Скачать книгу

jej problemie z kimś, kto jest z policji albo zna się na policyjnej robocie.

      – W domu masz eksmężusia byłego policjanta i drugiego eksmęża policjanta, to po co ci ja, co?

      – Ta Malwina Górska twierdzi, że ktoś ją chyba śledzi – powiedziała Weronika, ignorując pytanie Klementyny. – I ona nie wie, co zrobić. Boi się, bo…

      – Czekaj. Stop! – Kopp zatrzymała się nagle.

      – Co? – zdziwiła się Weronika.

      Były już prawie na polance, do której zmierzały na tym niezbyt udanym spacerze. Znajdowała się mniej więcej pośrodku jeziora Strażym. Na wysokości ośrodka wypoczynkowego Na Wzgórzu, tylko po drugiej stronie.

      – Słyszysz to, co? – zapytała Klementyna.

      Podgórska w tym momencie też to usłyszała. Oprócz plusku wody w jeziorze dało się rozróżnić jakiś dziwny dźwięk. Coś jakby szum połączony z delikatnymi uderzeniami? Nie wiedziała, co to mogło być ani dlaczego twarz Kopp przybrała szczególny wyraz.

      – Tam – oznajmiła emerytowana komisarz. – A miałam się już nie pakować w takie rzeczy.

      Weronika zadrżała, kiedy zobaczyła, co wskazuje Klementyna. A właściwie kogo. To był młody mężczyzna z długimi czarnymi włosami. Pewnie farbowanymi, bo kolor był na tyle głęboki, że nie mógł być chyba dziełem natury. Mężczyzna leżał tuż przy stercie kamieni, które wyglądały, jakby były jego stosem pogrzebowym. Gdyby nie to, że były częściowo zarośnięte zeszłoroczną trawą i mchem, można by pomyśleć, że stanowiły część inscenizacji.

      Bo całość zdecydowanie przypominała Weronice jakąś inscenizację. Ciało młodego mężczyzny było zmasakrowane. Tułów, nogi i ręce pokrywały głębokie rany. Tylko twarz pozostała nietknięta. Zastygła w grymasie ni to strachu, ni to zaskoczenia.

      A dłonie i stopy…

      Dłoni i stóp nie było. Zostały zastąpione groteskowymi ptasimi łapkami. Podgórska widziała takie kiedyś w sklepie dla zwierząt, kiedy szukała psich ciasteczek dla Bajki. Nigdy by nie kupiła takich smakołyków. Nie wyobrażała sobie, żeby jej suczka latała po domu z czymś takim w pysku.

      – Może nie powinnaś… – krzyknęła, kiedy Kopp przykucnęła, żeby zbadać puls leżącego.

      Klementyna nawet na nią nie spojrzała. Dotknęła ostrożnie szyi młodego mężczyzny, mimo że od razu widać było, że jest martwy.

      – Świeży – mruknęła. – Zrobiono z niego trupka całkiem niedawno. Ciało jest jeszcze ciepłe.

      Weronika rozejrzała się nerwowo. Jeżeli do morderstwa faktycznie doszło przed chwilą, to sprawca mógł tu jeszcze być. Rozejrzała się nerwowo. Dopiero teraz zauważyła aparat fotograficzny, który stał na statywie kawałek dalej. Obiektyw skierowany był prosto na zbezczeszczone ciało.

      – A ten dźwięk? – zapytała.

      Na poranionej piersi zamordowanego mężczyzny leżał niewielki dyktafon. To z niego dobywał się dźwięk, który usłyszały, kiedy tu szły. Urządzenie nadal odgrywało swoje nagranie. Szum i stukot.

      – Nie mam pojęcia – mruknęła Kopp.

      – No i ten aparat fotograficzny…

      – Wiem. Widzę – odparła Klementyna z krzywym uśmieszkiem. – Też mam oczy.

      – Ktoś mu robił zdjęcia?

      – A tego to akurat nie wiem. Jeszcze.

      – Chyba musimy zadzwonić na poli… – zaczęła mówić Podgórska, kiedy zauważyła poruszenie. Z drugiej strony polanki też prowadziła droga. Ktoś tam był.

      ROZDZIAŁ 2

      Zajazd Sadowskiego.

      Piątek, 21 lutego 2020. Godzina 12.00.

      Aspirant Daniel Podgórski

      Aspirant Daniel Podgórski spojrzał na ciało zamordowanej kobiety. Leżała na plecach i martwymi oczami patrzyła w sufit. Lewa ręka ułożona była wzdłuż ciała, a prawa zgięta i uniesiona wnętrzem dłoni do góry. Wyglądało to tak, jakby kobieta komuś machała.

      – Ktoś chyba specjalnie ją tak ułożył – zastanawiał się głośno doktor Koterski.

      Medyk sądowy wstał z kolan i zdjął rękawiczki. Uśmiechnął się do Podgórskiego szeroko. W żadnej mierze nie przypominał stereotypowego przedstawiciela swojego zawodu. Miał nieco pucołowatą twarz, kasztanowe loki i wyglądał niczym cherubinek. Trudno byłoby odgadnąć, ile ma lat.

      – Krwi jest dość mało jak na takie obrażenia – zauważył Ziółkowski. – Na moje oko ktoś tu posprzątał. Ale luminol nam pomoże. Przekonamy się, czy tu była krew. Zaraz się tym zajmę.

      Natomiast szef techników kryminalnych praktycznie nigdy się nie uśmiechał. Jego twarz wykrzywiona była w wiecznym grymasie, jakby życie nie sprawiało mu ani odrobiny radości. Nawet ślub, który wziął niedawno, tego nie zmienił. A może dlatego, zaśmiał się w duchu Daniel.

      – Przyjrzę się temu dokładniej podczas sekcji, ale widzę też ranę z tyłu głowy – kontynuował Koterski. – Zobaczymy, co to jest. Na pewno użyto innego narzędzia zbrodni niż na reszcie ciała. Ale na oko, chociaż na oko to dziadek zmarł, jak to niektórzy mówią… ale na oko większość ran została zadana nożem. Oprócz tej tłuczonej z tyłu głowy. Tam stawiałbym na jakieś tępe narzędzie.

      Daniel popatrzył na rozbitą butelkę wódki, która leżała nieopodal. Nie pił już długo, ale za każdym razem gdzieś głęboko czuł, że kilka łyków by mu pomogło. Kiedyś liczył dni trzeźwości. Teraz tylko te, które minęły od śmierci Emilii. Siedemset trzydzieści. Dziś mijały dokładnie dwa lata bez niej.

      – Tego nie użyto? – zapytał, wskazując rozbitą butelkę. – Taki tulipan może być naprawdę śmiercionośnym narzędziem. Nie raz tak bywało.

      – Wypowiem się po sekcji – powtórzył Koterski. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.

      – Znamy tożsamość ofiary? – zapytała Laura Fijałkowska.

      Zastępczyni naczelnika co chwilę poprawiała nerwowym ruchem ciemne włosy. Daniel i tak się dziwił, że się tu zjawiła. Wszyscy wiedzieli, że nienawidzi nieboszczyków. Bała się ich. Unikała jeżdżenia na zdarzenia związane ze śmiercią, nawet kiedy służyła w prewencji. Potem w wydziale kryminalnym pozostawała wierna tej tradycji.

      Dziś chciała chyba się pokazać, bo sama zaproponowała pomoc, kiedy partner Daniela spóźnił się do pracy. Podgórski podejrzewał, że chciała się popisać przed naczelnikiem Urbańskim, żeby utrzymać swoją pozycję. Różne plotki chodziły po jednostce.

      – Ofiara nazywała się Izabela Pietrzak i była pracownicą tego zajazdu – powiedział sierżant sztabowy Radosław Trawiński.

      Daniel ostatnio często pracował z Trawińskim. Zaprzyjaźnili się po śmierci Emilii. Radek był na miejscu, kiedy Strzałkowska strzeliła sobie w głowę. Sama ta myśl… Podgórski odetchnął głębiej. Starał się nie myśleć o tym, że nigdy już nie usłyszy głosu Emilii ani nie zobaczy, jak wywraca oczami i mówi, że nie powinien tyle palić. Nie mógł znieść myśli, że jej nie będzie. A Trawiński zdawał się jedyną osobą, która go rozumie. Może dlatego, że ostatni widział ją żywą.

      Od śmierci Emilii naczelnik Urbański często przydzielał im służby razem. Daniel był z tego zadowolony, rozumieli się z Radkiem bez słów. Dobrze było móc komuś zaufać. Niektórzy żartowali nawet na komendzie, że Podgórski i Trawiński zaczynają się do siebie upodabniać. Obaj wysocy, z długą brodą i nieco zbyt wystającym brzuchem. Wyglądali trochę jak bracia.

      – Sorry,

Скачать книгу