Скачать книгу

młodzi rikszarze czekający na klientów. Słyszą, że dziewczyna z Jabreel chce uciec z chłopakiem, na dodatek z chłopakiem z innej dzielnicy.

      Gdy Rafi wreszcie nadjeżdża, a Halima wsiada, nagle pół tuzina riksz blokuje drogę. Setki podnieconych ludzi otaczają samochód. Ręce sięgają do środka toyoty, szarpią Rafiego, drapią do krwi, chłopak się broni, ale coraz więcej rąk wpycha się do auta. Wyciągają go prosto w uliczny kurz. Jego uszy wypełniają się ciepłą krwią, słyszy okrzyki: „Powiesić ich! Zabić!”. Spada na niego grad uderzeń, kopniaków w brzuch, w żebra, w głowę. Ma złamany nos, oczy mu puchną, chłopak wije się, krzyczy. Tłum napastników blokuje skrzyżowanie. „Zabiliby ich” – powie później komendant policji w Jabreel. To jego ludzie wyrywają w końcu młodych z rąk motłochu.

      Rafi i Halima szybko zostają przewiezieni na posterunek. Ale wściekły tłum nie daje za wygraną. Ściana ciał napiera na metalową bramę komisariatu. W ciągu kilku minut sytuacja wymyka się spod kontroli. Na ulicach padają strzały. Do demonstrantów dołączają przebywający na urlopach żołnierze armii afgańskiej, obrzucają posterunek granatami. Policjanci, którzy zabarykadowali się w budynku, walczą już nie tylko o życie nieszczęśliwej pary, lecz także o swoje. Gdy sytuacja jest opanowana, a Halima i Rafi są uratowani, okazuje się, że policjanci nieumyślnie zastrzelili dziewiętnastoletniego ucznia. Aresztowano dziesiątki ludzi, liczni odnieśli rany. Z ulic Jabreel unoszą się słupy dymu.

      Poprzedniego wieczoru Halima pyta chłopaka przez telefon:

      – Co się z nami stanie?

      – Wszystko będzie dobrze. Kiedyś nam wybaczą – odpowiada Rafi.

      Przygotowywali się do ucieczki prawie dwa lata, omawiali ją w długich nocnych rozmowach telefonicznych, śmiali się, płakali, dyskutowali różne warianty. Oboje mają po siedemnaście lat, on jest Tadżykiem, a więc sunnitą, ona Hazarką, szyitką. Należą do dwóch ludów zwaśnionych od dziesięcioleci. Ale odkryli coś, co odróżnia ich od niemal wszystkich krewnych, coś, czego większość Afgańczyków nigdy nie znała, a wielu obawia się jak klątwy. Miłość.

      W Afganistanie nastąpił gwałtowny przełom w życiu codziennym. Coraz częściej stare wartości przestają obowiązywać. Dzięki telefonom komórkowym każdy jest dla każdego osiągalny, ponad murami z gliny. Ludzie oglądają indyjskie filmy, niesłychane sceny, w których inni ludzie całują się i czule dotykają. Dziesiątki tysięcy kobiet i mężczyzn spotykają się na uniwersytetach i w fabrykach na obrzeżach miast. Poznają się osoby, które dawniej nigdy nie mogłyby się poznać. Część młodzieży na nowo definiuje pojęcie szczęścia. Sami chcą wybierać przyszłych małżonków, zawód czy choćby sposób układania włosów.

      Inni młodzi kurczowo trzymają się starych zwyczajów, za pomocą słów, kijów, noży i broni palnej strzegą tradycji.

      – Jesteśmy świadkami szokującego wzrostu przemocy – skarży się Suraya Subhrang, rzeczniczka Afgańskiej Niezależnej Komisji Praw Człowieka.

      W Afganistanie trwa wojna, ale nie tylko ta, o której wie cały świat, przeciw talibom. Druga, cicha wojna toczy się w rodzinach. Fronty przebiegają przez życie prywatne i rzadko są zauważane. Ta wojna dopiero się zaczęła. Nie widać jej końca.

      – Nie posłuchałeś mnie – mówi brat Rafiego. Siedzą ze zwieszonymi ramionami na betonowym podwórzu więzienia w Heracie. Rafi unika jego wzroku. Patrzy w niebo nad murem, za samolotami NATO ciągną się smugi kondensacyjne. – Matka płacze co noc. Złości się na młodsze siostry za najdrobniejsze przewinienia.

      Plan, który miał dać Rafiemu i Halimie wolność, zaprowadził ich za mury poprawczaka. Jest koniec października. Od chwili, gdy para została zatrzymana przez motłoch w Jabreel, upłynęły cztery miesiące. Ci sami policjanci, którzy wówczas ich uratowali, przyprowadzili ich tu w kajdankach i łańcuchach na nogach. „Złamaliście prawo” – powiedziano im. Zostali skazani z paragrafu 29 kodeksu karnego za „próbę podjęcia współżycia przedmałżeńskiego”. Od tamtego czasu mieszkają w tym samym budynku, lecz w różnych skrzydłach, dzielą ich tylko ściany. Nie widzieli się od aresztowania.

      Poprzedniego dnia sąd apelacyjny w Heracie wydłużył karę więzienia dla obojga z sześciu miesięcy do roku. Przestępstwo jest wyjątkowo ciężkie, ponieważ sprawcy spotykali się potajemnie przez dwa lata.

      – Myślisz, że ona już wie? – pyta Rafi brata. – Boję się, jak zareaguje.

      – Najlepiej byłoby, gdybym umarła – szepce Halima. Siedzi pięćdziesiąt metrów od Rafiego, w skrzydle dla dziewcząt. Patrzy na czubki palców, ręce złożyła na kolanach. O wyroku dowiedziała się rano. – Mówią, że jesteśmy przestępcami. Ale nie jesteśmy.

      W korytarzu za jej plecami rozbrzmiewają krzyki innych dziewcząt. Jest ich tu trzydzieści cztery. Wciąż wybuchają kłótnie. Stłoczone na małej przestrzeni, młode kobiety ciągną się za włosy, piszczą, biją się po twarzach, szamocą ze strażniczkami. Strażniczki wyzywają je od kurew. Większość osadzonych popełniła podobne przestępstwo. Zakochały się w niewłaściwych chłopakach.

      Jest tu piętnastolatka zmuszona do małżeństwa z pięćdziesięciolatkiem, która potem zadurzyła się w równolatku. Inną ojciec przyłapał na wymianie esemesów z kolegą. Co wystarczyło sędziom, by skazać ją na rok. Chłopcy, z którymi dziewczęta utrzymywały kontakty, także zostali umieszczeni w poprawczaku, jednak pod naciskiem rodzin odżegnali się od nich. Wszyscy z wyjątkiem Rafiego. On cały czas powtarza: „Kocham ją, ale ona kocha mnie dziesięć razy bardziej”. To trzyma Halimę przy życiu.

      Po raz pierwszy zobaczyli się w fabryce lodów, gdzie oboje pracowali.

      „Jego oczy” – mówi ona.

      „Jej poczucie humoru” – zachwyca się on.

      Halima pochodzi z biednej rodziny, matka osierociła ją, gdy dziewczyna miała siedem lat. To nieszczęście łączy ją z Rafim. Jego ojciec został zamordowany osiem lat temu, chłopiec nie miał jeszcze dziesięciu. Ojciec Halimy ożenił się powtórnie, ale jego nowa żona nie lubiła pasierbicy. Ciągle się kłóciły. Praca w fabryce była dla dziewczyny prawdziwym wybawieniem, pozwoliła swobodnie odetchnąć. Wielu właścicieli fabryk w Heracie ceni zatrudniane kobiety i dzieci, bo za tak niską płacę nie są w stanie znaleźć wystarczającej liczby mężczyzn. Herat jest miastem przemysłowym. Hale produkcyjne ciągną się z przedmieść daleko w pustynię. Składa się tu motocykle i traktory, napełnia butelki sokiem i supercolą.

      – Lubiłam pracować – mówi Halima.

      W którymś momencie, po wymianie wielu spojrzeń i potajemnych uśmiechów, odważyła się na decydujący krok. Niepostrzeżenie wetknęła Rafiemu kartkę ze swoim numerem telefonu.

      Dni w zakładzie poprawczym wypełnia otoczone murami nic. Programowa pustka. Według dyrekcji wobec młodocianych nie wyciągnięto wystarczających konsekwencji. „Musimy surowiej karać niemoralność, w przeciwnym razie wciąż będą to robić”. Nic otacza Halimę, gdziekolwiek spojrzy. Ściany są nagie. Jedyne meble w jej skrzydle, metalowe regały na korytarzu, są puste. Telewizor w świetlicy nie działa.

      Stara strażniczka Jontab budzi dziewczyny codziennie o czwartej rano. Łomoce w drzwi. Zmusza do wczesnego rozpoczęcia dnia, żeby jeszcze mocniej odczuły monotonię. Po pobudce przez wiele godzin nie ma co robić, modlitwa, bezczynność, byleby tylko nie zasnąć, bo Jontab rzuca wtedy w delikwentkę pękiem kluczy. O ósmej rozdzielane jest śniadanie, chleb i łyżka cukru. Latem miały lekcje, ale dyrekcji skończyły się pieniądze. Z sześciu klas została tylko jedna, nauczyciel przerabia materiał pierwszej klasy szkoły podstawowej. Halima, która jako jedyna w rodzinie umie czytać i pisać, przed umieszczeniem w więzieniu chodziła do siódmej klasy. Ale jest szczęśliwa, że są te lekcje. Zawsze to coś, czym można zapełnić nic.

      – Co powiedziała? – pyta nerwowo

Скачать книгу