ТОП просматриваемых книг сайта:
Dziedzictwo templariuszy. Steve Berry
Читать онлайн.Название Dziedzictwo templariuszy
Год выпуска 0
isbn 978-83-8110-057-1
Автор произведения Steve Berry
Жанр Поэзия
Издательство OSDW Azymut
Na znak Imberta dwóch więziennych strażników przecisnęło się przez drzwi, chwyciło de Molaya i postawiło go na nogi.
– Wyprowadźcie go – rozkazał inkwizytor.
Jakub de Molay został uwięziony w paryskiej twierdzy Temple i był w niej przetrzymywany od października poprzedniego roku. Donżon z czterema narożnymi wieżyczkami służył za kwaterę główną templariuszy – a także centrum finansowe – nie było tu więc żadnej sali tortur. Imbert improwizował, zamieniając kaplicę w miejsce niewyobrażalnych cierpień i katuszy. Wielki mistrz w ciągu minionych trzech miesięcy odwiedzał je często.
De Molaya zaciągnięto do kaplicy i ustawiono na środku posadzki o wzorze czarno-białej szachownicy. W miejscu tym, pod gwiaździstym sklepieniem, w szeregi zakonu przyjęto wielu braci.
– Powiedziano mi – odezwał się Imbert – że tutaj odprawialiście swoje najbardziej sekretne ceremoniały.
Inkwizytor, odziany w czarną szatę, podszedł dumnym krokiem do jednej ze ścian podłużnego pomieszczenia, do rzeźbionego pojemnika, dobrze znanego wielkiemu mistrzowi.
– Przejrzałem zawartość tej skrzyni. Znajduje się w niej ludzka czaszka, dwie kości udowe oraz biały całun. Osobliwe, nieprawdaż?
De Molay nie zamierzał w ogóle się odzywać. Przypomniał sobie natomiast słowa, które wypowiadał każdy postulant przyjmowany w szeregi rycerskiego bractwa. „Zniosę wszystko, co raduje Boga”.
– Wielu spośród twoich braci wyznało nam, w jaki sposób tym się posługiwaliście – rzekł Imbert, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Jakże ohydny stał się twój zakon!
Wielki mistrz miał już tego dość.
– Udzielimy odpowiedzi jedynie naszemu papieżowi, jako słudzy Sługi Bożego. On sam nas osądzi.
– Twój papież jest poddanym mojego suzerena. Z pewnością cię nie ocali.
Była to prawda. Wysłannicy awiniońskiego papieża zapewnili, że przekażą zwierzchnikowi Kościoła, iż de Molay wyparł się wymuszonych zeznań, ale jednocześnie wyrazili wątpliwość, czy odmieni to w jakikolwiek sposób los templariuszy.
– Przywiążcie go – polecił Imbert.
Koszulę, którą wielki mistrz nosił od dnia aresztowania, zerwano z jego ciała. Nie było mu specjalnie żal, że ją traci, gdyż ubiór ten przesiąknięty był zapachem uryny i kału. Reguła zakazywała jednak braciom ukazywania nagości. De Molay wiedział też, że inkwizytor woli widzieć swoje ofiary bez odzienia – odarte z godności – postanowił więc, iż nie ugnie się przed obraźliwym czynem Imberta. Miał już wprawdzie pięćdziesiąt sześć lat, ale jego ciało wciąż prezentowało się imponująco. Podobnie jak wszyscy rycerze zakonni, dbał o tężyznę fizyczną. Stał wyprostowany, starając się zachować godność.
– Z jakiej przyczyny muszę być poniżany? – zapytał spokojnie.
– Cóż masz na myśli? – w pytaniu inkwizytora dało się wyczuć niedowierzanie.
– Ta sala jest miejscem modłów, ty zaś odzierasz mnie z szat i wpatrujesz się w moją nagość, wiedząc, że bracia czują odrazę przed takimi zachowaniami.
Imbert sięgnął do kufra i wyciągnął z niego długą płócienną tkaninę.
– Twojemu zakonowi postawiono dziesięć zarzutów.
De Molay znał ich treść. Zaczynały się od ignorowania sakramentów, szły przez oddawanie czci bożkowi i czerpaniu korzyści z niemoralnych czynów, a kończyły się na aprobowaniu praktyk homoseksualnych.
– Największy mój niepokój – podjął dominikanin – budzi fakt, że od każdego z postulantów wymagałeś zaprzeczenia, iż Chrystus jest naszym Panem, a także kazałeś im pluć na Krzyż święty i deptać po nim. Jeden z twoich braci opowiedział nam nawet o tym, jak obsikał wizerunek naszego Pana Jezusa na krzyżu. Czy to prawda?
– Zapytaj tego brata.
– Niestety, nie przetrwał kaźni.
De Molay odpowiedział milczeniem.
– Mojego króla oraz Jego Świątobliwość ten zarzut zaniepokoił bardziej niż pozostałe. Jako sługa Kościoła z pewnością domyślasz się, jakim unieśli się gniewem na wieść, że wypieracie się Chrystusa?
– Wolę rozmawiać wyłącznie z moim papieżem.
Na znak Imberta dwóch strażników założyło kajdany na przeguby wielkiego mistrza, potem cofnęło się i nie zważając na umęczone mięśnie więźnia, pociągnęło go za ramiona. Inkwizytor wyciągnął spod sutanny batog z licznymi rzemieniami. Końcówki zadźwięczały, a do Molay dostrzegł, że do każdego rzemienia dowiązany jest kawałek kości.
Dominikanin smagnął biczem po obnażonych plecach i rozciągniętych ramionach wielkiego mistrza. Ból przeszył ciało więźnia, a po chwili osłabł, pozostawiając tępe pulsowanie. Zanim ciało zdążyło dojść do siebie, dosięgło je następne uderzenie, potem kolejne. De Molay nie chciał za żadną cenę dać Imbertowi powodu do satysfakcji, lecz w końcu ból wziął nad nim górę i zaczął jęczeć w męczarniach.
– Nie będziesz drwił z inkwizycji – oznajmił dominikanin.
Wielki mistrz okiełznał ogarniające go emocje. Wstydził się, że wydał bolesne krzyki. Spoglądał buńczucznie w zaropiałe oczy inkwizytora i czekał na to, co stanie się dalej.
Imbert nie ugiął się pod tym spojrzeniem.
– Zapierasz się naszego Zbawiciela, uznając go jedynie za śmiertelnego człowieka, nie za Syna Bożego? Bezcześcisz Krzyż święty? Bardzo dobrze. Przekonasz się, czym jest męka na krzyżu.
Batog powrócił do pracy – smagał de Molaya po plecach, pośladkach i nogach. Ciało templariusza spływało krwią, gdy ostre końce z kości rozcinały jego skórę.
Wzrok mu się zamglił.
Imbert przerwał chłostę.
– Ukoronujcie wielkiego mistrza! – krzyknął.
De Molay uniósł głowę, starając się odzyskać ostrość widzenia. Dostrzegł przed sobą coś, co wyglądało jak czarna żelazna obręcz. Do jej brzegów przywiązano gwoździe, których czubki skierowane były do dołu i do środka.
Inkwizytor podszedł bliżej.
– Przekonaj się, co wycierpiał nasz Zbawiciel. Jezus Chrystus, którego wyparliście się ty i twoi bracia.
Na głowę wielkiego mistrza założono koronę cierniową, potem dociśnięto. Czubki gwoździ przecięły skórę, a krew spłynęła z drobnych ran, wsiąkając w przetłuszczone włosy.
Imbert odrzucił batog.
– Weźcie go.
De Molay poczuł, jak oprawcy wloką go przez kaplicę w stronę wysokich drzwi, które kiedyś prowadziły do jego prywatnych komnat. Ktoś podsunął stołek, na którym postawiono wielkiego mistrza. Jeden ze strażników przytrzymywał więźnia w pozycji