Скачать книгу

dnia Aleks zapytał, czy mogłabym robić więcej kanapek, bo Michał zjada jego. I nie chodzi o to, że ktoś go głodzi, tylko nie chce mu się robić samemu kanapek w domu dziecka. Aleks oddawał mu swoje. Od następnego dnia robiłam o jeden zestaw więcej. Nie wiedziałam, że te kanapki będą miały tak wielkie, wręcz historyczne znaczenie. Do dzisiaj są wyrazem największej troski w naszej rodzinie. Między dwie pajdy chleba pakuję miłość, czułość i ciepło. Kocham je robić. Maluję buźki i serduszka na papierze śniadaniowym. Pewnie straszny obciach dla dorastających młodzieńców, ale chłopaki nie narzekają.

      W szkole byłam codziennie. Woźne, wychowawczyni chłopców i nauczyciele zauważyli, że przychodzę nie tylko z Aleksem, ale też z Michałem. Coraz częściej zaczepiali mnie na korytarzu i prosili o zwrócenie Michałowi uwagi na naukę lub jego zachowanie. Na wywiadówkach nieśmiało pytałam o jego postępy w nauce, choć prawnie nie miałam żadnej podstawy, by takie pytania zadawać. Czułam ogromne wsparcie ze strony wychowawczyni i nauczycieli, którzy bardzo chcieli Michałowi pomóc. Zaczęli więc pomagać mnie w pomaganiu jemu. Kiedy wychodziłam ze szkoły, woźna konspiracyjnym tonem informowała, że Michał wczoraj uciekł z ostatniej lekcji, że nie zmienia butów. Zaczęłam motywować go do nauki i do myślenia o przyszłości.

      Wtedy nie miałam świadomości tego, że dzieci z domów dziecka nie wiedzą, co to „przyszłość”. To dla nich pojęcie równie abstrakcyjne jak fizyka kwantowa. Dziecko wychowane bez wsparcia rodziców czy w placówkach wychowawczych jest w ciągłej gotowości do walki o przetrwanie. „Tu i teraz” ma w jego przypadku zupełnie inne znaczenie niż to z krainy zen. Nie ma nic wspólnego z cieszeniem się teraźniejszością, zauważaniem wiosennych pączków na drzewach i okruchów świeżego chleba na rodzinnym stole. Dziecko przyzwyczajone do samodzielnego radzenia sobie z dżunglą życia jest jak dzikie zwierzę. Wyostrzonymi zmysłami non stop wyczekuje zagrożeń i jest zawsze gotowe do walki lub ucieczki. Perspektywa dalszej edukacji, planowanie dorosłego życia to przyszłość tak odległa, że jawi się w kategoriach fantastyki. Dla dzieci placówkowych „przyszłość” nie istnieje. Istnieje „dzisiaj”, a „dzisiaj” trzeba przetrwać, czyli zjeść i nie oberwać.

      Jednocześnie dzieci te wydają się często pogodnymi lekkoduchami bez kłopotów i zmartwień. Humor, dowcip i dążenie do doraźnych uciech są sposobem na równoważenie całej tragicznej reszty. Prawda pogrzebana jest głęboko pod tym zabawnym sposobem bycia. Bardzo często dochodzi do dysocjacji osobowości. Polega ona na tym, że dziecko nieświadomie rozdziela swoją osobowość na tę, która jest zgodna z oczekiwaniami wychowawców i nauczycieli, i tę, która kształtowała się od urodzenia. Pod egzemplarzem pokazowym kryje się prawdziwy człowiek, do którego często nie ma dostępu nawet on sam. Kiedy warunki życia zmieniają się poprzez adopcję, ta ukryta osobowość zaczyna się budzić i wyskakiwać w najbardziej niespodziewanych momentach. Zadaniem rodziców zastępczych, adopcyjnych i terapeutów jest scalić te dwie osobowości z powrotem w jedno. Bo nikt nie jest tylko nieznośny ani tylko uległy. Zdrowy człowiek potrafi iść na kompromis, ale potrafi też stanąć w obronie własnego ja.

      Moja poszarpana rodzina powoli wracała do zdrowia. Zaczęliśmy tworzyć nowe zwyczaje i rytuały. W weekendy jedliśmy razem śniadanie. To był jedyny czas, kiedy wszyscy byliśmy w domu.

      Tego pamiętnego dnia za oknem świeciło słońce, była wiosenna sobota. To dla mnie czas, kiedy odżywam po ponurej zimie i zaczynam głęboko oddychać życiem. Kocham wiosnę, pierwsze ciepłe promienie słońca, pierwsze kwiaty i świeżutkie jasnozielone liście na drzewach. Tańczyłam w kuchni, szykując zapiekanki. Krystian jak zwykle nakrywał do stołu. Nagle stanęłam ze ścierką w ręku i zaczęłam uważnie przyglądać się temu, co robi mój syn. Na stole było o jedno nakrycie za dużo.

      – Dla kogo ten talerz? – spytałam Krystiana, który mimo zespołu Downa albo raczej ze względu na swój dodatkowy chromosom jest bardzo precyzyjny i nie myli się w takich sprawach. Liczyć nie umie, ale stan rodziny zna bezbłędnie.

      – Dla Ała – odparł Krys. Pomimo wielu lat logopedycznych zmagań nadal mówi bardzo słabo i posługuje się głównie końcówkami wyrazów.

      – Dla Michała? – dopytałam.

      Nie mogłam uwierzyć, że Krystian postanowił nakryć dla kolegi Aleksa. On ma własne zasady, których nigdy, naprawdę nigdy nie łamie. Ten upiorny upór doprowadza mnie do szału. Żadna zmiana nie wchodzi w grę. Letnie buty nie mogą zostać zastąpione zimowymi. A zimowa kurtka wiosenną wiatrówką. Ten brak elastyczności dotyczy przedmiotów i rytuałów. To jedna z cech autystycznych u dzieciaków z zespołem Downa. Prywatny zestaw zasad i sekwencje czynności są niepodważalne i niezmienne. Krystian nigdy nie je posiłków przy stole z osobami, które nie należą ściśle do naszej rodziny. Rodzina to mama, tata, brat i siostra. Zatem to, że Krystian nakrył dla „Ała”, wbiło mnie w deski podłogowe. Taki mały prosty gest, a ja już wiedziałam, że Krystian, nie mówiąc ani słowa, przyjął Michała do naszej rodziny. Krystian posługuje się najbardziej naturalnym zestawem wartości. Jeśli kogoś kocha, akceptuje go bezwarunkowo. Krystian pokochał Michała i nakrywając dla niego do stołu, wyraził to najpiękniej, jak umiał. Ten mój mały kosmita ma tak wysoki poziom inteligencji emocjonalnej, że nasze intelektualne IQ przy tym wysiada. Można go oszukać w grach planszowych, ale nie da się oszukać ani przekupić, kiedy w grę wchodzą uczucia.

      Rozdział 5

      Czarny habit

      Zbliżała się Wielkanoc 2016 roku. Zgodnie z rozwodowym planem wychowawczym dzieci miały spędzać z każdym z rodziców co drugie święta. W tym roku maluchy jechały do taty, a Aleks zdecydował się zostać ze mną. Chciałam, żeby Michał również spędził Wielkanoc z nami. On także tego pragnął. Wszystkie dzieci z domu dziecka zwykle jechały na święta do swoich rodzin. Problem polegał na tym, że nie mogłam, ot tak, wziąć wychowanka domu dziecka na święta. Była tylko jedna możliwość. Mama Michała musiała złożyć wniosek do sądu o urlopowanie syna w czasie Wielkanocy, a następnie zgodzić się na to, żeby Michał spędził je z nami. Nie miała odebranych praw rodzicielskich, jedynie ograniczone, co sprawiało, że pozostawała jego opiekunem prawnym.

      Nigdy wcześniej nie poznałam mamy Michała, nie miałam z nią żadnego kontaktu. Michał wziął sprawy w swoje ręce. Sam do niej zadzwonił i zaczął namawiać do złożenia wniosku. Nie znałam ich relacji. Starałam się nie oceniać, nie wtrącać, nie krytykować. Obserwowałam jego zachowanie, słuchałam rozmów telefonicznych. Michał stawał się wtedy zupełnie innym chłopakiem. Był arogancki, krzyczał na mamę jak srogi rodzic na nieznośne dziecko. Żądał, wymagał i szantażował. Byłam zszokowana. Ten łagodny, spokojny chłopak stawał się nagle kimś, kogo zupełnie nie znałam. Uważałam, że mama powinna poznać osobę, która chce zabrać jej syna do domu na święta, więc zaproponowałam spotkanie. Michał się nie zgodził.

      Jego mama wysłała wniosek do sądu i otrzymała zgodę. Umowa była taka, że pierwszy dzień świąt Michał spędzi z nami, a wieczorem zawiozę go do mamy. Michał przyjechał do nas w Wielki Piątek wieczorem. Następnego dnia malowaliśmy pisanki i było mnóstwo zabawy. Poszliśmy do kościoła ze święconką. Z tego dnia pochodzi nasze pierwsze „rodzinne” zdjęcie. Z radością patrzyłam na wyjątkową relację Aleksa i Michała. To była przyjacielsko-braterska więź. Na świąteczne śniadanie byliśmy zaproszeni do rodziców mojej serdecznej przyjaciółki Ani. Michał oczywiście pojechał z nami. Został przywitany z otwartymi ramionami. Zjadł niewiele, a potem obaj z Aleksem wymknęli się do innego pokoju i spędzili resztę poranka na surfowaniu po internecie. Śniadanie skończyło się obiadem.

      Po południu odwiozłam Michała do mamy. Nie chciał, żebym podjechała przed dom ani weszła przywitać się z mamą. Poprosił, żebym wysadziła go na przystanku autobusowym, i dalej poszedł sam. Uszanowałam to. Następnego dnia rano zadzwonił i spytał, czy może już do nas wrócić.

      – No pewnie, że możesz –

Скачать книгу