Скачать книгу

jak dłoń oprawcy chwyta go za przegub i przyciska gwóźdź do jego spoconej skóry. Dojrzał jeszcze młotek przecinający powietrze i usłyszał, jak metal uderza o metal.

      Wielki mistrz ryknął z bólu, kiedy gwóźdź przebił mu nadgarstek.

      – Nie trafiłeś przypadkiem w naczynia krwionośne? – zapytał Imbert strażnika.

      – Zdołałem je ominąć.

      – Dobrze. Nie powinien wykrwawić się na śmierć.

      De Molay, jeszcze jako młody rycerz, walczył w Ziemi Świętej, kiedy zakon bronił ostatniej twierdzy w Akce. Przypomniał sobie, jak głownia miecza wbijała się w ciało. Głęboko. Mocno. Długo. Ale gwóźdź wbijany w przegub był czymś o wiele gorszym.

      Rozciągnięto lewe ramię wielkiego mistrza i drugi gwóźdź przebił się przez jego ciało na wysokości przegubu. Torturowany zagryzł język, chcąc powstrzymać się od jęku, ale cierpienie sprawiło, że zęby wbiły się głęboko. Krew wypełniła jego usta, a de Molay ją przełknął.

      Imbert kopniakiem wybił stołek spod nóg więźnia. Ciężar całego, mierzącego metr osiemdziesiąt ciała wielkiego mistrza utrzymywał się teraz na kościach nadgarstków, głównie prawego przegubu, gdyż kąt ustawienia lewej ręki przesuwał punkt ciężkości na prawą stronę. Coś zachrzęściło w barkach de Molaya, a w jego mózgu zaczął pulsować niewypowiedziany ból.

      Jeden z oprawców chwycił jego prawą stopę i obmacywał ją. Najwidoczniej Imbert postanowił skrupulatnie dobrać miejsce na gwóźdź, aby ostrze przebiło ciało w punktach, w których przebiega niewiele naczyń krwionośnych. Potem lewą stopę wielkiego mistrza ułożono na prawej i obie zostały przybite do drzwi jednym gwoździem.

      De Molay nie był w stanie powstrzymać rozpaczliwego okrzyku boleści.

      Inkwizytor przeprowadził inspekcję katowskiego dzieła.

      – Krwi niewiele. Dobra robota – pochwalił i cofnął się o krok. – Będziesz znosił takie same męki jak nasz Zbawiciel. Z jedną różnicą.

      Teraz wielki mistrz zrozumiał, dlaczego oprawcy wybrali drzwi. Imbert powoli odchylił je na zawiasach, a potem gwałtownie zatrzasnął.

      Ciało de Molaya sunęło najpierw w jedną stronę, potem w drugą, wisząc na zwichniętych stawach barków, podtrzymywane przez gwoździe. Katusze, które teraz cierpiał, przekraczały wszelkie jego wyobrażenia.

      – To jak łamanie kołem – tłumaczył Imbert. – Ból można dawkować stopniowo. Jest w tym element podlegający kontroli. Mogę pozwolić, żebyś tylko wisiał, albo kazać bujać tobą, w tę i we w tę. Ale mogę zrobić także to, co przed chwilą, a to jest najgorsze ze wszystkiego.

      Wielki mistrz miał mroczki przed oczyma, z ledwością mógł oddychać. Skurcze chwytały niemal każdy jego mięsień. Serce waliło jak szalone. Pot spływał z niego strumieniami – czuł się, jakby miał gorączkę, jakby jego ciało płonęło żywym ogniem.

      – Ciągle drwisz sobie z inkwizycji? – zapytał Imbert.

      De Molay pragnął wykrzyczeć dominikaninowi, że nienawidzi Kościoła za to, co ów czyni. Słaby papież, sterowany przez zbankrutowanego francuskiego monarchę, zdołał jakimś sposobem doprowadzić do upadku największą w dziejach organizację religijną. Piętnaście tysięcy braci rozrzuconych po całej Europie. Dziewięć tysięcy posiadłości. Zakon rycerzy, którzy panowali w Ziemi Świętej przez blisko dwa wieki. Ubodzy Rycerze Chrystusa i Świątyni Salomona stanowili uosobienie wszystkiego, co dobre. Lecz ich powodzenie zrodziło zawiść, a on, jako wielki mistrz, powinien był przewidzieć polityczne burze, które zbierały się nad jego głową. Powinien był okazać mniej pychy, a więcej pokory. Nie powinien tyle mówić bez ogródek. Dzięki Bogu, zdołał przewidzieć część z tego, co się już wydarzyło, i podjął odpowiednie środki ostrożności. Filip IV nigdy nie zobaczy nawet uncji ze złota ani srebra templariuszy.

      Nigdy też nie będzie mu dane ujrzeć skarbu największego spośród wszystkich.

      Uświadomiwszy to sobie, de Molay zebrał w sobie resztki energii i podniósł głowę. Imbert najwyraźniej doszedł do przekonania, że więzień zamierza mówić, więc przysunął się bliżej.

      – Niech cię piekło pochłonie – wyszeptał wielki mistrz. – Bądź przeklęty ty oraz wszyscy, którzy dopomagają ci w tej diabelskiej intrydze!

      Głowa opadła mu na piersi. Usłyszał, jak Imbert krzyczy, by trzaśnięto drzwiami, ale ból był tak potężny i z tylu kierunków napływał do mózgu, że torturowany czuł niewiele.

      De Molaya zdjęto z drzwi. Nie wiedział, jak długo na nich wisiał, ale nie poczuł żadnej ulgi, gdyż jego mięśnie już dawno całkowicie odrętwiały. Przez jakiś czas go niesiono, a potem zdał sobie sprawę, że znów jest w swojej celi. Oprawcy rzucili go na pryczę. Jego ciało zapadło się w miękkie posłanie, a nozdrza wypełnił znajomy odór. Głowa spoczęła nieco uniesiona na poduszce, ręce wyciągnęły się po bokach.

      – Powiedziano mi – usłyszał cichy głos Imberta – że kiedy przyjmowaliście nowego brata do zakonu, barki kandydata owijaliście w płócienny całun. Ceremoniał ten miał rzekomo symbolizować śmierć postulanta, po której następowało zmartwychwstanie do nowego życia templariusza. Ty również dostąpisz tego zaszczytu. Podłożyłem pod twoje ciało całun wyjęty z kufra w kaplicy.

      Dominikanin chwycił boki długiej tkaniny o ukośnym splocie i owinął nią ciało wielkiego mistrza, poczynając od stóp, a na głowie kończąc. De Molay nie widział teraz nic, zakryty całunem.

      – Powiedziano mi również, że całun ten służył zakonowi w Ziemi Świętej. Przywieziono go tutaj i używano w ceremonii przyjęcia każdego nowicjusza tu, w Paryżu. Teraz jesteś odrodzony – kpił inkwizytor. – Leż tu sobie i rozmyślaj o swoich grzechach. Wrócę jeszcze do ciebie.

      De Molay był zbyt słaby, żeby odpowiedzieć. Wiedział, że Imbert najprawdopodobniej otrzymał rozkaz, żeby go nie zabijać, lecz zdał sobie również sprawę, iż nikt nie zamierza się o niego zatroszczyć. Leżał więc bez ruchu. Odrętwienie stopniowo ustępowało – w jego miejsce pojawiał się niewypowiedziany wręcz ból. Serce wielkiego mistrza wciąż mocno waliło, ciało wytwarzało przerażające ilości potu. Próbował się uspokoić i pomyśleć o rzeczach przyjemnych. Jedną z tych przyjemnych, wciąż powracających myśli była świadomość, że wie to, czego jego oprawcy najbardziej pragną się dowiedzieć. On jedyny spośród żywych znał ten sekret. Takie były wymogi zakonnej reguły. Odchodzący wielki mistrz powierzał tajemnicę tylko i wyłącznie swojemu następcy. Niestety, z uwagi na nieoczekiwane aresztowanie i czystkę w zakonie, tym razem sekret trzeba było przekazać inaczej. De Molay nie zamierzał dopuścić do zwycięstwa ani Filipa, ani też Kościoła. Poznają jego tajemnicę wtedy, kiedy on zechce im o niej powiedzieć. Jak mówi psalm? „Twój język jest jak ostra brzytwa, sprawco podstępu”1.

      Wielki mistrz przywołał jednak w myślach inny cytat z Biblii, który podziałał niczym balsam na jego znękaną duszę. Gdy leżał owinięty w całun, ociekając krwią i spływając potem, przypomniał sobie słowa z Księgi Powtórzonego Prawa.

      „Pozwól, że ich wytępię, wygładzę ich imię spod nieba”2.

      CZĘŚĆ

      PIERWSZA

      JEDEN

      KOPENHAGA, DANIA

      CZWARTEK, 22 CZERWCA, CZASY TERAŹNIEJSZE

      14.50

      Cotton

Скачать книгу


<p>1</p>

Ps 52, 4. Wszystkie cytaty z Biblii za Biblią Tysiąclecia.

<p>2</p>

PP 9, 14.