Скачать книгу

jak konferansjer ze znakomitą dykcją licytował kolejne przedmioty, podnosząc stawki z prędkością karabinu maszynowego. Z zaciekawieniem odnotowała, że dziwnym trafem prezesowi i jego najbliższym współpracownikom udało się wylicytować kilka dziecięcych obrazków za stosunkowo niewielkie kwoty. Natomiast czapka kapitańska, którą Wiktor Kamienny miał na głowie na początku aukcji, została zlicytowana za kilka tysięcy złotych i nabyta przez ledwo trzymającego się na nogach Pawła.

      – Ups! – skrzywiła się, kiedy zdała sobie sprawę, kto wygrał licytację.

      – Ale jaja! – wyrwało się Stefanowi, który właśnie podszedł do stolika koleżanek.

      – Co się stało? – zainteresowała się jak zwykle żądna sensacji Magda.

      – A nie, nic. Tak sobie chrząkam pod nosem.

      – Dobra dobra, Stefan. Bujać to my, a nie nas. Gadaj, o co chodzi.

      Zrezygnowany Stefan przypomniał, że Paweł, delikatnie rzecz ujmując, nie należy do ulubieńców prezesa. Swojego czasu ubiegał się o awans i wejście do zarządu Top Finanse i zachował się mało dyplomatycznie, co prezes dobrze zapamiętał. Zamiast najpierw omówić możliwość poszerzenia składu zarządu z prezesem, udał się od razu do rady nadzorczej. Nie było to dobre posunięcie. Wiktor Kamienny był złotym dzieckiem polskiego rynku kapitałowego, ulubieńcem i jednocześnie – o czym nikt w firmie nie miał prawa wiedzieć – chrześniakiem przewodniczącego rady nadzorczej. To cud, że po takim numerze Paweł Rafalski utrzymał się na swoim stanowisku. Miał jednak bardzo dobre wyniki sprzedaży w swoim regionie – najwyższe w całej Polsce nieprzerwanie od trzech lat. Nie wyrzuca się kury znoszącej złote jajka. Sprawa została zatuszowana, jednak przy każdej możliwej okazji między Pawłem a prezesem iskrzyło. Choć oczywiście obaj starali się to skrzętnie ukryć. Tylko wnikliwy obserwator mógł w tym momencie zauważyć krótkotrwałą zmianę oblicza prezesa na wieść o tym, kto kupił czapkę. Jednak Wiktor Kamienny szybko się otrząsnął, nie dając po sobie poznać, że to wydarzenie miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.

      – Nasz przyjaciel chyba musi być mocno pijany i nie wie, czyją czapkę właśnie kupił – podsumował Stefan.

      Oczywiście zakończenie aukcji każdego kolejnego przedmiotu kończyło się głośnymi owacjami i triumfem zwycięzcy.

      – Ciekawe, czy będą równie zachwyceni, kiedy w poniedziałek rano dostaną do zapłacenia rachunek za te fanty – powątpiewała Magda.

      – Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Będą płakać i płacić – skwitował filozoficznie Stefan.

      Po udanej licytacji, kiedy Kryspin Babisz opuścił wreszcie salę i odjechał do domu swoim sportowym porsche, błyskając światłami po oknach sali konferencyjnej, zabawa rozkręciła się na dobre. Koło północy tłum bawiących się na parkiecie pracowników nieco się przerzedził. Ostatni tego wieczoru występ kubańskich tancerek był niestety niezbyt udany. Został bowiem zakłócony przez rozbawionego w najlepsze Pawła, który – po wypiciu kilku kolejnych głębszych – koniecznie chciał zatańczyć z „pięknymi paniami”. A ponieważ kostiumy pań były, oględnie rzecz ujmując, dość kuse, kolega także postanowił się rozebrać – na parkiecie. Pośród wirujących tancerek i bębniących muzyków. Efekt był taki, że zaplątał się we własne opuszczone do kolan spodnie i runął jak długi na sam środek parkietu. Na szczęście osoby po spożyciu padają dość miękko i nic mu się nie stało. Uczynni koledzy szybko ściągnęli go (w dosłownym tego słowa znaczeniu) z parkietu i zataszczyli do pokoju, pozostawiając tam własnemu losowi.

      Po tym incydencie występy skończyły się definitywnie i dalsze tańce odbywały się już we własnym zakresie. Było dobrze po północy i Basia poczuła się senna. Towarzyszące jej koleżanki rozeszły się, więc i ona postanowiła rozruszać kości i przejść się po sali. Rozglądała się ciekawie dookoła, lustrując kto z pracowników szaleje jeszcze na parkiecie, kto dogorywa w barze lub na miękkich pufach pod ścianami. Przy okazji postanowiła poszukać Anki, której nie widziała praktycznie od obiadu. Co też się z nią mogło stać? Dziewczyna z pobłażaniem spoglądała na obściskujące się w tańcu pary. Na imprezach integracyjnych zwykle wiele się dzieje, także w kontekście damsko-męskim. Kilka lat temu, podczas wyjazdowego szkolenia, ona sama nawiązała burzliwy romans z kolegą z Krakowa, który o północy przy blasku księżyca obiecywał jej dozgonną miłość, a rano bez pożegnania odjechał do domu. Tydzień później dowiedziała się, że właśnie wziął ślub z narzeczoną w zaawansowanej ciąży. Wtedy Basia postanowiła nie wiązać się już z nikim z pracy. Na samo wspomnienie tamtego incydentu przeszedł ją dreszcz. Niestety, to doświadczenie niewiele ją nauczyło. Dziewczyna uśmiechnęła się w duchu do swoich niegrzecznych myśli.

      ROZDZIAŁ 3

      Stefan zbierał się w pośpiechu do wyjścia. Komórka znów wibrowała. Miał już dziesięć nieodebranych połączeń z jednego, znanego mu dobrze numeru. Już jedenasta. Musiał się spieszyć. Chwycił podręczną sportową torbę i niezauważony przez nikogo, wyszedł szybko na parking.

      – Cholera jasna! – zaklął głośno. Jego samochód był unieruchomiony.

      Zawrócił na pięcie i wszedł z powrotem do ośrodka.

      W stołówce było coraz gwarniej, choć towarzystwo rozkręcało się powoli i niemrawo podchodziło do stolika w aromatyczną kawą i ciepłymi maślanymi bułeczkami.

      Ośrodek położony był na skraju lasu. Stołówka, nazwana elegancko „Salonem Słonecznym”, bardziej przypominała zwykłą stołówkę pracowniczą z małymi kwadratowymi stolikami na aluminiowych nogach, nieplamiącymi się obrusami i obowiązkowymi sztucznymi kwiatkami w ceramicznych wazonikach. Ogromne drewniane okna wychodzące nad Zalew, wypełniające całą ścianę Salonu Słonecznego, zamiast ukazywać piękny widok na okolicę, były zasłonięte. Wisiały w nich wyjątkowo ohydne firanki w pstrokate pomarańczowo-fioletowe wzorki niepasujące kolorystycznie do niczego, a zwłaszcza do wystroju reszty pomieszczenia. Mężczyzna zbliżał się powoli do jadalni. Już z daleka usłyszał głosy kolegów:

      – Hej, widział ktoś prezesa? – spytał zebranych przy stoliku kawowym.

      – Nie – odpowiedział krótko Wojciech, który zawsze udzielał rzeczowych odpowiedzi na każde pytanie, nawet retoryczne.

      – Ja też nie, a stało się coś? – zainteresowała się Magda, która wszędzie szukała sensacji i pretekstu do plotek.

      – Może Monika coś wie? – zasugerowała nieśmiało przybyła właśnie Ania, nalewając sobie mleka do kawy w proporcjach odwrotnych niż większość społeczeństwa – naparstek kawy i pół filiżanki gorącego mleka.

      – O, Anka, a gdzieś ty nam wczoraj zniknęła? – Magda przyglądała się badawczo koleżance.

      Ania spuściła wzrok, zanim odpowiedziała:

      – Ja? Jakby ci to powiedzieć… Wczoraj, po kongresie…

      Jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, przerwał jej coraz bardziej zirytowany Stefan.

      – To wiecie w końcu, gdzie jest prezes? – zapytał. – Zastawił swoim porsche mój samochód i nie mogę wyjechać, a muszę szybko wracać do domu, bo moja żona… – w tym miejscu Stefan zawahał się, sięgnął po cukier, potrącając przy tym dzbanuszek ze śmietanką i rozlewając gęstą ciecz po ceratowym obrusie.

      – No, w każdym razie powinienem już wracać do miasta.

      Stefan był ciekawą, nietuzinkową postacią o złożonym charakterze. Był młody, miał niewiele ponad trzydzieści lat, jednak czasem zachowywał się i przemawiał niczym sędziwy starzec obarczony wielką mądrością

Скачать книгу