Скачать книгу

wyrwało go bicie dzwonu w kościele Świętego Jakuba. Mijała właśnie szesnasta, karafka była już pusta, o on był smutny, zły na wszystkich dookoła, a przede wszystkim sfrustrowany. Ludzie, z którymi się zadaje, którym się ufa, z którymi się zaprzyjaźnia, nie powinni być tacy małostkowi, puści, źli…

      Było jeszcze jedno miejsce, które mógł sprawdzić. Poprzednie mieszkanie, czy raczej pokój przy rodzinie – po drugiej stronie Wisły. Oddał klucze gospodyni, mruknął coś w rodzaju podziękowania i ruszył do tramwaju. Z Ochoty na Pragę jeszcze niedawno jechało się mostem Poniatowskiego. Od soboty, od czasu, gdy Niemcy otoczyli Warszawę od wschodu, most był zamknięty dla cywilów. Niemcy siedzieli podobno na Wale Gocławskim, i choć był on oddalony o dobre dwa kilometry od mostu, to od czasu do czasu ostrzeliwano stamtąd przeprawę. Konieczna była zatem dłuższa droga – przez Śródmieście, Stare Miasto i most Kierbedzia. No i trzeba było liczyć na to, że akurat nie będzie ani bombardowania lotniczego, ani ostrzału artyleryjskiego. Mosty były bowiem ulubionym celem Niemców. Warszawiacy śmiali się jednak, że w czasie prób ich zniszczenia najlepiej się ukryć… na nich. Miało to sens. Próba zbombardowania mostu Kierbedzia w drugą niedzielę wojny zaowocowała spaleniem szpitala Przemienienia Pańskiego. Na szczęście wcześniej ewakuowano pacjentów. Później, czternastego, most ostrzeliwała artyleria niemiecka – tym razem Niemcy trafili Zamek Królewski, spalili salę balową i wieżę zegarową.

      O ile na Ochocie – nie wspominając nawet o Śródmieściu – wojna była niemal niezauważalna, to dzielnice po drugiej stronie Wisły sprawiały wrażenie obozu warownego. Mostu strzegły karabiny maszynowe i działka przeciwlotnicze, a z Parku Praskiego raz po raz dochodził huk strzelającej artylerii polowej. Dalej, na Zygmuntowskiej, pełno było żołnierzy i harcerzy, bo gmach gimnazjum Władysława IV po raz kolejny stał się siedzibą oddziałów ochotniczych. Również położone vis-à-vis budynki Dworca Wileńskiego wypełnione były żołnierzami. Niebezpieczeństwo polegało na tym, że od zachodu Warszawa była blokowana przez jedną, samotną, niemiecką 31. Dywizję. Od wschodu zaś atakowała Pragę niemal cała niemiecka 3. Armia Georga Küchlera. Na ulicach Pragi było widać, że mieszkańcy są świadomi niebezpieczeństwa, a w zwalczeniu przygnębienia nie pomagały zachmurzone niebo i pokapujący od czasu do czasu drobny deszcz.

      Jeszcze w sierpniu Malanowski wynajmował pokój w domu kolejowym przy Targowej, tuż obok magazynów Dworca Wileńskiego. I chociaż nowoczesny budynek gwarantował wszelkie komforty i wygody, a gospodarze pozwalali zapraszać gości, słuchać muzyki i grać do rana w bridża, to brak osobnego wejścia był dla lokatora irytujący. Karol dziwił się, że jego kolega wytrzymał tu prawie rok, ale podobno dużym plusem mieszkania były śniadania przyrządzane przez właścicielkę.

*

      Droga do dawnego lokum Piotra wiodła przez drugie, bardziej oddalone od ulicy podwórko. Wejście pod dach Karol powitał z prawdziwą ulgą. Towarzyszący mu od opuszczenia tramwaju deszczyk był na dobrej drodze, aby stać się ulewą. Zdjął kapelusz, strząsnął z ramion, gorsu oraz pleców marynarki wilgoć i podjął marsz w górę, na trzecie piętro. Zadzwonił do drzwi. Poczekał. Zadzwonił do drzwi po raz drugi. Policzył do trzydziestu, później ponownie zadzwonił, zapukał, kilka razy uderzył w drzwi pięścią. Nic. „Dureń” – pomyślał o sobie. „Powinienem najpierw zatelefonować”. Po chwili wahania zadzwonił do drzwi sąsiadów. Nie musiał długo czekać, niemal od razu usłyszał dobiegający zza drzwi męski głos.

      – Pan w jakiej sprawie?

      Chwilę trwało, zanim Krupski wyciągnął z kieszeni marynarki portfel, a z niego legitymację oficerską. Podsunął ją pod judasza.

      – Porucznik Krupski, Dowództwo Twierdzy Warszawa. Proszę mi powiedzieć, gdzie przebywają pańscy sąsiedzi.

      Zamek zazgrzytał raz, potem drugi, dał się też słyszeć brzęk ogniw łańcucha. Drzwi uchyliły się na tyle, na ile pozwolił im łańcuszek, a ze szczeliny wyjrzała szczupła, wąsata twarz pięćdziesięciolatka. Krupski chciał włożyć swoją stopę między drzwi, ale była tam już noga wąsacza.

      – Pan w jakiej sprawie? – padło jeszcze raz pytanie.

      – Nazywam się Karol Krupski, jestem porucznikiem z Dowództwa Twierdzy Warszawa. Proszę mi powiedzieć, czy państwa sąsiedzi wyjechali. Mamy do nich sprawę niecierpiącą zwłoki.

      – Nie wiem. Powinni być w domu, przynajmniej byli jeszcze wczoraj…

      – Prowadzimy śledztwo w sprawie ich sublokatora, znał go pan?

      – Nie… Tylko tyle, co spotkałem go kilkakroć na schodach. Kilka razy… chyba od Bożego Narodzenia. A co się stało?

      – Wolałby pan nie wiedzieć, to sprawy związane z przebiegiem działań wojennych. – Takie wytłumaczenie sprawiało, że ludzie nie zadawali więcej pytań i stawali się bardzo chętni do pomocy. – Widzi pan, że jestem po cywilnemu, lepiej zachować dyskrecję. Proszę mi powiedzieć, gdzie jest dozorca. Musi otworzyć drzwi do tego mieszkania.

      – A po co panu dozorca, wymieniliśmy się z sąsiadami zapasowymi kluczami. W razie jakiej draki. Pan poczeka…

      Drzwi zostały zamknięte, ale tylko po to, aby po krótkiej chwili, potrzebnej do zdjęcia łańcucha, szeroko się otworzyć i wypuścić z mieszkania wąsacza wymachującego kluczami.

      – Wójcik jestem – przedstawił się. – Pracuję na kolei.

      – Krupski – po raz trzeci powtórzył Krupski swoje nazwisko i spróbował spławić kolejarza. – Pan mi da klucze, oddam je, wychodząc. Gdyby przez przypadek zobaczył pan coś, czego nie powinien, będę musiał pana aresztować.

      – Zaryzykuję. Wpuszczę pana do mieszkania sąsiadów, ale nie wpuszczę pana samego.

      – Nalegam.

      – To co? Ciecia wzywamy? Gwarantuję panu, że wówczas będzie więcej świadków.

      – No dobra, otwieraj pan.

      Kolejarz zamachał kluczami, przyjrzał się im i włożył, jak mu się zdawało, odpowiedni do zamka. Przekręcił… Spróbował przekręcić, ale nie mógł. Siłował się chwilę – otwierało się w odwrotną stronę. Podobnie było z drugim zamkiem. Wreszcie nacisnął klamkę.

      Drzwi ani drgnęły.

      – Ki diabeł? – skomentował i ponownie zaczął manipulować kluczami. Po krótkiej szamotaninie drzwi do mieszkania sąsiadów stały otworem. Teatralnym gestem wskazał drogę do środka. Karol zrobił dwa kroki w kierunku przedpokoju i krzyknął w głąb mieszkania:

      – Dzień dobry! Jest tu kto!?!

      Nikt się nie odezwał.

      – Wchodzimy… – zaanonsował na wypadek, gdyby ktoś był jednak obecny.

      Do środka mieszkania prowadził korytarz. Niemal tuż przy wejściu były drzwi do dwóch pokojów. Krupski zajrzał do nich i wzruszył ramionami: nie było tam niczego ciekawego. Kolejnymi pomieszczeniami były jadalnia i gabinet – również mało interesujące. Dalej korytarz skręcał przy toaletach i prowadził do kuchni. Obok niej był pokój, który architekt przeznaczył pewnie dla służby, ale wynajmowano go sublokatorowi. Jeszcze do sierpnia – Piotrowi Malanowskiemu. We wrześniu nie zamieszkał w nim nikt nowy.

      Pokój – przynajmniej w teorii – uchodził za umeblowany. Spartańskie meble łatwo można było zanieść na strych, pozwalając lokatorowi – tak jak pozwolono Piotrowi – na sprowadzenie własnej amerykanki czy stołu i krzeseł… Były szafa i namiastka stolika oraz dwa krzesła. Łóżko bardzo proste, kształtem i wygodą przypominało kanadyjkę. Obok stał stolik nocny. Niewiele więc było miejsc, w których mogłoby leżeć cokolwiek interesującego. Karol zajrzał do szuflady

Скачать книгу