Скачать книгу

mamy zacząć, do licha? – spytała Rose.

      – Tia, dobre pytanie. Może wiemy już, dlaczego się poddał i dlaczego policja w Rønne tak chętnie udostępniła nam klucze i pozwoliła przejąć materiały Habersaata. Wielkie dzięki, Rose – odparł Carl. – Może ja z Assadem dziś wieczorem wrócimy do domu, a ty tu zostaniesz? Jak znam twój talent organizacyjny, w ciągu miesiąca czy dwóch ułożysz to wszystko w porządku alfabetycznym, chronologicznym i tematycznym.

      Roześmiał się, ale na babie nie zrobiło to wrażenia.

      – Mam silne przeczucie, że jest tu coś, co pomoże nam ruszyć z tą sprawą. Uważam, że damy radę dojść dalej niż Habersaat, jak będziemy chcieli – odparła Rose nieco obcesowo.

      Pewnie miała rację, ale przekopanie się przez cały ten materiał potrwałoby tygodnie, a ta perspektywa fatalnie wpływała na chęci. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, że Habersaat wręcz rozrysował cały Bornholm w dniach po wypadku samochodowym, nie wspominając nawet o setkach tropów, które badał w kolejnych latach. Jeden trop, jedna sterta.

      Tylko która z nich miała większe znaczenie niż reszta?

      – Pakujemy to wszystko i zabieramy na komendę – zarządziła Rose.

      Carl ściągnął brwi.

      – Po moim trupie! Poza tym nie mamy miejsca. Gdzie niby zamierzasz umieścić to papierowe mauzoleum?

      – Zrobimy miejsce w pokoju, który właśnie maluje Assad.

      – To ja nie będę już malował – rozległo się z kąta.

      – Hola, czekajcie, wy dwoje! Przecież ten pokój był przeznaczony dla Gordona, kiedy skończy studia. Jak myślicie, co powie nasz drogi szef Lars Bjørn, jeśli w Departamencie Q zabraknie dla jego pupilka miejsca, o które tak zabiegał?

      – Myślałam, że masz gdzieś, co powie Lars Bjørn – odparowała Rose.

      Carl uśmiechnął się półgębkiem. Oczywiście, że miał gdzieś. To przecież on jest szefem Departamentu Q, nie Lars Bjørn, bez względu na to, co tamten sobie wyobraża. Poza tym Bjørn zagarniał sobie dofinansowanie zarezerwowane dla Departamentu Q, więc Carl dobrze wiedział, gdzie w razie czego ma się poskarżyć. Nie, Bjørn niech lepiej siedzi cicho, ale też wcale nie o niego tu chodziło. Carlowi po prostu nie uśmiechało się, by część wspólna piwnicy została zawalona papierami i resztą dobytku.

      – Gordon może siedzieć ze mną, dopóki zajmujemy się tą sprawą – podsunął Assad. – Lubię, gdy wokół coś się dzieje.

      Carl był zszokowany. On mówił poważnie!

      – A tak w ogóle, czy nie powinieneś zadzwonić do Wuja Sama?

      – Sam zadzwoń, Assad – warknął Carl. Coś za coś. – Bateria mi siada w komórce – wyjaśnił.

      – Możesz przecież zadzwonić ze stacjonarnego – stwierdził kudłacz, wskazując na prastary aparat stojący na stole na kolejnej stercie wycinków.

      Carl westchnął. Kto tu w ogóle jest szefem? Do diabła, przecież jeszcze nawet nie podjęli się tej sprawy.

      Przez chwilę zastanawiał się, czyby się im nie postawić, ale dla świętego spokoju odpuścił i wykręcił numer.

      Po drugiej stronie rozległ się szum i przerywany głos.

      – Upiorne, że dzwoni pan z numeru Christiana! – krzyknął Wuj Sam, gdy Carl przedstawił mu swoją sprawę i wyjaśnił, kim jest.

      Na linii słychać było szum, a w tle hałasował silnik, więc Carl zasłonił sobie drugie ucho.

      – Normalnie doznałem szoku, jak zobaczyłem, kto dzwoni. Ale owszem, Christian i ja grywaliśmy czasem w karty. Właściwie to graliśmy w wieczór poprzedzający jego śmierć. Proszę posłuchać, mam tylko chwilkę na rozmowę z panem, bo jakiś tępak z estońskiego kontenerowca z MSC chce płynąć tam, gdzie prowadzimy roboty, więc tatko musi się wybrać na szerokie wody i trochę powarczeć.

      – Będę się streszczał. Mówi pan, że w przeddzień jego śmierci byliście razem, to dla mnie nowość. Dlaczego policja o tym nie wie?

      – Pewnie dlatego, że nie pytali. Byłem u niego, by mnie nauczył obsługi tej zasranej kamery, co nie?

      – Jak się wtedy miał Habersaat, dobrze się czuł? Dało się coś po nim poznać?

      – Wie pan, był trochę podpity. Trochę linjeakvavitu i parę porterów udrażnia kanaliki łzowe, co nie? Także, prawdę mówiąc, zebrało mu się na sentymenty, ale często mu się to zdarzało, więc się tym nie przejąłem.

      – Na sentymenty? To znaczy?

      – Popłakał się. Miętosił jakieś rzeczy należące do Bjarkego. Niebieski szalik i figurkę z drewna, którą chłopak sam wystrugał.

      – Powiedziałby pan, że był emocjonalnie rozchwiany?

      – Nie, w żadnym razie. Przecież dał mi łupnia w karty, ha, ha. Nie, po prostu był w kiepskim nastroju, ale to nic nowego.

      – Często zdarzało mu się płakać w takich sytuacjach?

      – Pewnie z parę razy wcześniej mu się to zdarzyło, nie pamiętam dokładnie. Ale nie, to nie było normalne. Może po prostu był bardziej pijany i użalał się nad sobą bardziej niż zazwyczaj. „Sam, pamiętasz to, pamiętasz tamto?” – pytał mnie raz po raz, opowiadając o swoich przeżyciach rodzinnych sprzed lat. Tamtego wieczoru nie wydawało mi się to dziwne, bo był dość samotny. Ale teraz lepiej rozumiem, co się działo w jego głowie. To był bardzo smutny wieczór, aż mi się markotno robi, jak o tym pomyślę, ale przecież na nic się to nie zda. Poza tym widzę, że ten estoński idiota chce płynąć do portu, a przecież nie może, kurka wodna. Muszę przerwać, żeby przegonić tę kupę złomu, zanim się zrobi groźnie. Ale w razie czego niech pan dzwoni. Choć niestety nic nie wiem.

      Carl powoli odłożył słuchawkę. Nie podobało mu się to. Wyglądało na to, że lada chwila przyparci do muru będą musieli podjąć jakąś decyzję.

      – Co powiedział? – spytała Rose, siedząc przy ławie i przeglądając jedną ze stert.

      Carl wstał. Kieliszki po libacji Habersaata zniknęły już ze stołu, ale szalik i drewniana figurka wciąż się na nim znajdowały.

      Wziął figurkę do ręki i przyjrzał się jej. Przedstawiała mężczyznę; wystrugano ją nieporadnie, jakby wykonało ją dziecko, a jednak była wzruszająca i bardzo wymowna.

      – Sam mówił, że poprzedniego wieczoru Habersaat był bardzo smutny i płakał. I że jak się głębiej zastanowi, to nie było to dla niego normalne.

      – Czyli Habersaat nie działał pod wpływem impulsu, a nie mówiłam? Zaplanował, że się zastrzeli. Może wręcz już dawno.

      – Może. Więc w takim razie nie jest to moja wina, co? – Carl rozejrzał się, wkładając figurkę do kieszeni. Bez wątpienia w tym chaosie była jednak jakaś metoda. Sterty po prawej i przy kredensie składały się ze starych, pożółkłych papierów, te zaś, które tworzyły korytarz prowadzący do sąsiedniego pokoju, zachowały kolor biały. Segregatory ułożono w porządku alfabetycznym według tematów, a na parapetach leżały wszelkiego rodzaju kasety wideo i przeróżne katalogi.

      Wszedł do sąsiedniego pokoju, gdzie Assad przyglądał się tablicy obwieszonej zdjęciami różnych formatów.

      – Co to, kurde, jest? – spytał.

      – Zdjęcia starych vanów.

      Jakby Carl sam tego nie widział.

      Podszedł

Скачать книгу