Скачать книгу

pięć, wojsko otworzyło ogień. Zginęły setki ludzi. Niektórzy mówią o ponad tysiącu ofiar. Do dziś nie wiadomo, ile dokładnie osób straciło życie.

      Nerwowe spojrzenia na zegarek, pospieszne wyjście, czas nagli, wracamy do domu Ahmeda. W kuchni Faten tłumaczy mi, kogo mam się wystrzegać. Państwo policyjne przenika codzienność Homs jak zarodniki grzyba. Prawie wszyscy taksówkarze są informatorami służb wywiadowczych, mówi. Do tego zamiatacze ulic i pracownicy zakładu oczyszczania miasta.

      – Czasem widzę, jak któryś wystawia głowę przez nasz płot. – Faten naśladuje ten ruch i śmieje się.

      Syn wpada do domu bez tchu, komórka przy uchu. Wie, które tajne służby aresztowały jego przyjaciela: owiane najgorszą sławą, wojskowe.

      – Jak się tego dowiedziałeś? – pyta matka.

      – Dajemy im w łapę.

      Mazen ma nadzieję, że przez swoją wtyczkę uda mu się wykupić przyjaciela. Często tak robią.

      – Chodź – mówi do mnie.

      Dziś w nocy chce mi pokazać wolną Syrię. Dla mojej ochrony przyprowadził osiemnastu ludzi, pod koszulami noszą broń. Jedziemy w kolumnie, trzy samochody jeden za drugim, ja w środkowym, wszystkie łączą się przez walkie-talkie.

      – Czasem śledzi nas tajna policja, ale znamy skróty – chwali się Mazen.

      Jego grupa to twarde jądro oporu w biednej dzielnicy Baba Amr, którą wojsko szturmuje od wielu miesięcy. Konwój pędzi przez miasto. Zatrzymujemy się na czerwonym świetle, napotykamy pojedyncze samochody z kobietami i dziećmi – rozproszone resztki codzienności. Mazen dowiaduje się przez komórkę, że protesty zaczęły się w ponad dwudziestu miejscach, jest już dwunastu rannych i jeden zabity. Naszym celem jest szpital, „wyzwolona Syria” – jak na wpół ironicznie nazywa go Mazen.

      – My go bronimy – mówi.

      Klinikę spowija niebieskie, neonowe światło. Wokół uzbrojone w kałasznikowy posterunki. Mogą odpierać ataki wojska przez pół godziny, chwali się Mazen. Mężczyźni znów biorą mnie w środek, wchodzimy pospiesznie.

      Na korytarzach siedzą kobiety w czerni. Lekarze biegają od sali do sali, spoglądają na nas nieufnie. Jedenastoletni chłopiec leży na zabrudzonym krwią prześcieradle, w nogach łóżka stoi jego matka. Kula trafiła w stopę, stopa spuchła do rozmiarów piłki futbolowej, odłamki rozerwały drugą, obie są zabandażowane. Chłopiec dzielnie się uśmiecha. W sąsiednim pomieszczeniu leży mniej więcej dwudziestopięcioletni mężczyzna z kulą w kręgosłupie. Lekarz, który właśnie sprawdza mu cewnik, mówi, że prawdopodobnie nigdy nie będzie chodził. Postrzał w brzuch, potem w pierś, przestrzelona noga. Wiele drobnych ran od odłamków. Lekarze także ryzykują, że skończą w kazamatach służb bezpieczeństwa. Syryjskie szpitale nie są dla przeciwników reżimu schronieniem, są niebezpieczne.

      – Wchodzisz z kulą w nodze – powiedział mi w Damaszku lekarz opozycjonista – a wychodzisz z kulą w głowie.

      Nocą przy łóżkach pojawiają się tajniacy. Dlatego w całym kraju lekarze stworzyli podziemne struktury, są tajne szpitale w prywatnych mieszkaniach i tajne apteki. By tropić rannych opozycjonistów, państwo sprawuje centralny nadzór nad lekami przeciw tężcowi i workami z krwią. Jeśli lekarze zamawiają ich za dużo, zwracają uwagę służb bezpieczeństwa. Cechą charakterystyczną syryjskiej rewolucji jest nie szmugiel broni, lecz tysięcy worków z krwią.

      Ludzie Mazena prowadzą mnie od sali do sali, mówią, że powinienem wszystko zobaczyć. Z wyjątkiem wariata w piwnicy. Był jednym z nich, teraz ich złości. Nie jest już dzielny, heroiczny. Mazen mówi, że tylko płacze, bełkoce i rozsmarowuje ekskrementy na ścianach. Kilka dni temu wypuścili go z więzienia. Był bity i torturowany. Skórę na jądrach pocięli mu w strzępy brzytwą. Pod paznokcie wbijali metalowe sztyfty, a potem podłączali go do prądu. I tak tygodniami. Pielęgniarze przykuli go do ściany, boją się, że będzie próbował odebrać sobie życie.

      – Ja nie dam się wziąć żywcem – deklaruje Mazen, który dziś dostał w prezencie rewolwer Smith & Wesson. Mówi to do matki, gdy znów siadamy z kawą przy kuchennym stole. – Wcześniej się zastrzelę. – Faten patrzy na niego bezradnie.

      Istnieje niebezpieczeństwo, że miasto się podzieli, naciski na ludność są niespotykane. Blisko połowa mieszkańców to sunnici, dwadzieścia procent stanowią alawici, reszta to chrześcijanie, jazydzi i zajdyci. Rysy między nimi pogłębiają się z każdym dniem. Reżim nie ufa Homs, odkąd w 1982 roku w powstaniu Braci Muzułmanów miasto wystąpiło przeciw Asadowi. Rząd usiłował osłabić w znacznej wówczas części sunnickie miasto. Wokoło powstały wsie dla alawickiej mniejszości, do której należał Asad. Sunnici poczuli się otoczeni. A teraz rzeczywiście są. Większość alawitów opuściła śródmieście. Na peryferiach alawickie bojówki niszczyły sunnickie sklepy. Doszło do pierwszych zabójstw. Drogi wjazdowe na tereny zamieszkane przez sunnitów alawici zamknęli checkpointami. Barykad strzegą cywile, nie wojsko. Obawiają się, że w Syrii bez Asada zostaną unicestwieni. Tak jak stało się z wieloma mniejszościami religijnymi w sąsiednim Iraku po upadku Saddama Husajna. Homs przypomina w tych dniach Bejrut z lat osiemdziesiątych, gdzie na wielu skrzyżowaniach mówiono, że tam nie możemy jechać, tam nas ostrzelają. W nocy śpię niespokojnie. W szafie w głowach mojego łóżka Mazen przechowuje próbne rurobomby.

      – Cena, którą teraz płacimy, jest sprawiedliwa – mówi Ahmed następnego dnia. – Cena za wszystkie te lata, gdy milczeliśmy jako społeczeństwo.

      Faten opowiada przy śniadaniu, że do miasta wjechały nowe kolumny czołgów, koleżanka przysłała jej zrobione komórką zdjęcia. Co zamierzają? Koleżanka była u niej dwa dni temu z wizytą, kompletnie rozbita. Jej dwie córki chciały się pobawić, pobiegły do szkoły, zamkniętej z powodu ferii, znalazły przejście na plac zabaw i zobaczyły, że jest zlany krwią. Wróciły do domu zapłakane.

      – Co to wszystko znaczy? – pytała znajoma.

      – Wykorzystują szkoły jako więzienia – mówi Faten. – Robią tak w całym mieście.

      Tajniacy, którzy poprzedniego dnia schwytali przyjaciela Mazena, żądają pięciu tysięcy pięciuset euro. Informator dał mu do zrozumienia, że mężczyzna od wczoraj jest torturowany.

      – O Boże! – rozpacza Mazen. Chodzi po mieszkaniu z kąta w kąt. – Muszę coś zrobić.

      Jeszcze nie zebrał pieniędzy. Ma podkrążone oczy, jest blady, jego twarz przypomina maskę bez wyrazu nawet wtedy, gdy chłopak się denerwuje.

      „Gdzie się podział mój syn? – zapisała dziś Faten w dzienniku. – Ten chłopiec, którego śmiech był tak zaraźliwy, który mył się trzy razy dziennie, żartowaliśmy z tej jego obsesji czystości. Gdzie teraz jest? Brak mi jego szelmowskiego uśmiechu, szalonych tańców, a najbardziej brak mi jego miłości życia”.

      O swojego szejka ludzie Mazena dbają jak pszczoły o królową. Młody brodacz zostaje mi przedstawiony w głównej kwaterze grupy, jest charyzmatyczny, spokojny, rozsądny. Szejkiem nazwali go w czasie protestów, samorzutnie stał się ich przywódcą.

      – Tajniacy chcą go dorwać żywego lub martwego – mówi Mazen z respektem. – Dbamy, żeby zawsze otaczało go wielu chłopaków.

      Dom w wąskiej uliczce Baba Amr, wszędzie kryją się straże ruchu oporu, wypatrują wojska i policji. Szejk zaprosił mnie do siebie, bo chce mi przedstawić wyjątkowych gości. Wokół jego nóg kręcą się niespokojnie małe dzieci, patrzą na mnie strachliwie. Wszyscy, którzy tu wchodzą, muszą oddać broń. Siadam w salonie naprzeciwko dwóch mężczyzn ubranych na biało. Jestem spięty, boję się, że to zaproszenie może być pułapką.

      – Chcieli z tobą pomówić – wyjaśnia szejk.

      Mężczyźni należą do najwyższych rangą

Скачать книгу