Скачать книгу

Doktor Anna Serafin. – Uśmiechnęła się z rezerwą.

      – Doktor, to świetnie! – Błysnął zębami i wygiął plecy. – Bo ostatnio coś mnie strzyka w krzyżu...

      – Doktor antropologii – poprawiła go.

      Nie spodziewała się powitania chlebem i solą, ale jawnej wrogości również nie.

      – Więc życzy sobie pani doktor rzucić okiem na zwłoki? – zapytał z przesadną uprzejmością.

      – Zwłoki?! – Chyba głos jej nie zdradził, że wpadła w panikę? Nigdy więcej nie chce patrzeć na zwłoki. – A po co?

      – Może pani doktor antropologii zechce sobie pomierzyć czaszkę?

      – Antropologii kultury – mruknęła.

      Odwrócił się i ruszył przed siebie. Ścisnęła ucho aktówki i podążyła za nim, a stukot jej obcasów poniósł się echem po korytarzu. Kątem oka widziała, jak ściąga spojrzenia. Wyprostowała plecy i poprawiła włosy. Miała wrażenie, że bierze udział w grze, w której ktoś stara się ją speszyć.

      W salce konferencyjnej postawiła aktówkę na stoliku.

      – Cappuccino ani ciasteczek dla pięknych pań niestety nie mamy, mogę zaproponować kawę z fusami albo liptona – rzucił Głód.

      Lodowatym tonem poprosiła o herbatę i została sama. Przez uchylone drzwi dyskretnie wyjrzała na korytarz, gdzie trwała codzienna krzątanina. Dzwoniły telefony. Ktoś niósł jakieś papiery. Ktoś się śmiał. Brzęknął dzwonek elektrycznego czajnika.

      – Janusz, dla kogo ta herbatka w najładniejszym kubeczku? – usłyszała głos gdzieś za drzwiami. Zastygła.

      – Dla naszego gościa specjalnej troski – odparł Głód. – Napar na rozluźnienie pośladków.

      Anka poczuła, jak jej twarz oblewa rumieniec. Nie wiedziała, czy udawać, że nic nie słyszała, czy wyjść zza drzwi i trzasnąć Głoda w twarz. Ale wtedy wyszłoby na jaw, że podsłuchiwała.

      – Widziałem. – Głos się zaśmiał. – Nie wiem, czy ci zazdrościć, czy współczuć. Co to za pani nauczycielka?

      – Doktorka od antropologii kultury. Przyjechała na korki z poprawności politycznej, zakładać nam kaganiec oświaty – parsknął Głód.

      – To zachowuj się kulturalnie. I nie dawaj jej linijki, bo będzie cię bić po łapach.

      – Chyba pierwszy raz w tym roku włożyłem marynarkę – mruknął podkomisarz. – Myślisz, że zdam?

      – Może i zdasz, ale nie zaliczysz. – Ktoś po drugiej stronie drzwi świetnie się bawił. – Co najwyżej pałę ci postawi. – Roześmiali się obaj, a Anka znów poczuła na twarzy uderzenie gorąca. – Już ja znam takie niedotykalskie damulki, co to się najpierw wystroją w spódniczki i szpileczki, a potem mają pretensje, że ktoś im się gapi na nogi.

      Anka pomyślała, że kaganiec to wcale nie takie złe rozwiązanie. Przynajmniej dla tego typa. Zdążyła uciec pod okno, gdy chrupnęła klamka i do salki wszedł Głód, jeszcze z cieniem uśmiechu na twarzy. Przymrużyła oczy. Postanowiła, że nie da się sprowokować. Powód, dla którego tu przyjechała, jest ważniejszy niż jej urażona duma.

      Postawił herbatę na stoliku i z rewerencją odsunął jej krzesło.

      Założyła nogę na nogę i obciągnęła spódnicę, zauważając, że facet rzeczywiście gapi się na jej łydki. Usiadł naprzeciwko niej z rozstawionymi szeroko kolanami i milczał, mierząc ją wzrokiem. Wytrzymała jego spojrzenie. Co to ma być? – pomyślała. Prowincjonalny Nagi instynkt?

      – Słucham – odezwał się po chwili.

      – Proszę? – Zirytowała się. – To ja słucham. Jak mogę wam pomóc?

      Facet patrzył na nią długo.

      – A czy ja powiedziałem, że potrzebujemy pani pomocy? – Z jego twarzy zniknęła atrapa uprzejmego uśmiechu. Policjant wydał jej się zmęczony, zgorzkniały i zniechęcony.

      – Nie przyjechałam tu, bo mam taką fantazję... – zaczęła.

      – Chętnie bym posłuchał o pani fantazjach, ale nie mam czasu – przerwał jej. – Co pani ma nam do zaoferowania?

      – Wiedzę – odpowiedziała bez wahania. – Wrażliwość na różnice międzykulturowe...

      – Unijne bzdury – znowu wszedł jej w słowo. – Konkrety poproszę. Bo my tu gadu-gadu, a sprawa sama się nie rozwiąże.

      – A jak ma pan zamiar prowadzić sprawę, skoro nikt tam nie chce z panem rozmawiać? – odparowała. – Jeśli będziecie zadawać niewłaściwe pytania, to niczego się nie dowiecie. – Zauważyła, że na krótką chwilę zaczął jej słuchać. – Nie spodziewajcie się, że ktoś wam wskaże palcem: winny jest ten albo ten. Rom nie będzie donosił. Szczególnie na innego Roma.

      – Nic nowego – prychnął – Proszę mi powiedzieć coś, czego jeszcze nie wiem.

      Myślała gorączkowo. Wieczorem przeglądała Ficowskiego, opracowania Mirgi i Mroza, stare numery „Dialogu” i eseje Karla-Markusa Gaußa. Mogłaby opowiedzieć o mageripen – skalaniach, o opozycjach binarnych, modelu rodziny, przysięgach, rytuałach i demonologii, ale czy to przydałoby się w dochodzeniu? Pomyślała, że on może mieć rację. Z jej wiedzą z podręczników, opracowań i reportaży niewiele tu zdziała. Poczuła się jak przed egzaminem, do którego nie umie nic.

      – Szefie, mogę? – Do pokoju wsadził głowę chłopak w okularach. Anka dostała kilka minut więcej na myślenie. – Sprawdziliśmy zaginięcia z ostatnich pięciu lat z rejonu Łącka i nic. Żadnych dzieci. Co dalej? Nowy Sącz? Piwniczna? Krynica?

      – Zacznijcie od Sącza. Najciemniej pod latarnią – rzucił Głód.

      Chłopak zamknął za sobą drzwi.

      – Nie wierzę – powiedziała zimno. – Nie mieści mi się to w głowie. Poprowadzicie dochodzenie po linii najbardziej skompromitowanych stereotypów? Że Cyganie, przepraszam, Romowie porywają dzieci?

      – Nie mam zamiaru z niczego się pani tłumaczyć – odburknął Głód. – Mamy tu dwoje dzieci, w tym jedno martwe. Oboje NN. Kosmici ich tam nie zrzucili na spadochronie. Musimy sprawdzić wszystkie ewentualności.

      – A jakie jeszcze ewentualności pan sprawdza? – Nie powstrzymywała się. Wiedziała, że w jej głosie czai się złość, a kąciki ust ma wykrzywione w pogardliwym grymasie.

      Nie odpowiedział. Też się nie powstrzymywał. Oparł łokcie na kolanach, marynarka napięła mu się na plecach. Patrzył na jej nogi, obracając językiem w ustach. Wyprostował się i rzucił jej pobłażliwe spojrzenie.

      – Ma pani ze sobą jakieś inne buty? – zapytał.

      Anka potrząsnęła głową. To wszystko zaczynało wyglądać jak absurdalny skecz.

      – Nie rozumiem – powiedziała. – Co mają do rzeczy moje buty?

      – Jedziemy do Kamienia. – Wstał. – Pokaże mi pani, jak się rozmawia z Cyganami, bo nikt mnie nie nauczył na uniwersytecie. Tylko potem szpileczki będą do wyrzucenia.

      – Ale jak to? – Nagle złapała się krzesła. – Do Kamienia?

      Dzisiaj miała tylko rozmawiać z policją. Rozeznać sprawę. Do wizyty w osadzie powinna się jeszcze przygotować.

      – Pani myślała, że przyjechała tu pani na herbatkę?

      Wybiła trzynasta i Bastian z Jadzią Rajchert wyszli z biura w plamę

Скачать книгу