Скачать книгу

wysokości czoła.

      – O Boże, nie! – zawołała Maren z przerażeniem.

      Kiedy Carl zdradzał im szczegóły, kobiety siedziały w milczeniu. Niech licho porwie Assada i jego długi język.

      – Słyszałam, że właściwie ze sobą nie rozmawiali. Bjarke był homoseksualistą i jego matce się to nie podobało. Phi, jakby sama była aniołkiem w tych sprawach – prychnęła Bolette Elleboe.

      „A nie mówiłem?” – dało się wyczytać z twarzy Assada.

      – Powiada pani, że nie była aniołkiem. Ale nie była zamężna, więc chyba nic w tym złego, prawda? – spytał Carl.

      Obie panie wymieniły spojrzenia. Widać o kobiecie krążyły powszechnie znane, pikantne historie.

      – Nosiło ją już, kiedy była jeszcze z Habersaatem – jadowicie rzuciła przewodnicząca. Jej anielska łagodność gdzieś nagle wyparowała.

      – Skąd to wiadomo? Nie zachowywała dyskrecji?

      – Ależ zachowywała – odparła Bolette Elleboe. – W każdym razie nie prowadzała się z nikim otwarcie, ale nagle zrobiła się taka rozanielona. Przecież wiadomo, od czego.

      – Chodzi pani o to, że sprawiała wrażenie zakochanej?

      Prychnęła parę razy, widocznie pytanie ją ubawiło.

      – Zakochanej? Nie, raczej zaspokojonej. Orgazmy, wie pan. A jeśli mnie pan spyta o zdanie, to w domu za dużo ich nie doznała. W każdym razie jej koledzy z pracy nie mieli wątpliwości, że kombinowała coś podczas tych wszystkich długich przerw na obiad, które nagle zaczęła sobie robić. Widywano też jej samochód pod domem siostry w Aakirkeby pod jej nieobecność. Znajoma z tej samej ulicy mówi, że przy drzwiach wejściowych spotykała się tam z jakimś mężczyzną, który zdecydowanie nie był Habersaatem, bo był na to za młody – Bolette Elleboe zaśmiała się, ale po chwili spoważniała i wyraz jej twarzy się zmienił. – Moim zdaniem nigdy nie pomogła mężowi wrócić do równowagi, więc wina leży po stronie obojga. I tak by go zostawiła, nawet bez historii z Alberte.

      – Przykra wiadomość z tym Bjarkem – powiedziała przewodnicząca. Jeszcze się nie otrząsnęła.

      – Faktycznie, nieciekawa sprawa. Ale w kwestii tej Alberte, którą przejechał samochód – podjął Assad – może wiedzą panie o niej coś, czego nie mamy w aktach?

      Obie kobiety wzruszyły ramionami.

      – Nie wiemy, co macie w aktach, ale coś tam wiemy, bo na małej wyspie ludzie dużo gadają, kiedy dzieje się taka rzecz.

      – Co takiego? – Assad dodał do kawy jeszcze jedną łyżeczkę cukru. Naprawdę się jeszcze zmieściła?

      – Zwyczajna miła dziewczyna, którą nagle spuszczono ze smyczy. Nic szczególnego, ale czasami w szkole potrafi zrobić się gorąco, kiedy młodzieży się nie pilnuje, tak to już jest – odparła Bolette. – W każdym razie mówiło się, że miała w krótkim czasie kilku chłopaków.

      – Mówiło się? – zabulgotał Assad z wnętrza filiżanki.

      – Mój siostrzeniec, który jest woźnym w szkole, mówił, że kręciła z kilkoma facetami, jak to świeżo zakochana dziewczyna. Spacerki za rączkę w Ekkodalen za szkołą, te sprawy.

      – Brzmi to dość niewinnie. Mamy coś na ten temat w raporcie? – zwrócił się Carl do Assada.

      Ten skinął głową.

      – Tak, trochę. Jeden z chłopaków uczył się w tej szkole, ale to nie było nic poważnego. Z jakimś innym spoza szkoły trwało to dłużej.

      Carl zwrócił się do kobiet.

      – Znają go panie?

      Pokręciły głowami.

      – Co mamy na jego temat w raporcie, Assad?

      – Nic poza tym, że próbowano ustalić jego tożsamość, bez skutku. Jedna z dziewczyn ze szkoły mówiła, że facet nie był jednym z nich, ale przez niego Alberte potrafiła godzinami gapić się bezmyślnie przed siebie, zapominając o bożym świecie.

      – Wiecie może, czy śledztwo Habersaata pomogło ustalić tożsamość tego faceta?

      Obie panie i Assad pokręcili głowami.

      – Hm, więc musimy to na razie zostawić. O ile dobrze rozumiem, Habersaat angażuje się w beznadziejną sprawę, do której go nawet nie przydzielono. Zostawia go żona, zabierając ze sobą syna, od ludzi z miasteczka nie dostaje żadnego wsparcia. Przestępca uciekający z miejsca wypadku i śmierć młodej kobiety zmieniają całe jego życie, co jest mi trudno zrozumieć jako policjantowi. Próbowaliśmy rozmawiać z June Habersaat, która niechętnie do tego wszystkiego wraca i sprawia wrażenie nieprzejednanej w stosunku do męża. Wydaje mi się, że dość dobrze ją pani zna, pani Elleboe, ma pani z nią kontakt?

      – Skąd, broń Boże. Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, mieszkała paręset metrów dalej na tej samej ulicy, w domu, który potem zajmował Habersaat. Ale kiedy się od niego wyprowadziła, jakoś się to rozeszło. Oczywiście widywałam ją w pracy, bo pracowała jako bileterka, sprzedawczyni lodów i była takim przynieś, wynieś, pozamiataj w Brændesgårdshaven, ale poza tym od lat z nią nie rozmawiałam. Po sprawie Alberte i rozstaniu z mężem zrobiła się dziwna. Ale może jej siostra, Karin, będzie potrafiła wam powiedzieć coś więcej, bo June z synem mieszkali u niej przez chwilę na Jernbanegade w Aakirkeby, w domu, który kiedyś należał do ich rodziców. Widać jednak siostra miała już dosyć. Teraz Karin mieszka, zdaje się, w Rønne. Zajdźcie też do Wuja Sama pod numer 21, w ostatnich latach to z nim Habersaat utrzymywał najbliższe relacje.

      Carl spojrzał na Assada, który notował jak opętany. Oby te notatki jak najszybciej wylądowały w archiwum.

      – Jeszcze jedna drobna sprawa – powiedział. – Na filmie z wczorajszych wydarzeń zarejestrowaliśmy osobę, która wychodzi z sali zaraz po samobójstwie Habersaata. Wiedzą panie, kto to?

      – Ach, to Hans – odparła Bolette. – To taki wiejski głupek, chłopiec na posyłki ludzi z miasteczka. Przychodzi tu zawsze, kiedy są darmowe przekąski i napoje. Nic sensownego z niego nie wyciągniecie.

      – Wiedzą panie, gdzie go można znaleźć?

      – O tej porze? Spróbujcie na ławce za wędzarnią. Po drugiej stronie ulicy i w prawo uliczką Strandstien. Jest tam szary budynek z piecami wędzarniczymi na końcu. Ławka stoi na tyłach w ogrodzie. Pewnie tam siedzi, pijąc piwo i rzeźbiąc w drewnie, jak zawsze.

      Skręcając w Strandstien, dostrzegli sylwetkę Rose w oddali na tle horyzontu. Stała na samym skraju płaskich skał, ledwie wystających nad powierzchnię wody, sprawiając wrażenie dziwnie zagubionej, jakby świat nagle zrobił się dla niej za duży.

      Przyglądali się jej chwilę w bezruchu. Nie była to silna i zadziorna Rose, do której przywykli.

      – Ile czasu minęło od śmierci jej ojca? – spytał Assad.

      – Już parę ładnych lat. Ale widać się z tym nie pogodziła.

      – Odsyłamy ją do Kopenhagi?

      – A to dlaczego? Jak na razie zakładam, że dziś wieczorem odpływamy stąd całą trójką. Tych, z którymi chcemy porozmawiać, siostrę i może parę osób ze szkoły, możemy załatwić przez telefon już z domu.

      – Dziś wieczorem? Czyli nie uważasz, że powinniśmy kontynuować sprawę tu, na wyspie?

      – Assad, po co? Technicy przetrzepali dom Habersaata, więc na tym froncie nie

Скачать книгу