Скачать книгу

przypadków molestowanych małych dzieci i nikt nie reagował? – Aleksander Hall, niegdyś ministrant księdza, a później działacz opozycji i minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, opowiada nam o swoich poważnych wątpliwościach w kwestii oskarżeń wysuwanych przez Barbarę Borowiecką.

      Polityk nie jest też przekonany do prawdziwości opowieści o samobójczej śmierci nastoletniej dziewczyny, która miała mieć z księdzem dziecko.

      – Sprawa tego samobójstwa musiałaby być głośna – mówi Hall. – Powinny być akta sprawy, powinno to zapaść w pamięć sąsiadom, parafianom. Wydaje mi się, że pani Borowiecka została zbyt mało dociekliwie przepytana. Jeżeli jej świadectwo jest prawdziwe, powinno być znacznie bardziej wsparte dowodami.

      Postanawiamy więc zweryfikować wersję Barbary Borowieckiej. Jedziemy do Gdańska na Łąkową 62, żeby porozmawiać z mieszkańcami domu, w którym miał grasować ksiądz Jankowski.

      Odnajdujemy poniemiecką kamienicę, która jak samotna wyspa stoi wśród panoszących się dookoła nowych bloków. Dzwonimy do mieszkania państwa Cichych, bohaterów reportażu Bożeny Aksamit.

      Otwiera starsza, siwa kobieta o sympatycznej twarzy, zaprasza do kuchni. Pan Cichy w pokoju obok ogląda telewizję. Pytamy, czy rzeczywiście słyszeli o samobójstwie młodej dziewczyny, Ewy, jak twierdzą w reportażu.

      – A skąd! – mówią. – Nie było tu żadnego samobójstwa, żadna młoda dziewczyna nie wyskoczyła z okna.

      – Ale mówiła pani w reportażu, że o tym słyszała.

      Pani Cicha jest zdziwiona.

      – Jakim reportażu?

      Okazuje się, że pani Cicha nic nie wie o reportażu Bożeny Aksamit, w którym jest ważnym świadkiem tych bulwersujących wydarzeń, a wypowiedzi podpisane są jej nazwiskiem. Czytamy im więc fragment tekstu. Wtedy pani Cicha przypomina sobie, że rzeczywiście, kiedyś, gdy byli w parku z wnuczką, podeszła do nich Barbara z jakimś mężczyzną i jeszcze jedną kobietą. Nie wiedzieli, że to dziennikarka. O żadnym samobójstwie młodej dziewczyny nie rozmawiali. O księdzu Jankowskim zresztą też nie.

      To skąd te ich wypowiedzi w reportażu się wzięły? Państwo Cisi nie mają pojęcia.

      Ci starsi ludzie mieszkają przy Łąkowej od zawsze. Basię Boroch, po mężu Borowiecką, kojarzą, mieszkała bezpośrednio nad nimi. Z góry było słychać ich kroki.

      – Oni nigdy ani na religię, ani do kościoła nie chodzili – mówią o rodzinie Barbary. – On pił, ona też piła.

      Wcześniej Cisi mieli mieszkanie w kamienicy obok, tej właśnie, w której miała mieszkać Ewa.

      – Tam nie było żadnego samobójstwa. Przecież byśmy coś słyszeli – przekonują.

      Wychowali trzy córki, wszystkie mniej więcej w wieku Basi. Pani Cicha od razu dzwoni do jednej z nich.

      – Słuchaj no, bo jest tu u mnie pani dziennikarka… Ty słyszałaś, żeby tu w latach sześćdziesiątych popełniła samobójstwo jakaś szesnastoletnia Ewa? – Pani Cicha słucha. – A w kamienicy obok albo naprzeciwko? – Kręci do nas głową. – A widziałaś tu kiedyś księdza Jankowskiego? Żeby biegał za dziećmi?

      Pani Cicha wyłącza telefon.

      – Nic takiego tu nie było – mówi. – Córka nigdy tu nie widziała księdza Jankowskiego. Nigdy.

      A Ewa to wciąż mieszka nad nimi, piętro wyżej. W 1968 roku mogła mieć z szesnaście lat.

      Idziemy więc na drugie piętro, rozmawiamy z panią Ewą.

      – Bzdury – mówi o zarzutach wobec księdza. – W sutannie by tu biegał za dziećmi?

      Pani Ewa nie słyszała też, aby jakaś jej rówieśniczka i imienniczka wyskoczyła z okna, bo była z księdzem w ciąży.

      – Niech pani powie, kto to wszystko wymyśla? – pyta. – I po co wygadują takie głupoty? Ktoś to mówi pod publiczkę.

      Pytamy, czy w kamienicy mieszkają jeszcze inne rodziny, które pamiętają lata sześćdziesiąte. Okazuje się, że jest jeszcze pan Janusz, mieszka na parterze. Wchodzi się tylnym wejściem, tak jak do swojego mieszkania wchodziła przed laty Barbara.

      Dzwonimy więc do pana Janusza. Mieszka przy Łąkowej od 1946 roku. Nigdy nie słyszał o żadnym samobójstwie młodej dziewczyny.

      – A przecież, gdyby coś takiego było, ludzie by gadali, nie?

      Nigdy też nie spotkał przed kamienicą księdza Jankowskiego. Nigdy nie słyszał, żeby gonił dzieci. Była tu jeszcze jedna kamienica naprzeciwko, teraz jest zburzona, ale z ludźmi stamtąd się znał, chodzili razem do szkoły. Tam też nic takiego się nie wydarzyło.

      – Źle, że się rozpowiada takie kłamstwa – mówi. – Bo jak jedno kłamstwo się wyda, to od razu idzie w świat, że te inne zarzuty to też mogą być kłamstwa. I po co to?

      Piszemy więc do Barbary Borowieckiej, a raczej do jej partnera, Marka Kuligowskiego, bo jego adres znajdujemy w sieci. Prosimy, żeby pani Barbara podała nazwisko tej Ewy albo numer kamienicy, w której miała mieszkać. Albo chociaż nazwisko sąsiadki, która miała Basię uratować przed Jankowskim. Prosimy, żeby podała cokolwiek, co można sprawdzić, żeby uwiarygodnić te poważne zarzuty, jakie wytoczyła księdzu.

      Odpisuje pan Marek. Pyta, czy to, co robi Monika, to jest rzetelne dziennikarstwo. Groźnie rzuca: „W co pani gra? Co pani chce osiągnąć?”. Poskarży się „Gazecie Wyborczej”, gdy z Basią wrócą do Polski – straszy na koniec listu.

      Zaczynamy się obawiać, że od Barbary Borowieckiej żadnych szczegółów nie dostaniemy.

      NIE MA RADY, TRZEBA ODPRAWIĆ MSZĘ

      O genezie mszy podczas strajku z sierpnia 1980 roku ksiądz Jankowski opowie tak:

      „(…) władze wojewódzkie powiadomiły biskupa o tym, że stoczniowcy zażądali mszy świętej. Powiedziałem: tak, będę, jak najbardziej. Tylko pojechałem do księdza biskupa Lecha Kaczmarka, który tę wiadomość o strajku bardzo nieprzyjemnie przyjął, bo powiedział, że to są nieuki, pijacy, że im nie chce się pracować, nieroby i takie epitety musiałem wysłuchiwać pod adresem tych ludzi”.

      „Po południu dowiedziałem się z telefonu księdza biskupa, że strajk został już zaniechany, że nie ma strajku. I wtenczas dopiero we mnie zawrzało. Pomyślałem, że to jest niemożliwe, że muszę wejść, i wszedłem do tej stoczni”28.

      Tymczasem sytuacja wyglądała nieco inaczej.

      SB, poprzez Wydział ds. Wyznań Wojewódzkiej Rady Narodowej, naciska na biskupa, aby msza się nie odbyła, a jeśli już, to ten musi się dobrze zastanowić, którego księdza wytypować.

      Meldunek z ESEZO: „(…) w przypadku zaistnienia sytuacji przymusowej (…) z zastrzeżeniem jednak, aby został do tego wytypowany rozsądny i odpowiedzialny ksiądz świecki. Stosując się do tego zalecenia Wojewody, /10471/ wyznaczył /11063/ do załatwienia tych spraw. /10471/ polecił /11063/, aby przy okazji swoich kontaktów ze strajkującymi apelował o spokój i rozwagę. /11063/ do tego zobowiązał się”29

      W ewidencji SB pod numerem 10471 kryje się biskup Kaczmarek, a pod 11063 ksiądz Jankowski.

      Ten meldunek jest kluczowy dla zrozumienia, dlaczego to właśnie ksiądz ze św. Brygidy ma odprawić mszę.

      Ale jest jeszcze coś.

      O treści rozmowy Jankowskiego z biskupem Kaczmarkiem wiemy z meldunku SB. Ale skąd wie SB? Może jest

Скачать книгу


<p>28</p>

P. Raina, Ks. Henryk Jankowski proboszcz parafii Św. Brygidy, dz. cyt., s. 8.

<p>29</p>

Meldunki operacyjne w bazie ESEZO za okres 1.07.1980–31.12.1980, meldunek z 16.08.1980, akta IPN GD 468/6, k. 49.