Скачать книгу

jezioro. Dom. Też widzieliście, prawda? Byliście tam. Wiem, że tam byliście. One naprawdę istnieją. – Ściszył głos do konspiracyjnego szeptu. – W piwnicy jest plama krwi, dokładnie tam, gdzie miała być według jego opisu. Tam, gdzie umarł Carter.

      – Porozmawiajmy o tym, Sam. Czy po raz pierwszy byłeś w Simpsonville w Karolinie Południowej? Pod numerem dwunastym przy Jenkins Crawl Road?

      Porter wytrzeszczył na niego oczy.

      – Co? Oczywiście, że tak. A czemu?

      – Razem z szeryfką z Simpsonville sprawdziliśmy kartotekę nieruchomości. Twoje nazwisko jest na akcie własności.

      Porter jakby go nie słyszał.

      – Znaleźliście Cartera w jeziorze? – spytał.

      – Wyciągnęliśmy z wody sześć ciał. Pięć w całości, jedno w workach na śmieci, poćwiartowane.

      – Carter – powiedział Porter cicho.

      – Akt własności działki, Sam. Dlaczego jest zapisana na ciebie?

      Porter znów wbijał wzrok w dłoń i bezgłośnie poruszał wargami.

      – Sam?

      Poderwał gwałtownie głowę.

      – Co?

      – Dlaczego twoje imię widnieje na akcie własności nieruchomości numer dwanaście przy Jenkins Crawl Road?

      Porter machnął ręką.

      – Robota Bishopa. Podrobił, sfałszował, podmienił… nieważne. On to zrobił, nie ma to żadnego znaczenia. – Opadł na oparcie krzesła, a wargi rozciągały mu się w coraz szerszym uśmiechu. – Znaleźliście Cartera. Znaleźliście… Cartera. Ja pierdolę, znaleźliście Cartera.

      Poole przyglądał się dłoniom detektywa, wciąż drżącym spazmatycznie na stole. Porter chyba w ogóle nie zdawał sobie z tego sprawy.

      – Kiepsko z tobą, Sam. Musisz odpocząć.

      Porter plasnął dłońmi w stół i pochylił się do przodu.

      – Muszę przeczytać te pamiętniki!

      – Czyje ciała wyłowiliśmy z jeziora? To było pięcioro ludzi.

      – Nie mam pojęcia.

      – To twoja działka.

      Porter otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, ale zaraz znów je zamknął. Ponownie spuścił wzrok, splótł palce, ale niemal natychmiast je rozłączył.

      – To sprawka Bishopa. On tak właśnie działa. Wypełnia świat kłamstwami.

      – W takim razie dlaczego wierzysz w to, co napisał w pamiętnikach? – skontrował Poole. – Skoro Bishopowi nie można wierzyć, dlaczego obchodzi cię treść tych zapisków?

      Porter uniósł głowę, w jego oczach pojawiła się iskierka nadziei.

      – Gdzie są zeszyty? Zostały w Guyonie?

      – O coś cię pytałem, Sam.

      – Te wasze ciała będą w pamiętnikach.

      – Nie wiesz tego na pewno.

      Porter nachylił się bliżej. W kąciku ust błyszczała mu strużka śliny.

      – Wiemy, że to prawda, bo znaleźliście ciało Cartera, dokładnie tam, gdzie twierdził, że będzie. Wiemy, że to prawda, bo w piwnicy jest plama krwi, a na drzwiach lodówki wisi kłódka. On chce, żebyśmy się dowiedzieli, co się stało. Cała reszta, na przykład moje nazwisko na jakimś tam papierze, to wszystko zmyłki, to właśnie ściema, to właśnie trzeba zignorować.

      Poole odsunął się nieco na krześle, nie odrywając wzroku od mężczyzny naprzeciwko. Tym razem Porter nie odwrócił wzroku. Odezwał się nagle niskim, głuchym głosem:

      – „Nazywała się Rose Finicky i zasługiwała na śmierć, zasługiwała na to, żeby umrzeć sto razy, wcale nie była czysta”.

      – Co?

      – Bishop powiedział to tuż po tym, jak strzelił jej w głowę.

      – Tej kobiecie, którą znaleźliśmy w holu Guyon?

      Porter skinął głową.

      – Ta druga kobieta, ta, którą miałem za Sarah Werner, to matka Bishopa. Wykorzystał mnie, żeby sprowadzić je obie do Chicago. Twierdził, że ma bombę.

      – Masz na dłoni ślady prochu z tamtej broni.

      – Wyrwałem mu broń i oddałem strzał ostrzegawczy. Nie ja ją zastrzeliłem, tylko on.

      – Skoro miałeś broń, to dlaczego ich puściłeś? Czemu ich nie aresztowałeś?

      – Wiesz czemu.

      – Chodzi ci o to, co powiedziałeś Clair?

      Porter przytaknął.

      – Wstrzyknął tym dziewczynom SARS i zostawił próbkę w jabłku w szpitalu, żeby udowodnić, że naprawdę dysponuje wirusem. Powiedział mi, że ma tego więcej, a jeśli go nie wypuszczę, to już załatwił, żeby ktoś rozprzestrzenił chorobę. Nie mogłem ryzykować, że mówi prawdę. Musiałem ich wypuścić. Kazał mi zadzwonić z pokoju czterysta pięć. Powiedział, że znajdę tam kolejne dowody.

      – Robiłeś, co ci kazał?

      – A jakie miałem wyjście?

      Poole chciał mu powiedzieć, że miał wiele różnych opcji. Od chwili przyjęcia tej sprawy aż do teraz Porter podejmował liczne decyzje, ale za każdym razem niewłaściwe. Miał tak zmącony ogląd sytuacji, że równie dobrze mógłby być ślepy. Sprawa przypominała zawiły labirynt, a Porter i Bishop zdawali się dobudowywać kolejne ściany.

      – Jest coś jeszcze. Coś, o czym musisz wiedzieć. – Iskra w oczach Potera rozbłysła niczym żarówka podczas skoku napięcia. Zamrugał. Skupił wzrok na Poole’u. – Niektóre elementy jego relacji są prawdziwe: dom, jezioro, Carterowie… Wydaje mi się, że one wszystkie odpowiadają rzeczywistości, ale inne nie. Teraz to widzę. To coś w rytmie tego tekstu, w doborze słów. Zostawił wskazówki. Sądzę, że potrafię odróżnić prawdę od fikcji. Przebić się przez ten styl staroświeckich opowiastek o rozrabiakach. Ty też to zauważyłeś, prawda?

      Poole odczuwał narastającą frustrację.

      – Te pamiętniki mają tylko odwrócić naszą uwagę.

      – Nie! – Porter najwyraźniej nie zamierzał odpowiedzieć aż tak głośno, bo skulił się na dźwięk własnego głosu i wcisnął głębiej w krzesło. – Nie, te pamiętniki stanowią klucz do wszystkiego. Musimy tylko rozwiązać zagadkę.

      – Ja muszę tylko złapać zabójcę.

      – Zabójców – poprawił Porter.

      – Jak to?

      – Zanim zostawili mnie w tamtym hotelu, matka Bishopa powiedziała: „Dlaczego naopowiadałeś temu miłemu panu, że twój ojciec nie żyje?”. Wspomniała też o pamiętniku. – Porter znów przysunął się bliżej stołu. – Nie rozumiesz? Ja teraz już to widzę. Krzyczy do mnie ze stron tych zeszytów. Widzę to tak wyraźnie, jakby fałsz i prawda zostały zapisane różnymi kolorami. Widzieliście ciało Libby McInley, nie sądzę, żeby to Bishop ją zabił. Myślę, że próbował ją chronić. Jeśli to nie był Bishop… – Jego palce znów się splatały i rozplatały, wiły się, jakby zagniatał niewidzialne ciasto. – Oni wszyscy są zabójcami: matka, ojciec i sam Bishop, myślę też, że cała trójka jest teraz w Chicago. Chcą dokończyć coś, co zaczęło się lata temu, jeszcze w dzieciństwie

Скачать книгу