Скачать книгу

Pietrzak poprawiła blond włosy i obciągnęła obcisły sweter. Na ten widok klawisz niemal zaczął się ślinić. Emilia przewróciła oczami. Ale przynajmniej nie patrzył na nią. Dobre i to.

      – Mamo, daj już spokój – mruknęła Kalina. Nie wyglądało na to, żeby przeszkadzał jej wzrok klawisza. Wręcz przeciwnie. Chyba czuła się jak ryba w wodzie z objawami męskiej atencji.

      – A to bratanek mojego starego – dodała Izabela Pietrzak. – Oliwier. Mój Rychu jest niewinny!!!

      Krzyk kobiety poniósł się echem przez korytarz zakładu karnego.

      – Ciociu, idziemy już – powiedział Oliwier Pietrzak. – Pani się wszystkim zajmie.

      Najwyraźniej nie chciał kontynuować tematu. Może był zawstydzony zachowaniem ciotki. A może po prostu chciał już stąd wyjść. Emilia wcale mu się nie dziwiła. Wolała nie unosić wzroku i nie patrzeć na zagrzybiały sufit. Miało się wrażenie, że zaraz na nich runie.

      – Mój Rysiu nikogo nie zabił! – nie ustępowała Izabela Pietrzak. Chudą ręką poprawiła sukienkę i zaśmiała się skrzekliwie. – Zgoda. Ideałem to on nie jest. Zresztą oboje nigdy nie byliśmy. Takie to życie. Ale on nikogo nie zajebał. On by muchy nie skrzywdził, szefowo.

      Sam Sadowski budował domy drewniane. To była jedna z trzech takich firm w mieście. Oprócz tego miał zajazd. Spory budynek z pomalowanych na ciemno bali. Miejsce było Emilii dosyć dobrze znane. Bo właśnie tam akurat na dzień przed śmiercią Julii Szymańskiej spędziła trochę upojnych chwil w ramionach Daniela.

      To był pierwszy raz od dłuższego czasu. Wracali z jakiegoś zdarzenia. Od kiedy powiedziała mu, że nie chce dłużej być jego kochanką, mało rozmawiali. Wtedy w samochodzie atmosfera była napięta. Początkowo mówili trochę o pracy. Potem oboje ucichli. Kiedy mijali zajazd, Emilia kazała mu tam zajechać. Chociaż była pewna, że będzie tego żałowała. Nic nie odpowiedział, tylko zatrzymał samochód na parkingu przed zajazdem. Wynajęli pokój, nie zważając na znaczące spojrzenia właściciela.

      To było piątego lutego. Szóstego zginęła Julia Szymańska. Dosłownie dwieście metrów od miejsca, gdzie dzień wcześniej uprawiali z Danielem wygłodniały, spragniony siebie seks. Dziś były walentynki, więc może zrobią to samo.

      Policjantka poczuła, że się rumieni. Daniel wysłał jej przed chwilą kolejną wiadomość, że zobaczą się wieczorem. To było aż za piękne, żeby było prawdziwe. Przecież tak trudno było mu znaleźć czas, żeby się spotkali. No nic, w razie czego Strzałkowska zamierzała dobrze się bawić w towarzystwie syna. Obejrzą film i zjedzą pizzę. O ile Łukasz będzie miał ochotę. Z dorastającym młodym mężczyzną w domu nie było łatwo. Cokolwiek będzie, będzie dobrze. Tego zamierzała się trzymać.

      – Rychu muchy by nie skrzywdził! – dowodziła Izabela Pietrzak. – No zdarzyło się, że walnął mnie z raz czy dwa, ale to nie to samo co bieganie z siekierą. Na pewno pan Sadowski potwierdzi. On nas tak dobrze przyjął.

      Z tego, co Emilia wiedziała, podejrzany pracował jako nocny stróż u Franciszka Sadowskiego. Właściciel zajazdu nie tylko produkował domy drewniane i prowadził hotel, ale też był filantropem. Pomagał ludziom z trudnych środowisk. Głównie młodzieży. Wyciągnął też z rynsztoka małżeństwo Pietrzaków. Była o tym krótka wzmianka w dokumentacji Urbańskiego.

      – Jak ojciec brał te swoje tabletki, to był spokojny – włączyła się do rozmowy Kalina Pietrzak. Znów obciągnęła sweterek. Uwydatnił jeszcze bardziej jej krągłe piersi.

      – Czyli brał leki? – upewniła się Emilia. W notatkach Urbańskiego była o tym mowa, ale wolała się upewnić. Podejrzany podobno cierpiał na schizofrenię.

      – Jo! – zapewniła ją Izabela Pietrzak.

      Kiwała głową tak energicznie, że miało się wrażenie, że jej chuda szyja nie uniesie ciężaru czaszki. Emilia wzdrygnęła się mimo woli.

      – Dobrze. Już nie przeszkadzajmy pani policjant – włączył się do rozmowy Oliwier. – Na pewno zajmie się stryjem jak najlepiej.

      – O, to na pewno – żachnęła się Kalina. – Żartujesz sobie, Oli? Aż taki naiwny jesteś? Odkąd to policja zajmuje się takimi ludźmi jak ojciec? Nie widzicie, że chcą go w to wrobić? Jest idealnym podejrzanym. Zrobią wszystko, żeby go skazać i żeby tu za to pogarował. Nawet jeżeli jest niewinny. Po to ją tu wysłali. A nie żeby coś zrobiła!

      Strzałkowska pomyślała o dziwnej rozmowie ze Zjawą. Prokurator faktycznie nalegał, żeby zamknąć sprawę jak najszybciej. Bez względu na wszystko. Oczywiście nie można było popadać w paranoję. Kalina Pietrzak wyglądała na osobę, która ma pretensje do stróżów prawa. Być może za to, że sama została kiedyś za coś ukarana. I to słusznie ukarana. Tacy, co mieli zatarg z prawem, pyskowali z reguły najgłośniej.

      – Idziemy – zarządził Oliwier. Odwrócił się do klawisza. – Pan nas stąd wyprowadzi?

      – Tak. Kolega jest w środku – powiedział funkcjonariusz do Emilii. – Niech pani wchodzi. Chyba że potrzebuje pani mojej pomocy?

      – Poradzę sobie – zapewniła Strzałkowska po raz kolejny tego dnia.

      Weszła szybko do pomieszczenia, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości. W środku nieprzyjemny zapach wilgoci był jeszcze intensywniejszy niż na korytarzu. Starała się więc oddychać przez usta. Skinęła głową klawiszowi, który stał w rogu pomieszczenia. Bawił się telefonem i nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego czymkolwiek innym.

      Ryszard Pietrzak siedział przy stole pośrodku sali. Mebel przykręcono do podłogi, ale policjantka widziała, że jedna ze śrub się poluzowała. Krzesło, na którym siedział, też wydawało się chybotliwe. Ryszard Pietrzak nie wyglądał na groźnego. Pozory mogły mylić, ale jej wydawał się pogrążony w apatii. Nawet nie uniósł wzroku, kiedy weszła do pomieszczenia.

      – Dzień dobry. Mogę? – zapytała, pokazując głową drugie krzesło. Bardziej żeby zaanonsować jakoś swoją obecność niż żeby czekać na pozwolenie.

      – Jo – mruknął Ryszard Pietrzak beznamiętnie.

      Popatrzyła na jego spracowane dłonie. Trzymał w nich siekierę i rąbał tę dziewczynę? Czy faktycznie był niewinny, jak twierdziła przed chwilą jego rodzina? Czy Zjawa celowo chciał zamknąć tę sprawę szybciej niż trzeba? Czy po prostu goniły go terminy, jak to zwykle bywało? Po której stronie leżała prawda?

      – Zabił pan Julię Szymańską? – zapytała Emilia.

      Czuła, że wymyślne wstępy nic nie przyniosą. Proste pytania były najlepsze na początek.

      – Nie wiem – odpowiedział Ryszard. Jego głos był nieoczekiwanie niski. Jak u artysty operowego, który śpiewał basem. Nie pasował do wychudzonego, wyniszczonego ciała.

      Nie wiem. Takiej odpowiedzi Strzałkowska się nie spodziewała. Z protokołu spisanego przez naczelnika Urbańskiego wynikało, że podejrzany od początku zaprzeczał swojej winie. Teraz nagle zmienił zdanie? Wyglądało na to, że dobrze zrobiła, że jednak zdecydowała się tu przyjechać. Sprawdzi, w ilu kwestiach jeszcze podejrzany zmienił zdanie w porównaniu z tym, co zeznał Urbańskiemu.

      – Nie wie pan? – upewniła się.

      – Nie wiem, kierowniczko – odparł Ryszard Pietrzak, jakby się rozluźniając. – No bo ja trochę

Скачать книгу