Скачать книгу

sierpnia 1980 roku to dzień, w którym ksiądz krąży między stocznią a kurią i kiedy ważą się losy mszy. W jednym z meldunków Ryszard Berdys pisze wyraźnie, że tego dnia przeprowadził z Jankowskim rozmowę operacyjną:

      „W rozmowie operacyjnej z 11063 ten podał, że ordynariusz 10471 otrzymał od wojewody gdańskiego zalecenia, aby odprawione zostały dla strajkujących nabożeństwa niedzielne w kościele”56.

      Druga i trzecia rozmowa, z których nie powstały lub nie zachowały się raporty, odbyły się prawdopodobnie 21 i 29 sierpnia. A więc również jeszcze w czasie trwania strajku.

      Fakt rozmowy operacyjnej z 21 sierpnia jest potwierdzony w meldunku ESEZO nr 416 z 11 września. W tym gorącym czasie strajku esbecy mają pełne ręce roboty, zaległości w raportowaniu nadrabiają po podpisaniu porozumień. Ale są skrupulatni. Berdys – prawdopodobnie z robionych na bieżąco notatek – wprowadza do systemu informację, że 21 sierpnia w rozmowie operacyjnej wytłumaczył księdzu o numerze 11063, że „elementom antysocjalistycznym zależy na stworzeniu określonej psychozy” i przesadą jest udzielanie ostatniego namaszczenia strajkującym. Ksiądz zapewnił o ograniczeniu usług duszpasterskich tylko dla chorych.

      Dwudziestego czwartego sierpnia na terenie Stoczni Gdańskiej im. Lenina ma miejsce druga uroczysta msza, którą również odprawia ksiądz Jankowski. I po niej Berdys odnotowuje, że „ks. Jankowski wezwał zebranych do zachowania spokoju i rozwagi, a uczestników nabożeństwa znajdujących się poza terenem stoczni do spokojnego rozejścia się do domu”.

      Pierwszy raport pisemny z rozmowy przeprowadzonej z KO „Delegat” pochodzi z 12 grudnia 1980 roku.

      – I ten kontakt na pewno jest podtrzymywany przez rok 1981 aż do 1982 – mówi doktor Majchrzak. Dzień wcześniej, 11 grudnia, Ryszard Berdys, zastępca naczelnika Wydziału IV Służby Bezpieczeństwa w Gdańsku, przychodzi na plebanię. Nie jest już młodym wilczkiem z SB, więc można przyjąć, że nie chodzi ubrani jak oni. Tych młodych funkcjonariuszy jedna z opozycjonistek określa jako „peweksy”. Dżinsowe spodnie, dżinsowa kurteczka, saszetka zwana w PRL-u „pedałówką” – z rączką zakładaną na nadgarstek. Bujny fryz, bokobrody typu „pekaesy” – to jeszcze końcówka mody z lat siedemdziesiątych. Powoli zanikająca, ale wciąż widoczna.

      Ryszard Berdys w 1980 roku ma już czterdzieści pięć lat, więc raczej ubiera się inaczej niż jego młodsi koledzy z resortu. Pewnie materiałowe spodnie, może sztruksowa marynarka. Jest prawie rówieśnikiem księdza, pokoleniowo nic ich nie różni.

      – W opinii napisanej przez przełożonych, a zamieszczonej w jego teczce kadrowej, było takie stwierdzenie: „Jest mistrzem rozmowy operacyjnej” – mówi Grzegorz Majchrzak.

      Berdys siada wygodnie w gabinecie.

      Ksiądz Jankowski nie musi obawiać się tego spotkania. Od czasu objęcia parafii wiele razy rozmawiał z przedstawicielami władzy. I tymi przychylnymi, i wrogimi.

      Ale samo miejsce rozmowy nie jest typowe. Z reguły instrukcje oraz praktyka pracy operacyjnej zabraniają spotkań w miejscach, które mogłyby zdemaskować charakter funkcjonariusza i jego relacji z rozmówcą. Powinien to być lokal kontaktowy, czyli mieszkanie należące do SB. Albo po prostu restauracja, kawiarnia lub knajpa. W tym przypadku jest inaczej. „Lokalem kontaktowym” jest plebania.

      Sądząc po rozmiarach raportu – rozmowa trwa długo.

      Po spotkaniu Berdys składa meldunek:

      „W dniu dzisiejszym ze źródła KO »Delegat« uzyskano następujące informacje dot. bieżącej sytuacji operacyjnej w środowiskach NSZZ »Solidarność«”57.

      O czym opowiada „Delegat”? Cofnijmy się o kilka godzin.

      PIERWSZY RAPORT

      Jest ten sam dzień, 11 grudnia 1980 roku. Trwa posiedzenie Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców 1970.

      W zadymionym pokoju Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego siedzi jedna kobieta – Anna Walentynowicz i kilkunastu mężczyzn. To głównie robotnicy ze Stoczni im. Lenina, ale także z innych zakładów, m.in. z Elmoru i Miastoprojektu. Zebrani gorączkowo omawiają piętrzące się trudności w budowie pomnika.

      Większość tych trudności piętrzy władza. W jej interesie jest, aby odwlec jego budowę jak najdłużej. Najważniejsze – żeby komitet nie zdążył na rocznicę masakry 16 grudnia.

      Wśród zebranych jest też ksiądz Jankowski. Prawie się nie odzywa. Występuje tu raczej jako przedstawiciel kurii.

      Zebranych oburzają kolejne ingerencje władzy. Najbardziej ta, która zmierza do zmiany nazwy pomnika. Władza chce upamiętnić poległych stoczniowców i… milicjantów. Ofiary i kaci nie po raz pierwszy mają być jednakowo uczczeni. Władza chce także zmienić napisy na pomniku – nie podobają jej się cytaty z Jana Pawła II i Czesława Miłosza.

      Wreszcie ktoś zgłasza pomysł, że jeśli mszę ma koncelebrować ksiądz Henryk Jankowski, dobrze byłoby zaprosić także księdza Hilarego Jastaka. Trzeba uhonorować obu księży za msze strajkowe w Gdańsku i w Gdyni.

      Jankowski po raz pierwszy zabiera głos. Mówi jak „poważny, odpowiedzialny” ksiądz: że w uroczystości mają wziąć udział przedstawiciele episkopatu. On, jako delegat prymasa, musi pamiętać o godnym przyjęciu biskupów.

      W meldunku Berdys notuje: „Grupa gdańskich działaczy NSZZ »Solidarność« zaczęła wywierać naciski na Komitet Budowy Pomnika Ofiar Grudnia 1970 roku, aby ks. Jastaka z Gdyni dowartościować przez włączenie go do koncelebry nabożeństwa, które ma być odprawione podczas uroczystości odsłonięcia tego pomnika. Ponieważ presja ta była silna, kapelan »Solidarności« ks. Jankowski zadecydował, że on nie będzie brał udziału, pozostawiając odprawienie nabożeństwa wyłącznie biskupom. Takie rozwiązanie sprawy powoduje, że ks. Jastak został pozbawiony tytułów do tego, aby zabiegać o udział w odprawianiu nabożeństwa (…)”58.

      Już jako KO „Delegat” w rozmowie z Ryszardem Berdysem Jankowski relacjonuje:

      „Działaczka gdańskiej »Solidarności« Anna Walentynowicz wprowadziła duży rozdźwięk, domagając się zmiany ustalonej treści napisu na pomniku gdańskim”.

      Chodzi o to, że Anna Walentynowicz wraz z grupą młodszych działaczy proponuje zmianę napisu na ostrzejszy. Żąda, aby zamiast „Ofiarom grudnia 1970 roku” dać napis „Poległym stoczniowcom w grudniu 1970 roku”. Wałęsa jest wściekły:

      „(…) uznał, że będzie musiał usunąć Walentynowicz z władz »Solidarności«. (…) zapowiedział, że jak będzie miał sprzyjające okoliczności, to »skorzysta z okazji, aby rozprawić się z tą babą«. (…) ks. Jankowski postanowił, że przed zebraniem przeprowadzi rozmowę z Walentynowicz w celu przywołania jej do porządku i zahamowania jej awanturnictwa”.

      Na korytarzu lub w gabinecie ksiądz podchodzi do Anny Walentynowicz. Na pewno nie krzyczy. On, ksiądz, nie ma prawa otwarcie krytykować członka prezydium związku. Do tego kobietę – symbol strajku. Raczej wzywa do uspokojenia.

      Anna Walentynowicz skarży się na awantury Wałęsy, ale ostrożnie. Wie, że ksiądz Jankowski to jego człowiek.

      Ryszard Berdys na pewno napisze ten raport z rozmowy z KO „Delegatem” z satysfakcją. Służba Bezpieczeństwa lepiej by nie rozegrała uciszenia Walentynowicz, niż zrobili to Lech Wałęsa i ksiądz Jankowski. „Wałęsa uzgodnił z ks. Jankowskim treść wystąpienia, jakie ma wygłosić na uroczystości odsłonięcia pomnika. Ponieważ Wałęsie brak było jednoznacznej

Скачать книгу


<p>56</p>

Meldunki operacyjne w bazie ESEZO za okres 1.07.1980–31.12.1980, meldunek z 16.08.1980, akta IPN GD 468/3, k. 48.

<p>57</p>

Cytat za: „Meldunek z-cy naczelnika Wydziału IV KW MO w Gdańsku Ryszarda Berdysa do naczelnika Wydziału IV departamentu IV MSW w Warszawie” z 12.12.1980, sygn. akt IPN GD 003/166, t. 1, k. 7–10.

<p>58</p>

Ten i pozostałe cytaty w tym rozdziale za: tamże.