnie się wspinali. Pierwsi osiedlili się na szczycie góry Galowie, przyciągnięci perspektywą zyskania widoku ciągnącego się na całe kilometry wzdłuż rozległej doliny rzeki Aude. Ale to Wizygoci w piątym stuleciu naszej ery zbudowali tu cytadelę, przyjęli dawną nazwę tej osady: Rhedae – która oznaczała rydwany – i stopniowo przekształcili to miejsce w ośrodek wymiany handlowej. Dwieście lat później, kiedy Wizygotów przepędzono dalej na południe, do Hiszpanii, Frankowie przemienili