Скачать книгу

z prądem. Chciałby móc znowu pracować, a bez prądu nie otworzy zakładu.

      Mały oddział FSA zajął szkołę na końcu ulicy. To jedna z około sześćdziesięciu „brygad”, które weszły do Aleppo. Grupą dowodzi stolarz, masywny mężczyzna w czarnej opasce na czole. Ma kwaterę w gabinecie dyrektora.

      – Jest nas dwudziestu pięciu, ale broni mamy tylko dla połowy – mówi.

      Jest pogodny. Emanuje z niego pewność zwycięstwa, w tym życiu albo po śmierci.

      Mają na stanie kałasznikowy, granatniki, dwa karabiny maszynowe i strzelby myśliwskie. Za magazyn służą fotele w gabinecie. Stolarz dostał od rady wojskowej rebeliantów przydział na front w południowym Aleppo. Szkoła jest ich zapleczem. W klasach na podłogach leżą materace, jest telewizor, na którym w spokojnych chwilach oglądają DVD. Przy wejściu postawili stół i krzesło, to rodzaj recepcji. Mieszkańcy mogą zapisywać w książce, ile potrzebują mąki, ile mleka. Oddział FSA próbuje pełnić funkcję policji, zaopatruje w olej napędowy piekarnię na drugim końcu ulicy. Jednak bojownicy stanowią dla dzielnicy większe zagrożenie niż pomoc. Szkoła jest celem bombardowań niemal każdego dnia.

      Dla wielu mieszkańców FSA nie są wyzwolicielami, lecz okupantami.

      – Trzymamy się od nich z daleka, a oni też nic od nas nie chcą – mówi nauczyciel, który wcześniej uczył w tej podstawówce. – Zanim weszli do Aleppo, było lepiej. Mieliśmy pracę. Było nam dobrze. A teraz? Rozejrzyjcie się!

      W wąskiej ulicy często wybuchają kłótnie. Mężczyźni stoją w grupach i dyskutują.

      – Sam przecież widziałeś! – gromi nauczyciela Mohammed taksówkarz. – Twój Asad ostrzelał ludzi przed piekarnią! To nie był cel wojskowy!

      Trudno powiedzieć, na jakie poparcie reżim może jeszcze liczyć w Aleppo. Ludzie za bardzo boją się i Asada, i FSA. W sąsiedztwie rozlega się odgłos karabinu maszynowego z bojowego helikoptera. Dwie, może trzy ulice dalej. Nauczyciel szybko się żegna, spieszy do domu, Mohammed chowa się w wejściu, ma nadzieję, że tu będzie bezpieczniejszy.

      Trzy helikoptery, pochylone przodem do ziemi, przelatują nad rozpadlinami ulic. Pchają przed sobą ludzi, przechodnie szukają schronienia przy ścianach domów, pod daszkami wejść. Czasem wojsko atakuje pozycje FSA, ale głównie utrzymuje po prostu miasto w permanentnym strachu. Kierowcy, zaskoczeni w drodze przez helikoptery, przyciskają gaz do dechy w wyścigu o życie, skręcają z głównych ulic w boczne, uciekają z samochodów. Arterie komunikacyjne usłane są spalonymi wrakami. Tego dnia ostrzał niemal nie ustaje. W krótkich chwilach przerw Mohammed wraca do kabli, ale praca nie posuwa się zbytnio.

      Ogień z helikopterów wzmaga się i cichnie jak syrena alarmowa, zbliża się, to znów oddala. Strzały grzmią przez cały wieczór, rodziny siadają do kolacji, kilku chłopców gra w piłkę na ulicy. Gdy nadlatują helikoptery, przytulają się do murów, tak bardzo przyzwyczaili się do tego w ostatnich tygodniach.

      Tuż po północy w mieście nagle zalega cisza. Mężczyźni uciekają od gorąca mieszkań. Siedzą na krawężnikach, piją herbatę, rozmawiają do świtu.

      – Musimy jutro naprawić ten prąd – mówi na koniec Mohammed.

      Aleppo, jeszcze kilka dni temu tak dobrze znane mieszkańcom, z jego krętymi uliczkami, gdzie odnajdywali się prawie na ślepo, dziś jest poprzecinanym szczelinami obcym terenem. Każda podróż między dzielnicami oznacza niedające się skalkulować ryzyko. Sytuacja zmienia się niemal co godzinę. Snajperzy Asada czyhają w różnych miejscach. Oddziały milicji szabiha mogą zaatakować w każdej chwili, w cywilnych samochodach, ubrani w T-shirty i dżinsy wdają się w strzelaninę z rebeliantami. Prawie codziennie w tej wymianie ognia giną przechodnie. Promień przemieszczania się ludzi staje się coraz mniejszy. Nagle mieszkańcy żyją jak w prehistorycznych społecznościach jaskiniowych. Rzadko oddalają się od domów na więcej niż kilkaset metrów.

      – Noc nie jest już nocą, a dzień dniem – mówi pięćdziesięcioletni Rahman Abdul, mieszka na czwartym piętrze bloku. – Wszystko się pomieszało.

      Budzą się nocą, gdy samoloty zrzucają bomby, śpią za dnia. On i jego rodzina należą do nielicznych, którzy pozostali w mieszkaniach położonych na wyższych piętrach. Zasłony trzepocą w otwartych oknach. Dwóch synów, dwunasto- i pięciolatek, bawi się na balkonie. Przed wojną Rahman miał dobrze prosperujący warsztat, robił ozdobne listwy, eksportował je do Arabii Saudyjskiej, a nawet do Włoch. Piętrowe łóżko synów przesunęli z żoną z pokoju z balkonem na korytarz, dla większego bezpieczeństwa.

      – Dokąd mamy pójść? – pyta.

      Niektórzy sąsiedzi uciekli na drugą stronę frontu, do dzielnic kontrolowanych przez rząd, gdzie nie spadają bomby. Ale zdaniem Rahmana walki wkrótce dotrą i tam. Dziesiątki tysięcy rodzin w Aleppo ciągle uciekają, szukając najbezpieczniejszego w danej chwili schronienia. Jak wyrzucone przez wojnę na brzeg przedmioty przelewają się z jednej dzielnicy do drugiej, od krewnych do znajomych, często koniec końców wracają do mieszkań, z których uciekli.

      Tego ranka wyprowadziła się rodzina z piętra niżej. Rahman i jego rodzina są teraz jedynymi lokatorami na siedmiu piętrach.

      – Sąsiad przyszedł się pożegnać, wypił u nas szybko herbatę i poszedł. – Rahman siedzi na kanapie z zadartą głową i zaciąga się papierosem, jakby chciał na raz wyssać całą nikotynę. Mnożą się włamania. Również dlatego zostali. – Wiedzą, które mieszkanie stoi puste.

      Gdy oddziały Asada zaczęły ostrzał artyleryjski, uaktywniły się bandy złodziei. Są uzbrojeni, wyważają drzwi i czyszczą wszystko.

      Do drzwi stuka sąsiad, ciężko dysząc, wdrapał się tu po schodach, opada na kanapę obok Rahmana, wartownik, który nocą na zlecenie sklepikarzy patroluje ulicę.

      – Mam dosyć, mam dosyć – mówi do Rahmana.

      Przyciska dłonie do twarzy, mocno pociera policzki. Dwa tygodnie temu bomba trafiła w jego dom, zmiotła go aż do fundamentów. Zginęły cztery osoby, dwie kobiety i dwóch mężczyzn, zwłoki wygrzebali z gruzowiska. Pokazuje w komórce zdjęcia ruin. I zdjęcie najstarszej córki. Została porwana miesiąc temu.

      Wielu ludzi znika w mieście bez śladu, zwłaszcza młode dziewczyny. Siedemnastolatka mieszkała z jego byłą żoną w Nowym Aleppo, zamożnej dzielnicy na zachodzie, do dziś pod kontrolą Asada. Gdy szła na zakupy, dwaj mężczyźni wepchnęli ją do auta.

      – Zadzwonili do mnie, najpierw żądali miliona, potem pięciuset tysięcy syryjskich funtów. – Od tamtej pory wciąż wybiera numer porywaczy, ale nikt się nie zgłasza.

      W tej chwili synowie Rahmana, bawiący się na balkonie, zaczynają szeptać i pokazują coś na niebie.

      Zobaczyli nad dachami samolot. Pilot leci szerokim łukiem, potem nagle nurkuje i pędzi w naszą stronę, jakby chciał przeciąć duży pokój. Wybiegam z pomieszczenia, boję się, że myśliwiec ostrzela fasadę domu. Rahman i wartownik zrywają się z kanapy, wypadamy na korytarz, dzieci za nami, ale samolot już przeleciał. Drżą mi kolana, nie mogę mówić, duszę się, usiłuję się opanować. Rahman ma wielkie oczy. Chłopcy zesztywnieli.

      – Nic się nie dzieje, nic się nie dzieje – stara się ich uspokoić ojciec. Huk eksplozji w pobliżu, odgłos pękającego kamienia, drewna, metalu. – To przy szpitalu – mówi Rahman. – Zawsze celują w szpital.

      Za oknem przesuwają się czarne chmury dymu. Bojownicy FSA pędzą na dach, żeby ostrzelać myśliwiec z broni maszynowej, rozpaczliwe przedsięwzięcie, zwłaszcza że istnieje niebezpieczeństwo, że pilot zawróci. Zbiegam pędem po schodach.

      – Chciałbym – woła za mną wartownik – mieć w sobie wielką bombę. Wszystko wyleciałoby w powietrze i wreszcie byłby koniec.

      Następnego ranka Rahman znów idzie ze starszym

Скачать книгу