Скачать книгу

Zamknęli szpital na wszystkie spusty, trudniej tu wejść niż w dupę uczennicy ze szkoły katolickiej.

      Nash parsknął śmiechem, który szybko przeszedł w mokry kaszel.

      – Chryste, nie brzmisz za dobrze.

      – Bierze mnie jakieś przeziębienie czy coś. Nie dosypiam, pogoda paskudna, organizm nie daje rady. Zaczyna się to w końcu na mnie odbijać.

      – Dieta oparta na fast foodzie i batonach też raczej nie pomaga. Ciało jest podobno świątynią, a ty traktujesz swoje jak właściciel rudery liczący na to, że dostanie odszkodowanie za pożar.

      Nash zerknął na opakowania z McDonalda walające się pod siedzeniami i zmienił temat.

      – Przed chwilą słyszałem w radiu lekarza Upchurcha. Wygląda na to, że przynajmniej na tym froncie mamy spokój.

      – To wszystko ściema. Doktorek nas kryje, żebyśmy zyskali na czasie. Upchurch niedługo się odmelduje. Zostały mu góra dwie doby. Pilnuję wszystkich, którzy mają z nim kontakt, żeby nikt się nie dowiedział o jego stanie.

      – Jeśli zadzwoniłaś, żeby podnieść mnie na duchu, to słabo ci idzie, Eklerku.

      Jakiś mundurowy wynurzył się z wyjścia z metra, schylił się, żeby przejść pod żółtą taśmą policyjną, i ruszył ku novie Nasha. Wiatr wzbijał śnieg wokół jego stóp; biały pył wirował w powietrzu. Kiedy policjant zorientował się, czyje to auto, pomachał Nashowi bez większego entuzjazmu i od razu zawrócił.

      – To ciało to robota Bishopa?

      – Jeszcze tam nie zszedłem – odparł Nash. – Ale tak to brzmiało.

      – Wierzysz w to, co Sam powiedział o rodzicach Bishopa?

      – Nie wiem już, w co wierzyć.

      – Bo to mogłoby być też jedno z nich. Albo nikt z tej trójki. Może jakiś naśladowca.

      Nash wyłączył nawiew i włączył go ponownie. Cholerne ustrojstwo wiało zimnym powietrzem. Skórę miał lodowatą, nie mógł się ogrzać.

      – Sam kazałby nam się skupić na dowodach, bo wszystko inne to tylko szum. I tak zrobimy.

      – Widziałeś go, prawda? – zapytała Clair po chwili wahania.

      – Nie jestem pewny, co widziałem. Nie wiem, czy on da radę dojść do siebie po tym wszystkim.

      Clair na moment umilkła.

      – Ten agent FBI wie, że tam jesteś?

      – Tak, wie. Ustalił parametry.

      – Jakie parametry?

      Nagle ktoś zapukał w szybę, serce podeszło Nashowi do gardła.

      – Jezu!

      – Co? – spytała Clair.

      Nash odwrócił się w bok. Obok samochodu stała Lizeth Loudon z Channel 7. Wciskała ręce głęboko do kieszeni podbitej futrem kurtki i przeskakiwała z nogi na nogę, próbując się zagrzać.

      – Muszę lecieć, Clair. Zadzwonię później.

      Rozłączył się i przekręcił kluczyk w stacyjce. Silnik zacharczał, jakby nie był pewny, czy chce się wyłączyć, ale w końcu umilkł. Wygramolił się z auta, zatrzasnął drzwi i przepchnął się obok Loudon do wejścia do metra.

      – Nie zamierzam z panią rozmawiać.

      – Jak nic pan nie powie, to będę sama musiała coś zmyślić – odparła, ruszając za nim.

      – Gdzie ma pani kamerzystę?

      Pokazała kciukiem na furgonetkę zaparkowaną trzy miejsca za nim.

      – Siedzi w ciepełku.

      – Może powinna pani do niego dołączyć.

      – Wiem, że macie tam ciało. Potencjalną ofiarę 4MK.

      – Nie ma żadnego ciała.

      Podetknęła mu pod nos swoją komórkę. Na ekranie wyświetlał się post z Facebooka.

      – To mi wygląda na ciało.

      Nash zakonotował nazwisko użytkownika.

      – Mnie to wygląda na fotomontaż.

      Schylił się pod taśmą odgradzającą miejsce zbrodni. Próbowała iść za nim, ale pojawił się tamten mundurowy i kazał jej się odsunąć.

      – Jestem z nim – powiedziała.

      Nash pokręcił głową i ruszył w dół po schodach.

      – Nie, wcale nie jest ze mną.

      – Gdzie detektyw Porter? – zawołała za nim. – Nie powinno go tu być?

      Nash nie odpowiedział. Zszedł na peron, podążając za szmerem głosów.

      Na suficie paliły się jarzeniówki, ale jeszcze jaśniej świeciły cztery duże lampy halogenowe ustawione na torach – emitowały kulę białego światła pod żółtym blaskiem płynącym z góry. Przy wschodnim końcu tunelu stał zatrzymany pociąg, a od zachodu drogę blokował ford F150 wyposażony w specjalne felgi. Włączone reflektory samochodu oświetlały tory, ale nie miały szans przebić gęstej ciemności na więcej niż piętnaście metrów.

      Na peronie skierowano Nasha do specjalnych schodków, którymi mógł zejść na tory.

      – Trzecia szyna jest pod napięciem. Nie możemy jej odłączyć, żeby nie sparaliżować całej linii – powiedział ktoś za jego plecami. – Proszę patrzeć pod nogi.

      I tutaj rozciągnięto żółtą taśmę – ogradzała spory odcinek torów między pociągiem a pikapem. Halogeny rozproszyły mroki. Przed taśmą stało kilka osób – mundurowi, dwoje techników kryminalistyki z chicagowskiej policji, kolejnych troje z FBI. Za taśmą nie było nikogo. Wszyscy skierowali na niego wzrok. Rozmowy przycichły, a potem całkiem umilkły.

      Nash schylił się pod taśmą i podszedł na środek torów.

      Przyklęknął, wyjął komórkę i zadzwonił do Poole’a.

      – Opisz mi wszystko – odezwał się Frank, gdy tylko odebrał. – Każdy szczegół. Nie śpiesz się. Niczego nie pomijaj.

      Nash szybko rzucił okiem na trójkę agentów FBI i stojących obok nich kryminalnych. Wszyscy patrzyli na niego i nie sprawiali wrażenia zadowolonych z faktu, że odstawiono ich na boczny tor.

      Kiedy okazało się, że ciała są dwa, a Poole próbował przejąć sprawę, Warnick zadzwonił do burmistrza, burmistrz do dyrektora FBI, a ten z kolei do przełożonego Franka. Po pięciu minutach Poole dostał rozkaz, żeby nie tylko informować o wszystkim chicagowską policję, lecz także włączyć funkcjonariuszy do swojego zespołu. Najwyraźniej góra uważała, że współpraca to najlepszy sposób na zachowanie twarzy przed opinią publiczną. Poole próbował zgłaszać sprzeciw, ale natychmiast go uciszono. Nash nie miał żadnych złudzeń, dlaczego przełożony agenta tak chętnie się zgodził – FBI wolało mieć kozła ofiarnego pod ręką. Gdyby cokolwiek poszło nie tak, chcieli mieć na kogo zwalić winę, na kogoś spoza FBI. Typowa taktyka organów naszego wspaniałego rządu.

      Nash odchrząknął.

      – Kobieta, eee… Nie jestem pewny wieku. Strzelałbym, że po trzydziestce, może czterdziestce. Trudno ocenić. Ma na sobie biały szlafrok z cienkiego materiału. Nic więcej, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na miejscu nie ma ani butów, ani bielizny, ani płaszcza, ani żadnej innej odzieży. Skórę ma pokrytą jakimś białym pyłem. Włosy też.

      – A ubrania?

      – Nie.

      – Czyli

Скачать книгу