Скачать книгу

sądzisz?

      – Sądzę, że w twoim pokoju w Guyonie znaleźliśmy przekonujące dowody.

      Porter parsknął.

      – Fotografie? Błagam. Dobrze wiesz, jak łatwo coś takiego sfabrykować.

      – Niektóre z tych zdjęć mają ponad dwadzieścia lat – odparł Poole. – Nawet gdyby Bishop chciał je sfałszować, to skąd wziąłby takie stare fotografie? Jak długo go znasz, Sam?

      – Niecałe pół roku – odpowiedział Porter. – Poznałem go tego samego dnia co Nash, po tamtym wypadku autobusowym, kiedy udawał, że pracuje w chicagowskiej policji. Zbadajcie mnie wykrywaczem kłamstw, jeśli to was uspokoi, dla mnie to nie problem. Nie mam nic do ukrycia. Z tymi zdjęciami jest tak samo jak z aktem własności: Bishop próbuje odwrócić waszą uwagę od prawdy.

      – Prawdy, którą tylko ty potrafisz wyczytać z jego pamiętników.

      Porter nie odpowiedział. Znowu odpłynął gdzieś myślami. Poole starał się nie okazywać frustracji.

      – Kim jest Rose Finicky?

      – Musicie mi pozwolić przeczytać pamiętniki. Wiecie, że by ich nie zostawił, gdyby nie były ważne. Na pewno rozumiesz przynajmniej to.

      – Poproszę moich ludzi, żeby je przejrzeli.

      – Nie ma na to czasu. Nie wiedzą, czego szukać. Nie będą potrafili przebić się przez ściemę do prawdy. Ja znam Bishopa.

      – Ach tak? – zaripostował Poole. – Jak dobrze?

      Ktoś zapukał w lustro weneckie. Ciężka pięść. Dwa szybkie stuknięcia.

      Poole jeszcze przez chwilę siedział nieruchomo, nie odrywając wzroku od Portera, który odwzajemniał jego spojrzenie. Nie potrafił nic wyczytać z jego twarzy. Bardzo chciał, ale nie potrafił. Jeśli Porter kłamał, nie zdradzała tego mowa ciała. Wierzył we wszystko, co mówił.

      „To jeszcze nie czyni tego prawdą”, upomniał się Poole.

      Wstał i podszedł do drzwi.

      Za plecami usłyszał jeszcze Portera:

      – Nie złapiecie go beze mnie. Żadnego z nich nie złapiecie.

      5

Dzień piąty, 5.43

      Clair podniosła wzrok na salową stojącą w wejściu do gabinetu. Kobieta pracowała od ich przyjazdu i wyglądała niewiele lepiej niż reszta z nich – przekrwione białka podkrążonych oczu, zgarbiona sylwetka. Jednak ani myślała zwalniać. Clair podejrzewała, że nie zrobiła sobie nawet krótkiej przerwy.

      – Pan doktor jest na linii czwartej – powiedziała, wskazując brodą telefon wiszący na ścianie.

      Clair podziękowała i wstała. Stawy zatrzeszczały głośniej niż stare metalowe krzesło, na którym spędziła ostatnie kilka godzin.

      Wszystko ją bolało.

      Łamało w kościach. Drapało w gardle. Nawet oczy pulsowały bólem. Nos zmienił się w fabrykę smarków, w żaden sposób nie mogła się ogrzać.

      Kloz ze znużeniem przyglądał jej się ze swojego kąta. Wyglądał niewiele lepiej.

      Podeszła do telefonu, sięgnęła po słuchawkę i wcisnęła podświetlony guzik.

      – Mówi detektyw Norton.

      – Z tej strony doktor Beyer.

      Z powodu kwarantanny nie miała jeszcze okazji poznać go osobiście. Wyobrażała go sobie jako skrzyżowanie George’a Clooneya, Patricka Dempseya i tego uroczego chłopaka z Hożych doktorów, bo taka wizja wywoływała uśmiech na jej twarzy, a w tej chwili bardzo potrzebowała czegoś pozytywnego. Głos miał niski, szorstki, chropowaty. To był głos człowieka, który przez całe życie bardzo ostrożnie dobierał słowa, zanim się odezwał.

      Odchrząknął i powiedział jej dokładnie to, czego najbardziej się obawiała.

      – To beznadziejny przypadek. Zdaje sobie pani z tego sprawę, prawda? Tego pacjenta nie da się uratować.

      Clair zerknęła na Kloza. Porzucił na chwilę grzebanie w komputerze i nie odrywał od niej wzroku. Przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha i ściszyła głos.

      – Jeśli ten człowiek umrze, istnieje spore prawdopodobieństwo, że Anson Bishop wypuści wirusa SARS gdzieś na terenie miasta. Życie tysięcy ludzi może być zagrożone.

      – To nie zmienia faktów, proszę pani. Ten mężczyzna ma glejaka w fazie terminalnej. Bardzo agresywny guz uszkodził znaczną część jego mózgu. Usunąłem wszystko, co się dało, ale po prostu nie da się naprawić już wyrządzonych szkód. Szczerze mówiąc, jestem zaskoczony, że on w ogóle jeszcze żyje. Oprócz zaników pamięci i utraty funkcji motorycznych nowotwór spowodował też uszkodzenie tylnej kory ciemieniowej oraz pierwotnej i drugorzędowej kory ruchowej. Po operacji na pewno będzie potrzebował respiratora, to minimum. Zauważyliśmy nieprawidłowości rytmu serca, sądzę też, że doszło do uszkodzenia wzroku. Jakość życia pacjenta…

      Clair zamknęła oczy, słuchając wywodu lekarza.

      – Powiedziano nam, że pan może go uratować, zna pan jakąś kurację…

      – W Hopkinsie zajmuję się terapią wiązką fal ultradźwiękowych – przerwał doktor Beyer. – To nieinwazyjna metoda leczenia glejaka, ale jesteśmy dopiero na początkowym etapie badań klinicznych. Gdyby skierowano go do mnie kilka lat temu, na wcześniejszym stadium, to być może mógłbym jakoś pomóc, ale teraz? Choroba jest zbyt zaawansowana. Na tym etapie nie ma już żadnej znanej kuracji ani drogi do wyzdrowienia. Jest za późno.

      – Co jeszcze może pan zrobić?

      – Właściwie nic. Trzeba go ustabilizować, zapewnić komfort i czekać na nieuniknione. Zdziwiłbym się, gdyby w obecnym stanie przeżył dłużej niż dzień czy dwa.

      Clair zerknęła na Kloza. W jego oczach malowała się nadzieja. Odwróciła się i ciągnęła rozmowę.

      – Musi pan powiedzieć dziennikarzom, że operacja przebiegła lepiej, niż można się było spodziewać. Paul Upchurch jest w stanie stabilnym, a pan planuje kontynuować leczenie w Hopkinsie, kiedy tylko pacjent będzie mógł podróżować. Musi ich pan przekonać, że optymistycznie widzi jego szanse.

      Doktor Beyer nie odpowiedział.

      Clair rzuciła okiem na zegarek.

      – Panie doktorze, Anson Bishop nadal gdzieś tam jest. Musi uwierzyć, że robimy wszystko, co w naszej mocy, że Upchurch jest leczony zgodnie z ich żądaniami. Nie musi się pan zagłębiać w szczegóły, w razie czego proszę się zasłonić tajemnicą lekarską, ale chodzi o to, żeby pozostawić odpowiednie wrażenie.

      – Proszę pani, ja muszę myśleć o moim pacjencie i reputacji…

      – Może pan w ten sposób uratować życie tysięcy osób. Ten człowiek, Paul Upchurch, uprowadził i zamordował przynajmniej kilka dziewcząt. Dwie z jego ofiar leżą w tym szpitalu, walczą o życie. Kiedy umrze, będę skakała z radości, ale jeśli chodzi o opinię publiczną, a zwłaszcza o Ansona Bishopa, to prognozy dla pacjenta muszą się wydawać pozytywne. Przynajmniej na razie.

      Długo nic nie mówił.

      – Będę się musiał nad tym zastanowić. Być może skonsultować się z prawnikiem. Co jeśli Bishop ma wtyki w szpitalu, ktoś nas obserwuje i o wszystkim mu donosi? Nie znam osobiście żadnej z osób, które towarzyszyły mi na sali operacyjnej. Moi ludzie są w Baltimore, w Hopkinsie.

      Clair westchnęła,

Скачать книгу