Скачать книгу

opium. Talibowie ostrzeliwują żołnierzy. Brat Rafiego nagle znalazł się między dwoma frontami.

      – W ciągu dwóch ostatnich miesięcy zabili trzech moich kolegów – mówi.

      Dwóm obcięli głowy, trzeciego przywiązali do kierownicy i podpalili auto. Matka martwi się teraz o obu braci.

      W dzień wyjścia z więzienia i ślubu, gdy świat ma wrócić do porządku, w zakładzie gromadzą się obie rodziny. Przekraczają bramę odświętnie ubrani. Matka Rafiego w burce, wujowie i ciotki, starszy brat, imam, który ma udzielić ślubu, niewielka grupa adwokatek.

      Halima przymierza w celi obcisłą suknię ślubną w kolorze łososiowym i buty na wysokich obcasach, prezent od starszej siostry. Na co dzień dziewczęta z Heratu mają być niewidoczne, w dzień ślubu wyzywająco wystawiają ciała na widok publiczny.

      – Nie włożę jej! – protestuje. – Jest o wiele za obcisła!

      Dziewczynie pomagają dwie koleżanki, przekonują, pakują walizki, porządnie wszystko składają. Obejmują ją i wyprowadzają przed gabinet dyrektorki, gdzie czekają goście i Rafi ubrany na biało, w koszuli wyszywanej na piersi złotem. Nerwowo krąży po korytarzu tam i z powrotem.

      Dyrektorka wychodzi z gabinetu, zadziera głowę, to nie jest dobry znak. Jeszcze wczoraj naciskała, żeby ceremonia odbyła się w jej biurze. Teraz ogłasza:

      – To nielegalne!

      Wybucha awantura, adwokatki i dyrektorka poprawczaka krzyczą do siebie nad głowami młodych.

      – Ty szmato! – Jontab, stara strażniczka, bez skrępowania obrzuca Halimę wyzwiskami. – Zaprowadzić ją z powrotem do celi!

      Dyrektorka pyta, dlaczego nie ma ojca Halimy, choć zna odpowiedź: ojciec upoważnił wuja. Ale ona raptem tego nie akceptuje. Wuj dzwoni do ojca.

      – Oby tylko odebrał – denerwuje się adwokatka.

      Mają szczęście. Z telefonu dobiega głośne:

      – Zgadzam się na ślub.

      Mimo to dyrektorka nie zezwala na ceremonię. Idzie jej o własny interes. Już wcześnie rano przysłała do celi Rafiego księgowego. Kazała mu powtórzyć, że kogo spotyka dobro, powinien także dobro uczynić. Chce od rodziny chłopaka trzysta euro. Rafi odmawia, wuj zaciągnął już za dużo długów.

      Ślub zostaje odwołany. Halima wraca do celi załamana. Przykrywa się prześcieradłem, płacze. Jej współtowarzyszki, które zwykle się kłócą, pocieszają ją, głaszczą, szepcą. Spryskują dziewczynę perfumami. Adwokatki negocjują z dyrektorką za zamkniętymi drzwiami. Po godzinie wychodzą z gabinetu, poczerwieniałe na twarzach.

      – Jej chodzi tylko o kasę! Może umówiła się z ojcem dziewczyny. To nie byłby pierwszy raz.

      Co jakiś czas, obrończynie praw kobiet z Heratu wiedzą o tym, kierownictwo zakładu zwalnia przedwcześnie dziewczyny i przekazuje je rodzinom, które planują je zabić. Podobno niektórzy adwokaci kryją takie umowy, dostają połowę łapówki. Poprawczak to źródło dochodów dla łapówkarzy.

      – Kocham cię jak syna – oświadcza dyrektorka, żegnając się z Rafim, który zjawia się celowo wciąż jeszcze ubrany na biało. Komendant strażników rozkłada ręce, szczerzy zęby:

      – Żadnego prezentu?

      Dyrektorka, która stoi obok, pozwala mu na takie zachowanie. Chłopak przeprasza, jest spłukany, chce wreszcie stąd wyjść po dziesięciu miesiącach. Gdy rodzina zjawia się w kancelarii, odźwierny, Hazar, zaczepia wuja Halimy:

      – Jak śmiesz oddawać jedną z naszych dziewcząt Tadżykowi! Zapomniałeś, co nam zrobili?

      Mężczyzna milczy.

      W tej historii, w której jest tyle samo szczęścia, co nieszczęścia, jedno wielkie szczęście polega na tym, że rodziny nie tracą cierpliwości do następnego ranka. Spotykają się na korytarzu sądu rodzinnego. Adwokatki chcą, żeby ślub odbył się tutaj. Halimę na noc umieszczono w domu dla kobiet. Urzędnicy są życzliwi, proszą jednak o dokumenty państwa młodych – tymczasem ani Rafi, ani Halima nie mają dowodów osobistych. Jak prawie każdy w Afganistanie. Urzędnicy informują, że dokumenty mogą wystawić ich koledzy w urzędzie dzielnicy. Ale zrobią to wyłącznie za łapówkę. Ślub znowu wisi na włosku.

      – Zorganizujmy to po prostu u nas w domu – proponuje wuj Rafiego.

      Wuj Halimy zgadza się, adwokatki przytakują. Dlaczego nie? Niech to będzie nikah.

      Nikah to tradycyjny sposób zawierania małżeństw. Potrzebny jest tylko imam. Trzy sury, trzy razy powtórzona zgoda młodych. Wszystkiego dwie minuty. W Afganistanie zawsze tak było. Adwokatki z obawy przed zmiennym w decyzjach ojcem Halimy chciały, żeby małżeństwo zostało poświadczone urzędowo, ale okazało się to niemożliwe. Obie rodziny odwracają się od instytucji nowego państwa, od wszystkich tych paragrafów i klauzul, przeładowanych dokumentami biur i niezliczonych stempli, które koniec końców okazują się kompletnie zbędne.

      Taksówką wuja Halima rusza w stronę wolności. Wiatr wpada przez otwarte okno, głaszcze ją po twarzy. Końce jej chusty trzepoczą. Dziewczyna kładzie głowę na ramieniu ciotki. Rafi siedzi z przodu, śmieje się całą twarzą. Na chwilę zapomniał o groźbach ojca dziewczyny. Choć na wszelki wypadek przez kilka tygodni nie opuszczą domu. Boki samochodu są zardzewiałe, żółty lakier odchodzi szerokimi płatami, opony łyse, ale oni nie mogą sobie wyobrazić piękniejszego ślubnego auta.

      Rafi chce znaleźć pracę jako kierowca ciężarówki, jak jego brat, mimo zagrożenia ze strony talibów. Musi spłacić długi. Halima chciałaby studiować informatykę na uniwersytecie w Heracie, być może. Przecież umie czytać i pisać – jako jedyna w obu rodzinach.

      Imam unosi ramiona, Rafi powtarza jego gest, podczas gdy Halima siedzi z kobietami w pokoju obok. Przez ścianę słyszy sury Koranu, zaczyna płakać. Wuj przechodzi z pokoju do pokoju, pyta, czy może się zgodzić w jej imieniu.

      – Tak – odpowiada dziewczyna.

      Mężczyzna przelicza pieniądze za pannę młodą, które przekazał mu wuj Rafiego. Na kartce wyrwanej ze szkolnego zeszytu sporządzona zostaje umowa, potwierdzenie przyjęcia pieniędzy podpisane. Podpisy to odciski kciuków obu wujów i narzeczonych. Najważniejszy dokument w życiu. Cztery niebieskie plamy, wyraźne w środku, rozmazane na brzegach, piękne jak gwieździste niebo.

      Młodzi wreszcie siadają obok siebie, pierwszy raz od chwili ucieczki, pozują do ślubnego zdjęcia. Niemal stykają się kolanami. Rodzina Rafiego martwi się, że tych dwoje może się szybko rozejść. Zastanawiają się, czy Halima pasuje do kobiet w ich domu. Oby nie było to szaleństwo dwojga dzieci, lecz głęboka miłość, oby nie było tak, że już minęła. Rafi patrzy w obiektyw, Halima przy pierwszym zdjęciu wbija wzrok w podłogę. Przy drugim unosi lekko głowę, przy trzecim uśmiecha się.

      A potem uśmiechają się już razem.

      Halima i Rafi biorą ślub w czwartek. Tego dnia, jak każdego tygodnia, w Jabreel, gdzie mieszkają Hazarowie, pięćdziesięciojednoletni nauczyciel Sayeed Sardar zakłada ciemną marynarkę i ciężkim krokiem wychodzi na zakurzoną ulicę. Zawsze w czwartek odwiedza Murtazę, najbardziej utalentowanego ze swoich pięciu synów. To jego policja zastrzeliła rok temu podczas zamieszek wywołanych próbą ucieczki Halimy i Rafiego. Kula oderwała mu górną część czaszki. Sardar napisał piętnaście błagalnych listów do gubernatora i do rady miasta, prosił o wszczęcie śledztwa. „Chcę tylko, żeby ktoś wziął za to odpowiedzialność”. Nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Zleca mycie płyty nagrobnej wodą z mydłem dzieciom, które w ten sposób zarabiają na życie. „Grób męczennika Murtazy. Umarł w dziewiętnastej wiośnie życia. Niech jego duch odpoczywa w pokoju” – kazał wyryć w kamieniu. Zwiesza głowę, modli się.

      W Afganistanie w ten sposób szczęście jednych

Скачать книгу