Скачать книгу

swoją śmiercią, jak mówiono, przekazała wielką tajemnicę – kontynuowała opowieść Stephanie. – Tajemnicę, której rodzina strzegła przez stulecia. Marie nie dochowała się dzieci, a jej mąż opuścił ziemski padół przed nią, nie było więc nikogo z rodu, komu mogłaby powierzyć sekret, i przekazała go swojemu spowiednikowi, księdzu Antoine’owi de Bigoue, proboszczowi w Rennes.

      Teraz, gdy Malone spoglądał przed siebie na ostatnie zakręty wąskiej drogi, wyobrażał sobie, jak musiało się tu kiedyś żyć, w miejscu tak odległym od świata. Odosobnione kotliny stanowiły idealne schronienie dla uciekinierów i niezmordowanych pielgrzymów. Nie dziwił więc fakt, że region ten stał się ulubionym terenem dla wyobraźni, mekką dla maniaków tajemnic i wyznawców New Age, oraz miejscem, gdzie pisarze o unikatowych wizjach mogli dorabiać się reputacji.

      Tak jak Lars Nelle.

      Malone zobaczył przed sobą miasteczko. Zwolnił i przejechał powoli przez bramę wjazdową, obramowaną kolumnami z piaskowca. Dostrzegł też tablicę z napisem: „FOUILES INTERDITES”. „Prace wykopaliskowe zabronione”.

      – Czy muszą stawiać tablice zabraniające kopania w ziemi? – zapytał.

      Stephanie przytaknęła.

      – Całe lata temu ludzie kopali tu w każdym zakątku miasteczka, szukając skarbów. Niektórzy nawet posługiwali się dynamitem. Sprawa wymagała pilnego prawnego uregulowania.

      Za bramą miasteczka dzień przechodził powoli w zmierzch. Domy z piaskowca były usytuowane blisko siebie, niemal jak książki na półce; wiele z nich miało strzeliste dachy, solidne drzwi oraz nagryzione rdzą i zębem czasu żelazne werandy. Wąska i kręta brukowana główna ulica pięła się zakolami w górę po krótkim stoku. Po każdej stronie murów miasteczka wałęsali się ludzie z plecakami i przewodnikami Michelin Green, przechadzając się pojedynczo tam i z powrotem. Malone dostrzegł kilka sklepów, księgarnię oraz restaurację. Od głównej ulicy odchodziły wąskie uliczki, przy których usadowiły się niezbyt liczne domy mieszkalne. Aby przejść całą osadę, wystarczyło pokonać pięćset metrów.

      – Na stałe mieszka tu około setki ludzi – wyjaśniła Stephanie. – Chociaż liczba turystów w ciągu roku przekracza pięćdziesiąt tysięcy.

      – A zatem Lars zdziałał rzeczywiście wiele.

      – Więcej niż kiedykolwiek przyszło mi do głowy.

      Wskazała przed siebie i poleciła Malone’owi skręcić w lewo. Minęli kilka kiosków z różańcami, medalionami, obrazkami oraz suwenirami dla turystów uzbrojonych w aparaty fotograficzne.

      – Przyjeżdżają tutaj całymi autokarami – kontynuowała. – Pragną uwierzyć w to, co niemożliwe.

      Podjechał pod kolejne wzniesienie i w końcu zatrzymał pegueota na piaszczystym parkingu. Stały tu już dwa autokary, a ich kierowcy przechadzali się, paląc papierosy. Po jednej stronie wznosiła się wieża ciśnień, której zwietrzałe kamienne ściany ozdobione były znakami zodiaku.

      – Tłumy zjawiają się tutaj wcześnie – podjęła Stephanie, gdy wysiedli z auta. – Tu widzisz domaine d’Abbé Saunière. To posiadłość księdza, zbudowana dzięki tajemniczemu skarbowi, który podobno znalazł.

      Malone podszedł do skalnego murku sięgającego mu do pasa. Poniżej na wiele kilometrów ciągnęły się pola, lasy, kotliny i góry. Na zboczach srebrzysto-zielonych wzgórz rosły kępy drzew orzecha włoskiego. Malone spróbował się zorientować, gdzie się dokładnie znajduje. Wielki masyw pokrytych śniegiem szczytów Pirenejów przesłaniał horyzont od strony południowej. Gwałtowny wiatr zaciągał od zachodu, dzięki Bogu ogrzany promieniami letniego słońca.

      Spojrzał w prawo. Jakieś trzydzieści metrów przed nim wznosiła się neogotycka wieża, której zwieńczony blankami dach i zaokrąglona iglica miały tyle uroku, że ozdabiano jej wizerunkiem liczne książki i turystyczne broszurki. Stała na skraju urwiska, ponura i niepokorna, najwyraźniej połączona ze skałami. Z jej drugiej strony rozciągał się długi belweder i łukiem dochodził do szklarni o żelaznej konstrukcji, a później biegł ku grupie starych kamiennych budynków, zwieńczonych dachem z pomarańczowej dachówki. Ludzie chodzili tam i z powrotem po szańcach, z kamerami i aparatami w dłoniach, podziwiając panoramę rozciągającą się poniżej.

      – Wieża nosi nazwę Magdala. Prawda, że prezentuje się niesamowicie? – odezwała się Stephanie.

      – Wydaje się, że nie pasuje do tego miejsca.

      – Ja również tak uważałam.

      Po prawej stronie Magdali rozciągał się ozdobny ogród, prowadzący do niedużego renesansowego budynku, który również sprawiał wrażenie niepasującego do całości.

      – Willa Betania – wyjaśniła Stephanie. – Ją również zbudował Saunière.

      Malone zwrócił uwagę na nazwę „Betania”.

      – To z Biblii. Z Ziemi Świętej. Oznacza „dom, w którym znajdziesz odpowiedź”.

      Kobieta skinęła głową.

      – Saunière miał głowę do nazw – skomentowała i wskazała na budynki położone dalej. – Dom Larsa znajduje się przy końcu tej uliczki. Zanim tam dojdziemy, muszę jeszcze coś zrobić. Po drodze opowiem ci o tym, co wydarzyło się tu w tysiąc osiemset dziewięćdziesiatym pierwszym roku, o tym, co przeczytałam w zeszłym tygodniu i co sprawiło, że to miejsce wyszło z zapomnienia.

      Ojciec Bérenger Saunière rozważał ogrom zadania, które przed nim stało. Kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny wzniesiono na ruinach budowli Wizygotów i ukończono w 1059 roku. Teraz, po upływie ośmiuset lat, wszystko obróciło się w ruinę, głównie na skutek katastrofalnego stanu dachu, który przeciekał tak, że równie dobrze mogłoby go nie być. Ściany również były popękane, a fundamenty się osuwały. Naprawa wszystkich uszkodzeń wymagała zarówno cierpliwości, jak i wytrwałości, ale on postanowił podjąć się tego wyzwania.

      Był mężczyzną silnie zbudowanym, muskularnym, szerokim w barach, z krótko obciętymi czarnymi włosami. Urokliwym elementem jego twarzy, który wykorzystywał często z pożytkiem, był dołek w brodzie. Dołek dodawał odrobiny niefrasobliwości ponuremu obliczu, w którym dominowały czarne oczy oraz krzaczaste brwi.

      Ksiądz urodził się i wychował zaledwie o kilka kilometrów stąd, w wiosce Montazels. Świetnie się orientował w geografii regionu Corbieres, masywu górsko-wyżynnego w Pirenejach. Rennes-le-Château znał od dzieciństwa. Znajdujący się tam kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny wykorzystywano jedynie w ograniczonym zakresie; Saunière nigdy też nie wyobrażał sobie, że któregoś dnia problemy związane z sakralną budowlą staną się jego własnymi.

      – Niezły bałagan – odezwał się do księdza mężczyzna znany mu jako Rousset.

      Proboszcz spojrzał na mularza.

      – Podzielam to zdanie.

      Inny z mularzy, nazwiskiem Babou, zajmował się stawianiem podpór przy ścianach. Miejscowy nadzorca budowlany zalecił ostatnio rozbiórkę zabytkowej budowli, ale Saunière nie zamierzał do tego dopuścić. Coś w tym starym kościółku domagało się zachowania.

      – Dokończenie remontu będzie wymagało dużych pieniędzy – odezwał się Rousset.

      – Ogromnych pieniędzy – odparł proboszcz, uśmiechając się i dając tym samym do zrozumienia, że pojmuje skalę wyzwania. – Ale sprawimy, że ta budowla będzie godna obecności Boga.

      Nie pochwalił się jednak wtedy, że zdołał zgromadzić całkiem poważne fundusze. Zapis, który

Скачать книгу