Скачать книгу

zamierza przyjechać? – zapytał.

      Prokurator Bastian Krajewski nazywany był Zjawą ze względu na swój charakterystyczny wygląd. Białe włosy i blada skóra albinosa nadawały mu złowrogi wygląd. Przypominał ducha.

      – Chyba żartujesz – zaśmiał się Trawiński. – Przecież wiesz, jaki on jest.

      Daniel uśmiechnął się pod nosem. Stwierdzenie, że prokurator prowadzi sprawę, oznaczało ni mniej, ni więcej, że policja ma wykonać wszystkie czynności, a Krajewski będzie tylko dzwonił i wszystkich popędzał. Zjawa nie budził zbyt ciepłych uczuć i wyglądało na to, że bardzo dba, żeby to się nie zmieniło.

      – Zostawcie prokuratora w spokoju – obruszyła się Fijałkowska, jakby i Zjawie chciała się podlizać, mimo że go tu nie było.– To poradzicie sobie teraz beze mnie? Skoro jesteście już we dwóch?

      W głosie zastępczyni naczelnika słychać było nadzieję.

      – Jasne – powiedział Daniel. – Możesz wracać do bazy.

      Fijałkowskiej nie trzeba było dwa razy powtarzać. Daniel widział, że Trawiński uśmiecha się pod nosem. Doktor Koterski też wyglądał na rozbawionego tą niezbyt subtelną rejteradą.

      – Chodźmy pogadać z tą pisarką – powiedział Daniel do kolegi.

      Wyszli z kuchni na korytarz. Zajazd Sadowskiego zbudowany był z bali. Wszędzie pachniało drewnem. Z kuchni prowadziły drzwi na klatkę schodową. W wolnej przestrzeni pod schodami ulokowano palarnię. Właśnie tam stała Malwina Górska oparta niedbale o ścianę. Jej farbowane na różowo włosy stanowiły mocny kontrast z dość bladą skórą. Duże kolczyki i koła bransoletek na nadgarstkach brzęczały przy każdym jej ruchu. Minispódnica i ciężkie buty sprawiały, że przypominała Danielowi młodszą wersję Klementyny Kopp. Tylko bez tatuaży.

      Obok niej przycupnął młody mężczyzna. Palił nerwowo papierosa. Przez twarz przebiegała mu wyraźnie widoczna blizna. Napinała się za każdym razem, kiedy mężczyzna się zaciągał. To był Robert Janik. Jeszcze jeden pracownik zajazdu.

      – I co? – zapytał Robert. Malutki piesek, którego trzymał na rękach, nie pasował do jego wyglądu rapera z blokowiska. – Ja pierdolę, to jakaś masakra. Przepraszam za słownictwo, ale nie wiem dosłownie, co powiedzieć.

      Malwina Górska wzruszyła tylko ramionami. Kolczyki i bransoletki znów zadźwięczały. Niedawno wprowadziła się do domu w Lipowie. Daniel kojarzył ją jednak nie tylko ze swojej rodzinnej wsi. Pisała kryminały, ale także książki z wywiadami z policjantami. Wielu ją znało w policyjnym środowisku. Kilka razy usłyszał nawet od kolegów żartem, jak bardzo podobne są ich nazwiska.

      – Słyszeliśmy, że panowie rozmawiają o ranie tłuczonej. Drzwi są uchylone – powiedziała tonem wyjaśnienia Malwina i pokazała głową w stronę kuchni. Widać było, jak Koterski przygotowuje ciało do zabrania. – Izabela miała taki młotek, prawda?

      Pisarka odwróciła się do chłopaka z blizną.

      – Jo – potwierdził Robert Janik. – Piec czasem nie działał i Izabela w niego waliła. Jak weszliśmy do kuchni, to młotka nie było. Więc może to ten.

      Ciało zamordowanej kobiety znalazła właśnie ta dwójka. Daniel zdążył już z nimi porozmawiać, zanim przyjechał Trawiński, ale rozmów nigdy dość. Nawet powtarzania tego samego. Czasem okazywało się bowiem, że świadek za drugim razem mówił coś zupełnie innego.

      – Pani przyjechała tu po rzeczy, tak? – upewnił się więc Podgórski. Trzeba było powoli uporządkować informacje.

      – Tak. Mieszkałam tu w pokoju numer jeden. Od początku lutego – uściśliła Malwina. – Bo musiałam sprzedać dom w Warszawie. A pan Sadowski i jego ekipa dopiero kończyli budować mi dom w Lipowie. Sam pan wie.

      Podgórski potwierdził.

      – No i teraz przewożę rzeczy. Właściwie przewiozłam, bo wczoraj rano przeprowadziłam się tam ostatecznie – wyjaśniła. Miała niski, nieco zachrypnięty głos. – Ale trochę drobiazgów zostało w pokoju, więc przyjechałam. Nikogo nie było w recepcji, postanowiłam więc, że zajrzę do kuchni. Myślałam, że może ktoś tam będzie i się przywitam. Izabela czasem tam przesiadywała, jak nie było gości. Głupio mi było tak po prostu pójść do jedynki. Nie byłam pewna, czy jakiś nowy klient nie zajął pokoju.

      – Oczywiście – powiedział Daniel, chociaż nie wyglądało na to, żeby byli tu jacyś klienci. Zajazd był zupełnie pusty. Nie licząc ekipy z policji i tej dwójki.

      Policjant zapamiętał to miejsce nieco inaczej. Byli tu kiedyś z Emilią. To było dwa lata temu. Zanim wszystko się stało. Pojechali na jakieś zdarzenie i wracając, po prostu tu zajechali. To nie było zaplanowane. Po prostu się stało. I to w okresie, kiedy na jakiś czas przestali się potajemnie spotykać. No a potem… dwa tygodnie później Emilia popełniła samobójstwo…

      Teraz miejsce wyglądało na zaniedbane. Jakby przez te dwa lata, kiedy Daniela tu nie było, nastąpił zupełny upadek. Mimo to stanęły mu przed oczami tamte chwile. Zmierzwione blond włosy i zaczerwienione policzki Strzałkowskiej. Miał wrażenie, że Emilia zaraz wyjdzie z pokoju numer jeden, który wtedy dostali. Najwyraźniej tego samego, który ostatnio zajmowała pisarka.

      Może nie wszyscy uznaliby Emilię za piękność. Według niego była idealna. Wiele razy przeklinał swoją głupotę i to, jak długo zwlekał, żeby wreszcie wykonać ruch. Jej śmierć to była jego wina. W całości jego wina. Tymczasem on żył już dwa lata, a jej nie było. A przecież powinno być odwrotnie. Nieraz myślał nawet, żeby zrobić to samo co ona. Wtedy kabura przy pasku ciążyła naprawdę mocno.

      – Właściciela zajazdu nie ma? – zapytał Daniel, porzucając ponure rozmyślania. Trzeba skupić się na sprawie. Odwrócił się do Roberta Janika. – Bo pan, zdaje się, jest tylko sekretarzem szefa? Dobrze zrozumiałem?

      – Tak – potwierdził Robert Janik. – Jestem sekretarzem… Próbowałem dzwonić do szefa, ale pan Sadowski nie odbiera. Ja dziś miałem wolne. Byłem na działce. Przyjechałem, bo obiecałem usiąść w recepcji. Jak wchodziłem, to pani Malwina stała w drzwiach kuchni. No i można powiedzieć, że razem ją znaleźliśmy… znaczy Izabelę.

      Pisarka pokiwała głową. Była wysoka. Wyższa nawet niż Weronika. Wpatrywała się w Daniela nieco zaczepnie. Jakby rzucała mu wyzwanie. Nie potrafił rozszyfrować tego spojrzenia. Wiedziała więcej, niż mówiła?

      – Filemon bardzo się zdenerwował – ciągnął Robert Janik, unosząc delikatnie małego pieska.

      Daniel miał właśnie powiedzieć, że Filemon to był chyba kot, kiedy na drewnianych schodach rozległy się kroki.

      – Panie aspirancie, pozwoli pan na górę.

      Podgórski nie musiał nawet odwracać się w tamtą stronę. Sarkastyczny ton głosu nie pozostawiał wątpliwości. Mimo to spojrzał w górę. Łukasz stał u szczytu schodów w granatowym mundurze policjanta prewencji.

      Był synem Daniela i Emilii. Podgórski starał się zobaczyć w twarzy młodego mężczyzny rysy Strzałkowskiej, ale widział tam tylko siebie. I spojrzenie pełne nienawiści. Przez minione dwa lata syn ani razu nie dał Podgórskiemu zapomnieć, że to przez niego Strzałkowska popełniła samobójstwo.

      – Co

Скачать книгу