Скачать книгу

W ostatnich rzędach zaległa względna cisza. Pracownicy próbowali skupić uwagę na scenie i podawanych przez prezesa z przesadnym entuzjazmem kolejnych informacjach o wspaniałej kondycji finansowej Top Finance w minionym roku. Tego jednak nie dało się zbyt długo słuchać. Dla starych pracowników hura-optymizm nie był już ani zaraźliwy, ani dopingujący. Takie rauty są dobre dla młodych pracowników po studiach, nie dla korporacyjnych wyjadaczy. Poza tym o poranku – w ciemnej i dusznej sali, bez zastrzyku kofeiny – oczy same się zamykały. Dawały się we znaki niewygodne krzesła, na których co chwila trzeba było zmieniać pozycję, aby nie zasnąć.

      Sala konferencyjna nadal się zapełniała. Pracownicy firmy zjeżdżali się z Warszawy i innych miast całej Polski, aby posłuchać, jaki był miniony rok (jakie plany sprzedażowe udało im się zrealizować) oraz jaki będzie kolejny rok (jakie plany sprzedażowe będą musieli zrealizować). W agendzie jako przerywnik dla informacji korporacyjnych przewidziano spotkanie z gościem specjalnym – znanym podróżnikiem, Wojciechem Cejrowskim. W tym roku tematem przewodnim kongresu była Kuba, gdyż tam właśnie miał się odbyć wyjazd – nagroda w corocznym konkursie sprzedażowym. W ciągu dnia zaplanowano między innymi prezentację o wyspie w wykonaniu gościa specjalnego. Wieczorem, po obfitej kolacji, przewidziana była impreza w stylu kubańskim z pokazami oraz nauką tańca pod kierunkiem José Torresa.

      Na razie jednak wszyscy pracownicy Top Finance siedzieli stłoczeni w sali konferencyjnej, w której brakowało świeżego powietrza i dziennego światła, i słuchali nudnych raportów o wynikach sprzedaży w poszczególnych regionach Polski. Stefan zerknął w kierunku grubej czarnej kotary, przesłaniającej wielkie okna wychodzące na sosnowy las. Poczuł lekki powiew rześkiego powietrza, a zasłona poruszyła się. Widocznie ktoś otworzył okno. To dobrze – w sali panował zaduch. Mężczyzna tęsknym wzrokiem spojrzał w kierunku smugi dziennego światła. Wyobrażał sobie, jak wiosenne słońce świeci delikatnie przez gałęzie wysokich smukłych sosen, które widział rano wokół ośrodka, unosząc w powietrzu drobne smugi kurzu. Rano, w ciepłym i nienaruszonym najmniejszym powiewem wiatru powietrzu, pachniało wiosną. Wokół pozornie panowała cisza, jednak po głębszym wsłuchaniu się w otaczającą aurę można było usłyszeć wesoły świergot ptaków, miarowe pohukiwanie puszczyka czy brzęczenie owadów. Las budził się leniwie z długiego zimowego snu, nie zważając na prezentowane na ekranie wykresy i grafy. Stefan rozmarzył się. Oczyma wyobraźni widział, jak na skraju niezbyt gęstego iglastego lasu rozciąga się młodnik pełen smukłych, kilkuletnich brzózek. Drzewa zaczęły się już zielenić, rozwijając malutkie listki na długich, giętkich gałązkach. Jesienią pod brzózkami wyrosną dorodne czerwone i rude koźlaki, a na niewielkiej polance w trawie znaleźć będzie można grupki maślaków w jasnobrunatnych, trochę oślizgłych kapeluszach. Niezarośnięty brzeg Zalewu zapraszał, aby usiąść na skrzypiącym drewnianym pomoście, ukrytym wśród wyschniętych ubiegłorocznych trzcin i brązowych aksamitnych pałek, cieszyć się błogim spokojem, promieniami pierwszego wiosennego słońca, zapachem sosnowego mazowieckiego lasu, i odpoczywać. Dookoła panowały niczym niezmącona cisza i spokój.

      Stefan zapatrzył się w wąską szparę między kotarami, przez którą prześwitywały jaskrawe promienie wiosennego słońca. Pomyślał, że w takich miłych i spokojnych okolicznościach przyrody nie może zdarzyć się nic złego.

      ROZDZIAŁ 2

      – Gotowa? – Basia ponagliła koleżankę z pokoju obok. – Pora iść, zaraz ktoś się przychrzani, że się spóźniłyśmy na kolację.

      – Jest z tobą Anka? – spytała w odpowiedzi Magda. – Nie widziałam jej od obiadu.

      – Nie wiem, gdzie ona jest. Może poszła na spacer, jest tak przyjemnie ciepło. Albo jest już na dole i pałaszuje kolację – zauważyła Basia. – Wiesz, jakim jest żarłokiem.

      – Właśnie, ona ciągle coś je, zauważyłaś?

      – Ja nawet po powrocie z urlopu myślałam, że jest w ciąży!

      – Anka jest w ciąży? – Magda zatrzymała się nagle, przerywając grzebanie w swojej przepastnej torbie. Torba była wielka i nie miała żadnych wewnętrznych przegródek, więc znalezienie w niej czegokolwiek graniczyło z cudem. Była jednak modna i bardzo droga, więc to, czy była praktyczna, zeszło na dalszy plan.

      – Nie. Myślałam, że jest, bo miała ostatnio wystający brzuch. No, może to tylko taki nietwarzowy strój…

      – Chyba raczej nie-brzuchowy? Swoją drogą, ona naprawdę ciągle żre.

      – Daj spokój. Jesteś wstrętną plotkarą i tyle – skarciła koleżankę Basia, poprawiając pasek przy obcisłych spodniach podkreślających jej zgrabną sylwetkę.

      – Może i jestem plotkarą, ale Anka ma grubą dupę – skwitowała koleżanka, wyciągając wreszcie z torby złotego iPhone’a.

      Basia czasami nie rozumiała Magdy, choć znały się i lubiły od wielu lat. Magda zawsze wszystko komentowała. Co tu dużo mówić, była pierwszą plotkarą w firmie. Basi przeszkadzała ta cecha, jednak po wielu nieudanych próbach zaniechała uwag na temat jej plotkowania. Nieraz jednak musiała ratować sytuację i tuszować gafy spowodowane niewyparzonym językiem koleżanki.

      Dziewczyny ruszyły korytarzem w kierunku schodów prowadzących do stołówki, w której serwowano kolację. Odnotowały, że personel specjalnie wynajętej w tym celu firmy eventowej zmieniał salę konferencyjną w imitację uliczek i placów Hawany. Na schodach minęły Marka, dyrektora marketingu. Był ubrany w lekko przyszarzały hotelowy szlafroczek frotte. Po zaróżowionej skórze Basia poznała, że wracał z sauny. Wydawało jej się to nawet dziwne, że w takim podupadającym ośrodku ktoś zamontował saunę. Doczytała jednak w folderze reklamowym, który przeglądała w pokoju, że właściciel skorzystał z funduszy unijnych przeznaczonych na rozwój lokalnej przedsiębiorczości. Zapewne miał nadzieję, że sauna podniesie standard hotelu i co za tym idzie, przyciągnie więcej klientów. Jednak jedna sauna nie czyni centrum spa z hotelu FWP.

      – Marek?! Co ty tutaj robisz? Wiesz, która jest godzina? – zapytała zaskoczona widokiem roznegliżowanego przełożonego Magda. – Przecież wiesz, że Wiktor nie toleruje spóźnień.

      – Spokojnie, ja zawsze wszędzie zdążę! – Marek pomachał koleżankom uspokajająco i nieśpiesznie udał się w kierunku swojego pokoju.

      – A poza tym – mruknął już pod nosem z rozbrajającym uśmiechem, ale tak, żeby jednak podwładne usłyszały – u kogo nie toleruje, u tego nie toleruje.

      – Kiedy udało mu się pójść do sauny? Przecież ogłoszenie wyników sprzedaży skończyło się pół godziny temu! – dziwiła się Basia, która najchętniej sama poszłaby się zrelaksować, a potem zaliczyła małą drzemkę przez wieczorną imprezą. Teraz przypomniała sobie, że widziała, jak Marek i kilku innych kolegów wymknęło się z kongresu po obiedzie i nie wróciło już do sali konferencyjnej na blok prezentacji popołudniowych. Część z nich, korzystając z wiosennej aury, poszła na spacer, inni do sauny, a jeszcze inni, biorąc ze sobą stosowny zapas napojów wyskokowych, zaszyli się w jednym z pokoi. Tak zresztą było co roku – na porannych szkoleniach było sporo ludzi, natomiast w miarę upływu czasu frekwencja malała, by znów urosnąć na kolację i wieczorną imprezę. Dlatego właśnie w tym roku prezes zapobiegliwie postawił przy drzwiach sali konferencyjnej jakąś panienkę, która miała zapobiec zbiorowemu exodusowi.

      – A to sukinsyn! – złorzeczyła dalej Magda, oglądając się za znikającym w korytarzu Markiem. – Do mnie wysłał mejla, żebym za niego przygotowała materiały dla Brukseli, a sam się szlaja po saunach.

      – No niestety, wszędzie są równi i równiejsi – skonstatowała z filozoficznym spokojem

Скачать книгу