Скачать книгу

W ciągu minionych trzech miesięcy znosił niekończące się przesłuchania oraz nieustanny brak snu. Zakuwano go w kajdany, stopy smarowano mu sadłem i przystawiano do płomieni, rozciągano jego ciało na madejowym łożu. Zmuszano go nawet, by patrzył, jak pijani kaci torturują innych templariuszy, którzy w zdecydowanej większości byli zwykłymi włościanami, dyplomatami, buchalterami, rzemieślnikami, nawigatorami i urzędnikami. Wielki mistrz stydził się tego, co wcześniej wyznał pod przymusem; nie miał też zamiaru dobrowolnie przyznawać się już do niczego. Leżał na cuchnącej pryczy, w nadziei, że jego nadzorca odejdzie.

      Na znak Imberta dwóch więziennych strażników przecisnęło się przez drzwi, chwyciło de Molaya i postawiło go na nogi.

      – Wyprowadźcie go – rozkazał inkwizytor.

      Jakub de Molay został uwięziony w paryskiej twierdzy Temple i był w niej przetrzymywany od października poprzedniego roku. Donżon z czterema narożnymi wieżyczkami służył za kwaterę główną templariuszy – a także centrum finansowe – nie było tu więc żadnej sali tortur. Imbert improwizował, zamieniając kaplicę w miejsce niewyobrażalnych cierpień i katuszy. Wielki mistrz w ciągu minionych trzech miesięcy odwiedzał je często.

      De Molaya zaciągnięto do kaplicy i ustawiono na środku posadzki o wzorze czarno-białej szachownicy. W miejscu tym, pod gwiaździstym sklepieniem, w szeregi zakonu przyjęto wielu braci.

      – Powiedziano mi – odezwał się Imbert – że tutaj odprawialiście swoje najbardziej sekretne ceremoniały.

      Inkwizytor, odziany w czarną szatę, podszedł dumnym krokiem do jednej ze ścian podłużnego pomieszczenia, do rzeźbionego pojemnika, dobrze znanego wielkiemu mistrzowi.

      – Przejrzałem zawartość tej skrzyni. Znajduje się w niej ludzka czaszka, dwie kości udowe oraz biały całun. Osobliwe, nieprawdaż?

      De Molay nie zamierzał w ogóle się odzywać. Przypomniał sobie natomiast słowa, które wypowiadał każdy postulant przyjmowany w szeregi rycerskiego bractwa. „Zniosę wszystko, co raduje Boga”.

      – Wielu spośród twoich braci wyznało nam, w jaki sposób tym się posługiwaliście – rzekł Imbert, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Jakże ohydny stał się twój zakon!

      Wielki mistrz miał już tego dość.

      – Udzielimy odpowiedzi jedynie naszemu papieżowi, jako słudzy Sługi Bożego. On sam nas osądzi.

      – Twój papież jest poddanym mojego suzerena. Z pewnością cię nie ocali.

      Była to prawda. Wysłannicy awiniońskiego papieża zapewnili, że przekażą zwierzchnikowi Kościoła, iż de Molay wyparł się wymuszonych zeznań, ale jednocześnie wyrazili wątpliwość, czy odmieni to w jakikolwiek sposób los templariuszy.

      – Przywiążcie go – polecił Imbert.

      Koszulę, którą wielki mistrz nosił od dnia aresztowania, zerwano z jego ciała. Nie było mu specjalnie żal, że ją traci, gdyż ubiór ten przesiąknięty był zapachem uryny i kału. Reguła zakazywała jednak braciom ukazywania nagości. De Molay wiedział też, że inkwizytor woli widzieć swoje ofiary bez odzienia – odarte z godności – postanowił więc, iż nie ugnie się przed obraźliwym czynem Imberta. Miał już wprawdzie pięćdziesiąt sześć lat, ale jego ciało wciąż prezentowało się imponująco. Podobnie jak wszyscy rycerze zakonni, dbał o tężyznę fizyczną. Stał wyprostowany, starając się zachować godność.

      – Z jakiej przyczyny muszę być poniżany? – zapytał spokojnie.

      – Cóż masz na myśli? – w pytaniu inkwizytora dało się wyczuć niedowierzanie.

      – Ta sala jest miejscem modłów, ty zaś odzierasz mnie z szat i wpatrujesz się w moją nagość, wiedząc, że bracia czują odrazę przed takimi zachowaniami.

      Imbert sięgnął do kufra i wyciągnął z niego długą płócienną tkaninę.

      – Twojemu zakonowi postawiono dziesięć zarzutów.

      De Molay znał ich treść. Zaczynały się od ignorowania sakramentów, szły przez oddawanie czci bożkowi i czerpaniu korzyści z niemoralnych czynów, a kończyły się na aprobowaniu praktyk homoseksualnych.

      – Największy mój niepokój – podjął dominikanin – budzi fakt, że od każdego z postulantów wymagałeś zaprzeczenia, iż Chrystus jest naszym Panem, a także kazałeś im pluć na Krzyż święty i deptać po nim. Jeden z twoich braci opowiedział nam nawet o tym, jak obsikał wizerunek naszego Pana Jezusa na krzyżu. Czy to prawda?

      – Zapytaj tego brata.

      – Niestety, nie przetrwał kaźni.

      De Molay odpowiedział milczeniem.

      – Mojego króla oraz Jego Świątobliwość ten zarzut zaniepokoił bardziej niż pozostałe. Jako sługa Kościoła z pewnością domyślasz się, jakim unieśli się gniewem na wieść, że wypieracie się Chrystusa?

      – Wolę rozmawiać wyłącznie z moim papieżem.

      Na znak Imberta dwóch strażników założyło kajdany na przeguby wielkiego mistrza, potem cofnęło się i nie zważając na umęczone mięśnie więźnia, pociągnęło go za ramiona. Inkwizytor wyciągnął spod sutanny batog z licznymi rzemieniami. Końcówki zadźwięczały, a do Molay dostrzegł, że do każdego rzemienia dowiązany jest kawałek kości.

      Dominikanin smagnął biczem po obnażonych plecach i rozciągniętych ramionach wielkiego mistrza. Ból przeszył ciało więźnia, a po chwili osłabł, pozostawiając tępe pulsowanie. Zanim ciało zdążyło dojść do siebie, dosięgło je następne uderzenie, potem kolejne. De Molay nie chciał za żadną cenę dać Imbertowi powodu do satysfakcji, lecz w końcu ból wziął nad nim górę i zaczął jęczeć w męczarniach.

      – Nie będziesz drwił z inkwizycji – oznajmił dominikanin.

      Wielki mistrz okiełznał ogarniające go emocje. Wstydził się, że wydał bolesne krzyki. Spoglądał buńczucznie w zaropiałe oczy inkwizytora i czekał na to, co stanie się dalej.

      Imbert nie ugiął się pod tym spojrzeniem.

      – Zapierasz się naszego Zbawiciela, uznając go jedynie za śmiertelnego człowieka, nie za Syna Bożego? Bezcześcisz Krzyż święty? Bardzo dobrze. Przekonasz się, czym jest męka na krzyżu.

      Batog powrócił do pracy – smagał de Molaya po plecach, pośladkach i nogach. Ciało templariusza spływało krwią, gdy ostre końce z kości rozcinały jego skórę.

      Wzrok mu się zamglił.

      Imbert przerwał chłostę.

      – Ukoronujcie wielkiego mistrza! – krzyknął.

      De Molay uniósł głowę, starając się odzyskać ostrość widzenia. Dostrzegł przed sobą coś, co wyglądało jak czarna żelazna obręcz. Do jej brzegów przywiązano gwoździe, których czubki skierowane były do dołu i do środka.

      Inkwizytor podszedł bliżej.

      – Przekonaj się, co wycierpiał nasz Zbawiciel. Jezus Chrystus, którego wyparliście się ty i twoi bracia.

      Na głowę wielkiego mistrza założono koronę cierniową, potem dociśnięto. Czubki gwoździ przecięły skórę, a krew spłynęła z drobnych ran, wsiąkając w przetłuszczone włosy.

      Imbert odrzucił batog.

      – Weźcie go.

      De Molay poczuł, jak oprawcy wloką go przez kaplicę w stronę wysokich drzwi, które kiedyś prowadziły do jego prywatnych komnat. Ktoś podsunął stołek, na którym postawiono wielkiego mistrza. Jeden ze strażników przytrzymywał więźnia w pozycji

Скачать книгу