Скачать книгу

został spalony przez stoczniowców. Tym razem strajkujący dla uzyskania zgody na mszę byli zdecydowani wybrać się do tej paszczy lwa.

      Oddajmy głos Tadeuszowi Fiszbachowi. Ten chyba obecnie ostatni już żyjący pierwszy sekretarz wojewódzki partii i ostatni sygnatariusz Porozumienia Gdańskiego ze strony władzy, ma wówczas – jak na komunistycznego kacyka – dość poprawne stosunki z robotnikami.

      Towarzysz Tadeusz – bo tak najczęściej mówi sam o sobie – szczerze ucieszył się z naszego telefonu. Lubi rozmawiać o tamtych czasach, a coraz rzadziej ktokolwiek o to pyta. Wyznacza spotkanie w centrum Gdańska, pod Neptunem. Kiedy przychodzimy na miejsce, prowadzi nas do jednej z pustych o dziesiątej rano kawiarenek.

      Idziemy i słuchamy jego wspomnień o strajku. Mówi o nim tak, jakby był jednym z tamtych robotników i miał udział w ich sukcesie.

      – Robotnicy zawsze mnie lubili – twierdzi towarzysz Tadeusz. – W 1970 roku w Tczewie, kiedy wybuchły strajki, poszedłem z nimi porozmawiać. Potem to już specjalnie robili strajki, żeby mnie zobaczyć.

      Potem jeszcze dodaje:

      – Pyta mnie towarzysz Edward Gierek: „A co będzie, towarzyszu Tadeuszu, jeśli wybierzemy rozwiązanie siłowe? Co wtedy zrobicie?”. „Towarzyszu Edwardzie – odpowiadam – wtedy pójdę za bramę, na stocznię, bo tam jest Polska i tam jest moje miejsce”.

      Wreszcie w swoich wspomnieniach dociera do nocy, kiedy to do Komitetu Wojewódzkiego przyjechała delegacja ze stoczni:

      – W sierpniu byłem z rodziną na urlopie, wypoczywaliśmy na Warmii i Mazurach. Na wieść o wybuchu strajku przerwałem urlop. Powiedziałem, że muszę wracać do Gdańska. Spałem w Komitecie Wojewódzkim PZPR, za gabinetem miałem taki salonik. O drugiej w nocy przyszła do mnie delegacja ze stoczni. Anna Walentynowicz, Józef Przybylski i ktoś trzeci. Sekretarka mnie obudziła.

      „– Towarzyszu sekretarzu, chcemy mieć mszę świętą w Stoczni Gdańskiej! – oznajmia Walentynowicz.

      Ja ją pytam:

      – A u księdza Jankowskiego byliście?

      – Byliśmy.

      – I co powiedział?

      – Żebyśmy poszli do biskupa Kaczmarka.

      – A u biskupa Kaczmarka byliście?

      – Byliśmy.

      – I co powiedział?

      – Żebyśmy poszli do Fiszbacha.

      – To ja się zgadzam.

      – Niemożliwe! A da nam pan na piśmie?

      – Nie dam, bo ja podejmuję decyzje polityczne.

      Na to pani Ania:

      – No tak, wiedziałam!

      Ale ja mówię do nich:

      – Poczekajcie, zadzwonię do towarzysza Kołodziejskiego.

      Zadzwoniłem, mówię mu: »Jerzy, budź Pobłockiego, niech wyda zgodę. A jakby pytał towarzysz Edward Gierek, to mu powiedz, że ja cię przymusiłem«”.

      Pytamy, dlaczego Fiszbach tak łatwo zgodził się na mszę.

      – Msza czyni zgromadzenie poważnym. Ja się bałem, żeby stoczniowcy nie wyszli na miasto i nie skończyło się tak jak w grudniu 1970 roku.

      – Nie znał pan wtedy księdza Jankowskiego?

      – Wtedy nie. Później go spotkałem, chyba przed odsłonięciem Pomnika Ofiar Grudnia 1970 roku.

      „Oni wrócili gdzieś koło drugiej w nocy. W pierwszym momencie myślałem, że ich zamknięto, tak jak w 1970 roku, ale nie, wrócili. Powiedzieli, że msza święta może się odbyć, bo władze nie mają nic przeciwko temu”37 – wspominał po latach Jankowski.

      INNE OFIARY

      Afera wywołana reportażem w „Gazecie Wyborczej” się rozdyma.

      Media cytują znaną gdańską działaczkę Lidkę Makowską, która miała powiedzieć portalowi Wirtualna Polska: „Już w 1993 roku słyszałam o gwałtach księdza. Nic z tym nie zrobiłam i z tym tchórzostwem bardzo źle się czuję. (…) Zaczęłam zajmować się kulturą w 1997 roku. Już wtedy w środowisku nikt nie miał wątpliwości, że tam dochodzi do nieprawidłowości, do wykorzystywania seksualnego. Jednak przez to, że w Gdańsku prezydentem miasta jest były ministrant ks. Jankowskiego i władza świecka od dawna była związana z władzą kościelną, panowała swoista zmowa milczenia na temat skłonności prałata. (…) Przecież prezydent Gdańska już w 1995 roku jako zaledwie 25-latek został przewodniczącym rady miasta. Doszło do tego dzięki rekomendacji ks. Jankowskiego i abp. Gocłowskiego”.

      W artykule Lidka Makowska wyznaje, że w Gdańsku wiele osób wiedziało o skłonnościach ks. Jankowskiego: „Niemieccy gdańszczanie opowiadali mi o tym, co ks. Jankowski robił w latach 80. Jedna z kobiet mówiła wręcz o »gwałtach«. Na plebanii św. Brygidy podszedł do nich jeden z ministrantów. Miał 13 lat. Opowiedział, co mu robi ks. Jankowski. Ona nic z tym nie zrobiła. Ja też nie. Wszyscy mieli poczucie, że tak zasłużona dla Gdańska osoba jest nie do ruszenia. Wszyscy odwracaliśmy oczy. Dzisiaj czuję się strasznie z tym tchórzostwem”.

      Działaczka opowiada też o chłopcach, którymi otaczał się ksiądz Jankowski:

      „Przychodził do Ratusza Staromiejskiego i do Restauracji Gdańskiej z tymi chłopcami. Widziałam go wielokrotnie. To, jak zachowywał się wobec tych chłopców, było strasznie obleśne. Traktował ich jak niewolników, a oni jego jak cesarza. Usługiwali mu na każdym kroku. (…) Do dzisiaj tego żałuję i jest mi strasznie wstyd, że wcześniej nic nie zrobiłam, nie zareagowałam, nie powiedziałam o tym głośno. Przez moje milczenie cierpiały dzieci. Najważniejszy w tej sprawie nie jest teraz ks. Jankowski, tylko ci chłopcy, którzy dzisiaj są mężczyznami i potrzebują pomocy nie tylko organów sprawiedliwości, ale wsparcia psychologicznego. Trzeba o tym głośno mówić, bo pedofilia w Kościele nie jest historią. To się cały czas dzieje i gdy będziemy to nagłaśniać, wielu duchownych zobaczy, że nie jest bezkarna”38.

      Piszemy do Lidki Makowskiej, prosimy o rozmowę. Kobieta odpisuje: „Niestety nie mam wiedzy ani dowodów, tylko opowieść nieżyjących już dawnych gdańszczanek z Ziomkostwa Gdańszczan w Lubece. Nigdy nie weryfikowałam tych informacji, więc to jest informacja z kategorii »zasłyszane«. Nie nadaje się do książki. Medialne informacje są z mojego prywatnego fejsbuka, po prostu jeden z dużych portali to zamieścił i poszło w świat. Reasumując: nie pomogę w tej kwestii”.

      Kula śniegowa się toczy i zbiera wszystko, co leży na drodze. Nikt już jej nie zatrzyma.

      MERCEDES DUSZPASTERSKI

      Takiego obrotu spraw ksiądz Jankowski się chyba nie spodziewał.

      „Pojechałem rano do księdza biskupa, ale nie zastałem go. On był w międzyczasie tu u mnie. Zaproponowałem księdzu biskupowi, że może by on odprawił, jak jest biskupem i jak jest tu na miejscu. Nie, nie, ponieważ ksiądz biskup Lech był bardzo tchórzliwy. Bardzo tchórzliwy był”39 – opowiadał.

      Co robić, trzeba iść do stoczni i odprawić mszę.

      Jankowski nie wie jeszcze, że po tej nieprzespanej nocy zbliża się najważniejszy dzień jego życia. Dzień, który wyniesie go do roli kapelana „Solidarności”.

      Jest

Скачать книгу


<p>37</p>

P. Raina, Ks. Henryk Jankowski proboszcz parafii Św. Brygidy, dz. cyt., s. 9.

<p>39</p>

P. Raina, Ks. Henryk Jankowski proboszcz parafii Św. Brygidy, dz. cyt., s. 9.