Скачать книгу

skorupki zaś chowający do kieszeni, wdychający wielkomiejski kurz…

      Po wyjściu z tramwaju Krupski, dla którego te okolice były jednymi z sympatyczniejszych w Warszawie, udał się do domu dochodowego PKO, gdzie od niedawna mieszkał Piotrek Malanowski. Sprowadził się tu dopiero pod koniec sierpnia. Chociaż najmował mansardę na piątym piętrze, jego mieszkanie – bardzo małe mieszkanie – miało oddzielne wejście. Był to rzadki w centrum Warszawy luksus dla kogoś, kto potrzebował do życia tylko jednego pokoju. Znaczenie miało też i to, że gospodyni przygotowywała podobno smaczne posiłki. Podobno, bo ograniczenia wojenne sprawiły, że nie zdołała zachwycić Piotra swoim kunsztem.

      Po wejściu na piąte piętro Krupski zadzwonił do drzwi właścicielki wynajmowanych mieszkań. Widział ją raz, miesiąc wcześniej, podczas przeprowadzki. Wtedy była elegancką damą po czterdziestce, ubraną w szykowny kostium. Tym razem drzwi otworzyła mu dość pospolita kobieta przed sześćdziesiątką, odziana w niezbyt czysty szlafrok. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to jedna i ta sama istota, występująca jednak pod dwiema postaciami: urzędową i domową. „Co też maquillage potrafi zrobić z człowieka” – pomyślał.

      – Dzień dobry. Pamięta mnie pani? Pracuję razem z Piotrem. – Krupski postanowił nie zdradzać zbyt wiele. – Poproszę o klucze do jego mieszkania, muszę wziąć pewne materiały służbowe…

      – Byli tu w poniedziałek panowie oficerowie i coś ze sobą wynieśli…

      – Tak, wiem, to był mój przełożony. Prosił mnie, żebym wziął jeszcze materiały fonograficzne… płyty gramofonowe, znaczy się… i poszukał pewnych dokumentów.

      – A pana Piotra nie ma?

      – Nie, nie ma. Niestety, nie mogę więcej powiedzieć. Wie pani, tajemnica wojskowa.

      – A skąd ja wiem, że pan to pan? Ma pan jakieś dokumenty?

      Logika tej wypowiedzi zbiła Krupskiego z tropu. Dopiero po chwili, ponaglany badawczym spojrzeniem gospodyni, sięgnął do portfela i wyciągnął dokumenty.

      – Tak, proszę, to moja legitymacja oficerska.

      Gospodyni przez chwilę przyglądała się papierom.

      – Pan oficer, to co pan robi bez munduru?

      – Szanowna pani, moje obowiązki wymagają tego, żebym chodził w cywilnej marynarce. Reszta jest tajemnicą wojskową. Czy teraz da mi pani klucze?

      – Pan chwilkę poczeka, zaraz się ubiorę i pójdę z panem.

      Zamknęła drzwi przed nosem Karola. Sięgnął po papierosa i to był dobry pomysł, bo drzwi otworzyły się ponownie dopiero po dobrych pięciu minutach, gdy już się zastanawiał, czy zapalić kolejnego. Tym razem gospodyni Piotra pojawiła się przed nim w postaci matrony zaaferowanej swoją ważnością: w przypominającej fartuch granatowej sukni, swetrze i chuście zwiniętej na głowie niczym turban. Skrupulatnie zamknęła za sobą wszystkie zamki i poszła przodem.

      – Naprawdę nie może mi pan zdradzić, co z panem Piotrem? – paplała. – Mam nadzieję, że wszystko w porządku.

      – Naprawdę nie mogę pani zdradzić, co z panem Piotrem – odpowiedział. – Nawet tego, czy u niego wszystko w porządku. Proszę dać mi klucze, oddam je, gdy będę wychodził. Gdyby przez przypadek zobaczyła pani jakieś tajne dokumenty, będę musiał panią aresztować.

      – Ojej, co też pan mówi… – Speszyła się. – Proszę, tu są klucze… Proszę sobie nie przeszkadzać…

      Mieszkanie było maleńkie, z wyodrębnionymi tuż przy drzwiach toaletą i wnęką na kuchenkę gazową. Kuchenkę zupełnie bezużyteczną w czasie oblężenia, bo w całym mieście wyłączono gaz. W pokoju, który stanowił większą część mieszkania, królowały kanapa w amerykańskim stylu i stół z czterema krzesłami. Innym ważnym meblem był sprzęt grający – gramofon, superheterodyna Philipsa i cztery specjalne półki zapełnione płytami. Piotrek nie przynosił pracy do domu – nie miał do tego żadnych warunków – wszystko kończył w budynku przy Książęcej. W domu słuchał jedynie muzyki, no i grał w bridża. Nawet dokumenty osobiste trzymał w dwóch szufladach nocnego stolika. Po bałaganie w nich panującym było widać, że wcześniej zaglądała tu żandarmeria. „Albo ten policjant z Rakowca” – pomyślał Krupski.

      Chęć do działania spowodowana śmiercią Piotrka, złością na tajemniczego gliniarza i kilkoma wypitymi wódkami zaczęła powoli mijać. Karol postanowił wzmocnić ją i sięgnął po wypełnioną do połowy karafkę stojącą między podwójnym oknem. Otworzył ją i powąchał. To był jarzębiak – lekko schłodzony do właściwej temperatury. Dbałość Piotrka o takie szczegóły wzruszyła Karola i wówczas dopiero dotarła do niego strata…

      Sięgnął do etażerki pod radiem po kieliszek i przekonany alkoholem o słuszności swojego postępowania, zabrał się za sprawdzanie mieszkania. „To jest przeszukanie” – zdał sobie sprawę Krupski. „Grzebię w rzeczach Piotrka, jego ubraniach, dokumentach”. Jak zginął? Naprawdę próbował urwać się do Krakowa i nie udało mu się przejść przez front? Dlaczego w takim razie nie wybrał łatwiejszej drogi? Przez Wilanów chociażby? Z drugiej strony znaleziono go tuż przy szosie krakowskiej – najkrótszej drodze do celu. Z kolei nie można sprawdzić ani tego, kto znalazł ciało, ani tego, gdzie je znalazł… Piotrek, a właściwie jego ciało, wyglądało tak, jakby było przysypane walącym się budynkiem: ubranie było zakurzone, powalane wapnem, głowa zakrwawiona, na tułowiu – z tego co Karol widział przez rozchełstaną marynarkę – nie było ran od pocisków. Co mogło się wydarzyć?

      W szafie ściennej nie znalazł niczego ciekawego. Rzeczywiście wyglądało na to, że brakowało części ubrań, takich, które cywil uznałby za przydatne na wojnie czy na długiej wycieczce. Nigdzie nie było na przykład sportowej marynarki z tweedu. W kieszeniach marynarek i koszul nie kryło się nic, tylko chustki do nosa. Na półkach, pod swetrami, koszulami i bielizną także nie leżał żaden dokument… nie licząc zdjęcia rentgenowskiego płuc. W szklanej etażerce pod radiem oprócz kieliszków i szklanek Karol znalazł łyżeczki i spodeczki. Szafkę nocną wypełniały dokumenty osobiste, tanie powieści „Roju”, kilka opakowań „Olla-gum” oraz lekarstwa… jeśli Alka-Seltzer i tabletki emskie można tak nazwać. Szuflady stołowe były pełne ołówków, oprawek i stalówek, notatników z zapisem bridżowym i talii kart. Patrząc na miejsce, gdzie stał radioodbiornik i gramofon, można było się zorientować, że gospodarz nie odkurzał swojego mieszkania, odkąd się do niego wprowadził. Prawdziwe wyzwanie stanowiły płyty – nie chodziło nawet o to, że było ich sporo, ale o to, że reprezentowały naprawdę interesujący zbiór muzyczny. Malanowski regularnie kupował najnowsze płyty, często też sprzedawał te, którymi się znudził. Zdarzało się, że sprowadzał nagrania z zagranicy – z Paryża, z Berlina… Bogactwo najmodniejszej muzyki wytrąciłoby z równowagi każdego przeszukującego, również Krupskiego. Co prawda, postanowił sobie, że nie będzie zwracał uwagi na tytuły, ale było to niemal niewykonalne. Sprawdzenie zawartości każdej ze stu okładek zajęło mu niemal godzinę. Na szczęście książek było mniej niż płyt.

      Kolejną godzinę trwało przeglądanie amerykanki, pościeli, łazienki, kuchni i przedpokoju. Wiele śladów wskazywało na to, że mieszkanie było już przeszukiwane: szczególnie utensylia łazienkowe i kuchenne były wepchnięte do szafek byle jak i byle gdzie. Tak jak poprzednio szef i jego szofer, tak teraz Krupski nie znalazł niczego interesującego. W różnych miejscach – kieszeniach, szufladach, między okładkami książek – było trochę pieniędzy: papierowa dwudziestka z Emilią Plater, wymięta dziesiątka z Chrobrym i kilkanaście złotych w bilonie. Niedużo, ale złodziej nie pogardziłby takim łupem. W akcie desperacji Karol podniósł dywany, powyjmował z ram

Скачать книгу