Скачать книгу

się roli SB w rozgrywających się konfliktach.

      – Ksiądz Jankowski kochał siebie. Narcyzm, ego, miłość własna były tak duże, że nie panował nad tym, to go niosło – twierdzi Fudakowski. – Kochał też Polskę, ale jak się przez chwilę o nim nie mówiło, to był nieszczęśliwy. To są te same cechy, co u Lecha Wałęsy. I te cechy rozgrywali esbecy.

      ZWROT AKCJI

      Tymczasem my wciąż próbujemy zweryfikować relację Barbary Borowieckiej.

      Gdy po kilku miesiącach ponownie kontaktujemy się z rzecznikiem Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku z pytaniem, czy udało się może coś ustalić w kwestii samobójstwa szesnastoletniej Ewy z ulicy Łąkowej, następuje nieoczekiwany zwrot akcji. Rzecznik odpisuje:

      „Informujemy, że nie odnaleziono informacji o samobójstwie 16-latki przy ul. Łąkowej w latach 1968–1971. W podanym okresie czasu odnotowano jedno zdarzenie w rejonie Śródmieścia, gdzie doszło do samobójstwa 14-letniej mieszkanki Gdańska, które zostało zarejestrowane pod nr. RSD 1649/1969. Ponadto informujemy, że akta prowadzonego w tej sprawie postępowania zostały przekazane do prokuratury. Akta kontrolne zostały wybrakowane i policjanci nie są w posiadaniu tych materiałów”.

      Czyli jednak było jakieś samobójstwo! Co prawda nie przy Łąkowej i nie szesnastolatki, ale trzeba to sprawdzić, bo pamięć panią Borowiecką może mylić. Szczególnie po pół wieku od zdarzenia.

      Musimy się dowiedzieć, czy dziewczynka miała na imię Ewa, i ustalić, dlaczego się zabiła.

      Piszemy do gdańskiej prokuratury z prośbą o wgląd w akta śledztwa. Po kolejnych kilku tygodniach dostajemy potwierdzenie, że było prowadzone postępowanie prokuratorskie w sprawie zgonu czternastoletniej mieszkanki Gdańska Haliny F., zmarłej 4 listopada 1969 roku. Śledztwo zostało umorzone z powodu braku znamion przestępstwa już po dwudziestu pięciu dniach. Zapoznanie się z aktami jest niemożliwe, gdyż zostały wybrakowane, czyli zniszczone.

      Wiemy, jak miała na imię dziewczynka. Nie była to Ewa. Ale innego samobójstwa młodej dziewczyny w tamtych latach w rejonie Śródmieścia nie było. Sprawdzamy więc dalej.

      W wyszukiwarkę na stronie cmentarzy gdańskich wpisujemy Halina F. i rok śmierci 1969. Wyskakuje Halina Fortuna, zmarła 4 listopada 1969 roku, pochowana cztery dni później na Cmentarzu Srebrzysko. To musi być ona.

      Dzwonimy do zarządu cmentarzy gdańskich. Udaje nam się dowiedzieć, że grób dziewczynki od lat nie był opłacany i w latach dziewięćdziesiątych został zlikwidowany. Z księgi zmarłych wynika, że Halinka Fortuna urodziła się w miejscowości Stare Pole.

      To już coś. Mamy nazwisko i miejsce urodzenia. Na Facebooku bez trudu odnajdujemy kilka tak samo nazywających się osób pochodzących z tej miejscowości. Przez lokalną bibliotekę udaje nam się ustalić numer telefonu komórkowego do jednej z nich – Urszuli.

      Ze zdjęcia profilowego patrzy na nas młoda, ładna kobieta. Młoda, więc na pewno nie pamięta samobójstwa Haliny, ale może skieruje nas do kogoś, kto pamięta. Dzwonimy kilka razy, ale pani Urszula nie odbiera. W końcu piszemy SMS-a z prośbą o kontakt. Oddzwania.

      Owszem, pani Urszula słyszała, że siostra jej ojca popełniła samobójstwo w latach sześćdziesiątych w Gdańsku. To bardzo trudny temat, w rodzinie się raczej do niego nie wraca. Ale zapyta tatę, czy zgodzi się porozmawiać.

      Przez kilka kolejnych dni dzwonimy i piszemy do pani Urszuli, ale nie odbiera telefonu. Szukamy więc innych członków rodziny Fortunów. Pudłem okazuje się malarka z Malborka, podobnie jak właścicielka agencji nieruchomości. W końcu znajdujemy pana Jarosława Fortunę, właściciela sklepu z antykami na Pomorzu. Okazuje się, że jest daleko spokrewniony z rodziną Fortunów ze Starego Pola. Pan Jarosław jest bardzo zaintrygowany naszymi poszukiwaniami. Postanawia nam pomóc. Po kilku telefonach do rozsianych po kraju krewnych udaje mu się ustalić, że była w jego rodzinie Halinka Fortuna, która mieszkała przez jakiś czas u swojej siostry Urszuli w Gdańsku. Urszula Fortuna była już wtedy mężatką i nazywała się po mężu Jagła. Powinniśmy więc szukać jej dzieci, które też noszą nazwisko Jagła. Na przykład pana Mirosława z Gdańska.

      Bez trudu odnajdujemy pana Mirka Jagłę i numer do niego. Pan Mirosław jest synem Urszuli, siostry Halinki Fortuny. Pamięta całą historię i zgadza się ją opowiedzieć.

      Ale to za chwilę.

      SZPIEG STASI

      Po mszy z 17 sierpnia ksiądz Jankowski odprawia kolejne. Nie są one już tak uroczyste i euforyczne jak ta pierwsza, ale niektóre z nich zostaną dobrze zapamiętane. Na przykład te z 24 czy 28 sierpnia.

      Odpowiednio udekorowany ołtarz stoi na platformie ciężarówki. Dzięki temu jest lepiej widoczny dla strajkujących oraz ich rodzin i mieszkańców Gdańska.

      Jedną z takich mszy obserwuje szczupły szatyn. Nie mówi po polsku albo mówi słabo. Wie jednak, że mszę odprawia proboszcz kościoła pod wezwaniem św. Brygidy. Liczbę osób biorących udział w nabożeństwie ocenia na sześć tysięcy.

      Obserwator wprawdzie jest niemieckim pastorem, ale nie bardzo wie, jak nazwać audiencję u prymasa. Rozmowy u kardynała Wyszyńskiego nazywa więc w raporcie „przyjęciem”.

      Z jego suchego meldunku nie wynika, że już wtedy spotkał się z księdzem Jankowskim. Na pewno go jednak bacznie obserwuje. Później dowie się i napisze w raporcie, że „dziewiątego września ks. J. pojechał do Warszawy z Lechem Wałęsą”.

      Według dokumentów to pastor Hermann Schneider z Berlina, ale tego wschodniego, komunistycznego. Melduje się w hotelu Heweliusz w Gdańsku. Do dziś najwyższy, a wtedy, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, również najlepszy hotel w mieście. Z jego górnych pięter rozciąga się widok na Główne Miasto i na Stocznię im. Lenina. Z jednej strony widać dach bazyliki, z drugiej – stoczniowe i portowe żurawie.

      Do tego samego hotelu 16 grudnia 1980 roku ściągają zagraniczni dziennikarze i obserwatorzy, którzy chcą zarejestrować odsłonięcie Pomnika Poległych Stoczniowców 1970 roku.

      Na pewno pastorem interesują się już funkcjonariusze Wydziału Obserwacyjnego SB, którzy w Heweliuszu mają swoje „lokale kontaktowe”, czyli w praktyce stale wynajmowane pokoje hotelowe. Służą one głównie do inwigilacji zatrzymujących się tutaj zachodnich polityków, biznesmenów, dziennikarzy czy zwykłych turystów.

      SB głupia nie jest i prawdopodobnie orientuje się, że Hermann Schneider nie jest Hermannem Schneiderem. Nie znają tylko jego rzeczywistego nazwiska, a przede wszystkim prawdziwego celu wizyty.

      Domyślają się jedynie, że Stasi, wywiad z bratniego kraju, przysyła go, aby ten u źródła dowiedział się czegoś o „Solidarności”. Ten ruch już od dłuższego czasu spędza sen z powiek kierownictwa Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

      Służba Bezpieczeństwa z zainteresowaniem przygląda się, jak sobie w Gdańsku radzi „pastor”. Już po kilku dniach musi przyznać, że niemiecka tajna służba Stasi to prawdziwi profesjonaliści. Hermann Schneider oficjalnie występuje jako współpracownik Aktion Sühnezeichen Friedensdienste, czyli Akcji Znaku Pokuty. I z taką legendą idzie prosto do parafii św. Brygidy. Stasi słusznie uznaje, że taka przykrywka to wystarczająca przynęta.

      Hermann Schneider w rzeczywistości nazywa się Frank Stolt i niektóre wątki jego życiorysu przypominają losy księdza Jankowskiego. Kiedy miał sześć lat, stracił ojca, który uciekł do Berlina Zachodniego. Wcześnie zaczął się sam utrzymywać. Wychowywany przez dziadków w Berlinie, nagabywał zachodnioniemieckich turystów, oferując im oprowadzenie po mieście i drobne przysługi.

      Złapany w wieku siedemnastu lat na kontaktach z obywatelami RFN, został zmuszony przez

Скачать книгу