Скачать книгу

paliły się żadne światła, ale księżyc był niemal w pełni, a kiedy w polu widzenia pojawiła się sadzawka, Tray nie mogła się nie zatrzymać i na nią nie popatrzeć. Skuta lodem powierzchnia lśniła pod cienką warstewką świeżego śniegu. Na brzegu stały milczące marmurowe posągi, a pomiędzy nimi – tkwiły kamienne ławki. To było takie ciche, spokojne miejsce.

      Tray nie od razu zauważyła dziewczynę klęczącą na krawędzi wody, odwróconą do niej tyłem. Po plecach spływały jej długie blond włosy. Wyglądała jak jeden z posągów – nieruchoma, twarzą zwrócona do sadzawki. Miała okropnie bladą skórę, niemal tak bezbarwną jak jej biała sukienka. Nie miała na sobie kurtki ani butów, tylko tę białą sukienkę, z materiału tak cienkiego, że zdawał się przeźroczysty. Dłonie trzymała splecione na wysokości piersi, jakby pogrążona w modlitwie, głowę przechyloną na bok.

      Tray nic nie powiedziała, ale podeszła bliżej. Zorientowała się, że warstewka śniegu leżąca na wszystkim wokół pokrywa także dziewczynę. Kiedy obeszła ją dookoła, zauważyła, że to wcale nie dziewczyna, lecz dorosła kobieta. Uderzającą biel jej skóry przełamywała cienka czerwona kreska biegnąca spod włosów w dół twarzy. Druga kreska zaczynała się z boku lewego oka, niczym strumień czerwonych łez, a trzecia – w kąciku ust. Ta ostatnia nadawała jej wargom jaskrawoczerwoną barwę, niczym szminka.

      Miała coś napisane na czole.

      „Nie, zaraz, to nie jest napisane”.

      Na zasypanych śniegiem kolanach leżała srebrna taca. Taka, jaką można znaleźć na eleganckim przyjęciu w drogiej restauracji – nawet w wieku zaledwie czternastu lat Tray dobrze wiedziała, że nigdy nie zobaczy takiego miejsca na żywo, co najwyżej w kinie czy telewizji.

      Na tacy leżały trzy nieduże białe pudełeczka. Każde mocno przewiązano czarnym sznurkiem.

      Za pudełeczkami, oparta o piersi kobiety, stała tekturowa tabliczka, podobna do tych, z którymi Tray próbowała zbierać pieniądze na jedzenie. Tyle że ona nigdy nie wypisywała takich słów jak na tym kartonie:

      OJCZE, PRZEBACZ MI

      Tray zrobiła jedyne, co mogła w tej sytuacji. Uciekła.

      2

Dzień piąty, 5.28

      Cześć, Sam,

      domyślam się, że nie wiesz, o co chodzi.

      Domyślam się, że dręczą Cię pytania.

      Mnie też. Nadal mam wiele pytań.

      Pytania stanowią fundament wiedzy, uczenia się, odkrywania i odkrywania na nowo. Dociekliwy umysł nie ma zewnętrznych ścian. Dociekliwy umysł jest jak magazyn o nieograniczonej powierzchni, jak pałac pamięci o nieskończonej liczbie komnat, pięter i błyszczących cacek. Czasem jednak umysł doznaje urazu, jakaś ściana się kruszy, pałac pamięci wymaga remontu, komnaty przypominają raczej zdewastowane klitki. Obawiam się, że Twój umysł podpada pod tę drugą kategorię. Fotografie wokół Ciebie, pamiętniki – oto klucze, które pomogą Ci w procesie przekopywania gruzów, przebudowy.

      Jestem przy Tobie, Sam.

      Zawsze tu będę, tak jak od zawsze byłem.

      Przebaczyłem Ci, Sam. Może inni też przebaczą. Nie jesteś już tamtym człowiekiem. Jesteś czymś znacznie więcej.

      – Anson1

      – Co to ma być? – warknął agent specjalny Frank Poole, odkładając wydruk na bok. Zamknął oczy i przycisnął dłonie do skroni. Dokuczał mu okropny ból głowy. Próbował się przespać w samolocie z Nowego Orleanu, ale okazało się to niemożliwe. Telefon satelitarny się urywał. Dzwonili przede wszystkim z nowoorleańskiego biura FBI, którego funkcjonariusze nadal przeczesywali kancelarię adwokacką Sarah Werner i znajdujące się nad nią mieszkanie; zaledwie dziewięć godzin wcześniej Poole znalazł ciało prawniczki na jej własnej kanapie – patrzyła na niego mętnym wzrokiem, na kolanach miała zgniłe resztki kolacji, a na środku czoła mały czarny otwór po kuli. Koroner potwierdził, że kobieta nie żyła przynajmniej od kilku tygodni, znacznie dłużej, niż Poole z początku sądził. Zidentyfikowano ją jako Sarah Werner, co oznaczało, że kobieta, z którą w ostatnich dniach widywano detektywa Sama Portera, nie mogła być osobą, za którą się podawała. Była podstawioną oszustką. Wspólnie wyciągnęli z miejscowego więzienia jedną z osadzonych i przewieźli ją przez pół kraju, do Chicago.

      Pomiędzy rozmowami z oddziałem terenowym telefon był zajęty przez partnera Portera. Znaleźli detektywa w Guyonie, opuszczonym hotelu w Chicago. Więźniarka, której pomógł uciec, leżała zastrzelona w holu. Porter, w stanie bliskim katatonii, siedział w pokoju na czwartym piętrze, obwieszonym fotografiami przedstawiającymi go w towarzystwie Ansona Bishopa, seryjnego mordercy znanego jako Zabójca Czwartej Małpy, pod ręką miał stertę zapisanych notatników, a na ekranie stojącego na biurku laptopa wyświetlała się powyższa wiadomość.

      Z tego, co mu powiedziano, policja Chicago ustaliła, że laptop miał związek z serią dziwacznych zabójstw, do których doszło w ostatnich dniach – kilka nastolatek podtapiano i resuscytowano, dopóki ich organizmy wytrzymywały, a do tego na najróżniejsze sposoby mordowano osoby dorosłe mające związek z opieką medyczną nad niejakim Paulem Upchurchem, obecnie operowanym w szpitalu imienia Strogera.

      Kiedy Poole akurat nie wisiał na telefonie z Nowym Orleanem albo detektywem Nashem, rozmawiał z detektyw Clair Norton, która przebywała w tymże szpitalu – właśnie wybuchła tam epidemia wywołana przez Bishopa, Upchurcha, a być może także inne osoby.

      Jedyną osobą, która się jeszcze nie odezwała, był jego bezpośredni przełożony, agent dowodzący Hurless. Poole dobrze wiedział, że może spodziewać się tego telefonu w każdej chwili, a wolałby mieć już wtedy jakieś sensowne informacje.

      – Dajcie mi z nim pogadać – poprosił detektyw Nash, gdzieś za jego plecami w pokoju obserwacyjnym.

      Poole wciąż trzymał się za głowę.

      – Nie ma mowy.

      Po drugiej stronie lustra weneckiego Porter siedział na metalowym krześle, zgarbiony nad również metalowym stołem. Nie skuto go kajdankami. Poole zaczynał kwestionować słuszność tej decyzji.

      – Ze mną będzie chciał rozmawiać – upierał się Nash.

      Porter do nikogo się nie odezwał. Nie wydusił ani słowa.

      – Nie.

      – Sam nie jest złym człowiekiem. Nie jest w to zamieszany.

      – Tkwi w tym po uszy.

      – Nie Sam.

      – Kobieta, którą wyciągnął z więzienia, ma śmiertelną ranę postrzałową z broni, którą przy nim znaleźliśmy. Porter ma wyraźne ślady prochu na dłoni. Nawet nie próbował ukrywać broni ani uciekać. Siedział i czekał, aż go aresztujecie.

      – Nie wiemy, czy na pewno ją zabił.

      – Nie wypiera się tego – zaripostował Poole.

      – Jeśli to zrobił, to wyłącznie w obronie własnej.

      Poole puścił jego słowa mimo uszu.

      – Zadzwonił do szpitala Strogera i przekazał detektyw Norton informacje, których nie mógłby posiadać, gdyby nie był w to zamieszany. Wiedział, że Upchurch ma glejaka. Skąd w ogóle znał jego nazwisko? Wiedział o obu dziewczynach. Znał szczegóły, których niewinny człowiek nie miał prawa znać.

      – Słyszałeś,

Скачать книгу


<p>1</p>

Wszystkie cytaty z Czwartej małpy i Piątej ofiary na podstawie wydań polskich (Czarna Owca 2018 i 2019). Przypisy pochodzą od tłumaczki.