Скачать книгу

czuć cokolwiek oprócz rozpaczy.

      – Została pobita Zofia Dąbrowska. I to brutalnie. To ta od domów drewnianych. Znajoma żony twojego naczelnika i…

      – Jadę – rzucił Daniel.

      To była szybka decyzja. Postanowił udać się na komendę i pomówić z Dąbrowską. Wcale nie dlatego, że chodziło o naczelnika Urbańskiego i o to, że poszkodowana była jakąś znajomą jego żony. Chodziło o coś innego.

      Daniel miał dwa trupy: Franciszka Sadowskiego i jego pracownicę, Izabelę Pietrzak. Ale Sadowski nie zajmował się tylko prowadzeniem zajazdu. Miał również firmę budującą drewniane domy, a w zeszłą sobotę odbyło się spotkanie przedstawicieli trzech firm. Teraz Sadowski i jego pracownica nie żyli, a Zofia Dąbrowska została pobita. Coś Podgórskiemu mówiło, że powinien tym się zainteresować. Jeszcze tylko brakowało, żeby coś się stało w rodzinie Kwiatkowskich, pomyślał przelotnie. Wtedy wszystkie konkurujące ze sobą rodziny by ucierpiały.

      ROZDZIAŁ 5

      Dzika plaża nad jeziorem Strażym.

      Piątek, 21 lutego 2020. Godzina 12.30.

      Klementyna Kopp

      Stój – krzyknęła Klementyna Kopp. Wstała z kolan i schowała telefon do kieszeni. Dziwny ślad, który właśnie zobaczyła obok ciała zamordowanego Beniamina Kwiatkowskiego, musiał poczekać. – Policja!

      Nie nosiła już co prawda blachy. I to od kilku lat. Była cywilem. Musiała się z tym pogodzić. Choć to słowo miało w jej poczuciu mocno gorzki smak. Ale! Teraz miała przed sobą jakiegoś osiłka z siekierą w dłoniach. Okrzyk Policja!, oczywiście wypowiedziany dostatecznie pewnym tonem, najczęściej był skuteczny. Nie zamierzała więc pozwolić takiej drobnostce jak emerytura wpływać na efektywność jej działań.

      Mężczyzna z zakrwawioną siekierą jakby się wahał. Najwyraźniej jednak Kopp nie przekonała go do końca, bo zrobił kilka kolejnych kroków w ich stronę. Klementyna mogła oczywiście udawać, że ma gnata w kieszeni. Choć w sytuacji, kiedy się go nie miało, lepiej było po prostu emanować pewnością siebie. Zwykle działało podobnie.

      – Stój – powtórzyła więc niemal nonszalancko.

      Mężczyzna zatrzymał się w pół kroku. Był krępej budowy. Być może nawet niższy od Kopp. Za to jego bicepsy robiły wrażenie. Olbrzymie wyćwiczone mięśnie wyraźnie rysowały się pod czarną bluzą. Kurtki na sobie nie miał, mimo że do wiosny zostało jeszcze sporo czasu, a w powietrzu czuć było nieprzyjemną wilgoć.

      – Pawełek? – zawołała nieoczekiwanie Maria.

      Przez chwilę na polanie panowała zupełna cisza. Nie licząc oczywiście miarowego stukotu i szumu dobywającego się z dyktafonu na piersi czarnowłosego truposza. Kopp nie zamierzała go dotykać przed przyjazdem grupy z komendy. Były zasady i zasady. Niektórych się nie łamało. Inne można było trochę nagiąć.

      – Tego też znasz, co? – zapytała matkę Daniela.

      – Tak. To Paweł Krupa. Wnuk znajomego mojego męża – wyjaśniła Maria. – Paweł, co ty tu robisz? I to z siekierą?

      Mężczyzna wyglądał na zszokowanego. Patrzył na ciało zamordowanego chłopaka i miarowo zaciskał dłonie na zakrwawionym trzonku siekiery.

      – Spoko. Ale! Nie mamy całego dnia – przerwała milczenie Kopp. – Ty to zrobiłeś, co?

      Znajomek Marii nie odpowiedział.

      – Więc? – ponagliła Kopp, robiąc ostrożny krok w jego kierunku.

      Paweł Krupa mocniej zacisnął palce na trzonku siekiery.

      – To nie tak – powiedział cicho. Kopp ledwie go słyszała.

      – Co?

      – Nic nie rozumiecie. Jestem niewinny.

      Kopp uśmiechnęła się słodko, słysząc te słowa. Ileż to razy je słyszała. Najczęściej oznaczały coś wręcz odwrotnego. Przed chwilą co prawda zastanawiała się, czy dwie osoby z ciemnego dużego samochodu nie są winne śmierci Beniamina Kwiatkowskiego. Ale! Trzeba było zweryfikować podejrzenia.

      Rzuciła się w stronę mężczyzny, żeby wyrwać mu broń.

      ROZDZIAŁ 6

      Komenda Powiatowa Policji w Brodnicy.

      Piątek, 21 lutego 2020. Godzina 13.10.

      Aspirant Daniel Podgórski

      Gdzie została pani zaatakowana? – zapytał Daniel.

      Upił duży łyk kawy. Od rana nie zdążył jeszcze nic zjeść. Trzeba było jakoś oszukać głód. Teoretycznie miał dziś pracować do czternastej. Zerknął przelotnie na zegarek. Widział już, że to jest zupełnie nierealne. Dwa morderstwa i pobicie. Zapowiadało się dużo roboty.

      – No na całym ciele…

      – Chodziło mi o miejsce, gdzie doszło do ataku – uściślił Podgórski z delikatnym uśmiechem.

      Kobieta wyglądała na wystraszoną. Nic dziwnego. Chyba każdy by był, gdyby kilka godzin wcześniej został brutalnie pobity. Należało jej się trochę cierpliwości.

      – Na łąkach niedaleko strzelnicy wojskowej – wyjaśniła cicho Zofia Dąbrowska. – Mamy zakład produkcji domów drewnianych na Targowej, a nasz dom jest obok. Te łąki są niedaleko. Czasem tam chodzę się przewietrzyć.

      Daniel widział, że kobieta z całych sił ściska dłoń męża. Jakub Dąbrowski był dużo młodszy od żony. Na oko nawet o kilkanaście lat. O ile nie więcej. Może dwadzieścia? Stanowili przez to dość charakterystyczną parę. Policjant pamiętał ich sprzed dwóch lat. To byli rodzice zamordowanej dziewczyny, Julii Szymańskiej. Dochodzenie prowadziła wtedy Strzałkowska.

      – Jak dokładnie to przebiegło?

      Zofia Dąbrowska milczała przez chwilę. Jakby temat był zbyt trudny, żeby o nim mówić. Jej rany zostały już opatrzone w szpitalu. Z tymi wszystkimi bandażami i opatrunkami wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Rany psychiczne zostaną pewnie na dłużej. Nawet kiedy wszystkie opatrunki i szwy zostaną zdjęte.

      – Na pewno niczego się państwo nie napiją? – zapytał delikatnie Trawiński.

      Proponowali już Dąbrowskim herbatę, ale oboje odmówili. Rozmowa trwała już od jakiegoś czasu i Daniel czuł narastające poczucie irytacji. Nie mieli żadnych informacji, czy ekipa śledcza nie odkryła czegoś więcej w zajeździe. Przed chwilą ktoś pukał do pokoju. Okazało się, że dyżurny. Najwyraźniej więc coś się stało. Podgórski uznał jednak, że najpierw skończy to, co zaczął. Czyli porozmawia spokojnie z Dąbrowskimi. Czuł, że jeżeli teraz przerwą, Zofia nie zdobędzie się więcej na odwagę, żeby mówić.

      – Wciągnięto mnie do samochodu – odezwała się w końcu Dąbrowska, ignorując pytanie Trawińskiego. – To stało się z tyłu. W tej części ładunkowej.

      – Co to był za samochód? – zapytał Daniel.

      – Taki jakby towarowy. Ja to tak nazywam – wyjaśniła cicho Zofia Dąbrowska. – W jakimś ciemnym kolorze. Nie wiem jakim. Granatowy, czarny, może ciemnozielony. Ciężko mi powiedzieć. To był samochód w typie większych radiowozów, które tu panowie mają.

      Podgórski i Trawiński wymienili spojrzenia. Większy radiowóz mogło oznaczać wszystko i nic. Daniel wyciągnął telefon i otworzył wyszukiwarkę. Jego służbowy komputer nie był podłączony do Internetu.

      – Coś takiego? – zapytał, pokazując jej zdjęcie mercedesa sprintera. Mógł to jeszcze być na przykład fiat ducato.

      – Tak, ale chyba trochę mniejsze.

      – To może taki?

      Daniel

Скачать книгу