Скачать книгу

przez Polskę próbują dostać się do Skandynawii.

      – A nie wykluczacie którędy dokładnie? – Bastian pochylił się, żeby lepiej słyszeć.

      Mężczyzna rzucił mu tylko złe spojrzenie.

      – Kto się tym zajmuje? – Bastian zmrużył oczy. – Sami się przecież nie szmuglują.

      Tamten dalej jakby nie słyszał, tylko błądził wzrokiem po ścianach.

      – Dobra, a w drugą stronę? – Dziennikarz nie dawał za wygraną.

      – Z ziemi polskiej na dżihad? – Łukasz wreszcie na niego popatrzył. Bastian skinął głową. – Tego też nie wykluczamy.

      Zapadła cisza. Szumiał wiatrak rozklekotanego wentylatora, barman sennie przeglądał „Flesz”. Bastian myślał intensywnie.

      – Czyli mamy w Polsce terrorystów? Tak, wiem, nie wykluczacie tego – rzucił, widząc wyraz twarzy swojego rozmówcy. – Jak duże jest zagrożenie? A co ze Światowymi Dniami Młodzieży?

      – Strzygoń – tamten nachylił się jeszcze niżej – tu chodzi o bezpieczeństwo narodowe, którego nie będę narażał dla pańskiej kariery. Ale jeśli chce pan znać moje zdanie, i to off the record, to ja się bardziej boję polskiego Breivika albo ruskiej prowokacji niż islamskich terrorystów.

      Mężczyzna wstał, zgrzytnęło krzesło.

      – Ja nie chcę niczego demaskować. – Bastian uspokajająco podniósł ręce. – Chcę tylko dotrzeć do uchodźców, którzy przebywają już w Polsce, żeby zrobić społeczny materiał, nie żadne śledcze fajerwerki.

      – To czemu przychodzi pan do mnie, a nie do jakiejś fundacji, która ich tu ściąga w ilościach homeopatycznych?

      Bastian milczał. Nie wyszło mu to zagranie.

      – Miałem nadzieję, że dowiem się od pana czegoś, o czym nie wszyscy jeszcze wiedzą – burknął.

      – No to jak pan znajdzie tych mitycznych uchodźców, to proszę dać mi znać. – Łukasz wcisnął na głowę czapkę z daszkiem. – Chętnie z nimi porozmawiam, z czystej ciekawości.

      Mężczyzna oddalił się sprężystym krokiem. Bastian nie dowiedział się wiele, ale sposób, w jaki Łukasz, kimkolwiek jest, z nim rozmawiał, potwierdził jego przypuszczenia.

      Wypił łyk kawy, wypluł coś w chusteczkę i wyszedł.

      Brzęki. Chrobot. Chrzęsty. Spokojne głosy.

      Podkomisarz patrzył na nóż, który mógłby pochodzić z domowej kuchni, sunący przez blond czuprynkę, a potem wzdłuż wystającego mostka i zapadniętego brzucha. Myślał o tym, że wszystko się zmieniło. Nie będzie to sprawa z artykułu 160 paragraf 2 Kodeksu karnego o narażenie dziecka na niebezpieczeństwo, z artykułu 210 paragraf 2 o porzucenie dziecka skutkujące jego śmiercią ani z artykułu 162 paragraf 1 o nieudzielenie pomocy.

      To był artykuł 148. „Kto zabija człowieka...”

      – Żołądek obkurczony i pusty – mruczał medyk. – Całkowity brak treści pokarmowej w jelitach. Mocz? – zwrócił się do współpracownika.

      – Zero – odparł laborant, odkładając kuchenną chochelkę, która służyła tu do mierzenia zawartości pęcherza.

      Lekarz uszczypnął skórę na ramieniu dziecka. Gdy puścił, fałd skóry utrzymywał się jeszcze przez chwilę.

      – Odwodniony – stwierdził. – Zobaczmy jeszcze oczy.

      Laborant sięgnął po dwie duże pęsety. Głód odwrócił wzrok.

      – Gałki oczne zapadnięte – usłyszał. – Czyli bardzo odwodniony.

      Maluch został uduszony i się nie bronił, rozmyślał Głód. Był chudy, wycieńczony, głodny, odwodniony i chory. Dziecko znaleziono przy cygańskim koczowisku, ale było białe. Nasze.

      Dodawał sobie dwa do dwóch. To nie były trudne rachunki.

      – Wylewy krwawe w mięśniach szyjnych – oznajmił medyk. – Złamanie rogu chrząstki tarczowatej. Złamanie kości gnykowej, ciężkie.

      Podkomisarz Janusz Głód pozwolił płynąć przypuszczeniom: dziecko przetrzymywane w tym syfie. Rozchorowało się, każdy normalny człowiek by się tam pochorował. Ktoś się wystraszył, że się wyda, gdy trzeba będzie wezwać pogotowie. I załatwił malca. A wycieńczone dziecko nawet nie stawiało oporu.

      Tylko czemu morderca porzucił zwłoki tuż przy koczowisku? Ktoś go spłoszył? Więc może ktoś coś widział?

      Nad ciałkiem schylał się teraz olbrzym w białym fartuchu, w skupieniu zszywając korpus. Pracował igłą dłuższą niż palec wskazujący dziecka. Snuł gruby ścieg od szyi po podbrzusze. Policjantowi przypomniała się podobnie zszyta pieczeń z szynki wieprzowej, którą na święta przygotowywała jego żona. Grdyka drgnęła mu mocno.

      Lekarz z trzaskiem ściągnął rękawiczki. Dopiero teraz Głód zauważył, jak rysy doktora się pogłębiły.

      – W mojej ocenie – powiedział sucho medyk – bezpośrednią przyczyną śmierci było uduszenie gwałtowne przez zadławienie rękami. Uszkodzenia chrząstek krtani mogą sugerować nadmierne użycie siły. Tak się dzieje, kiedy zabójcy działają pod wpływem emocji. Spieszą się. Lub boją. Pobraliśmy paznokcie i wymazy ze skóry. Może hemogenetyce uda się znaleźć materiał od sprawcy. Ważne, co laboratorium powie o jego ubraniu. Mogą być tam mikroślady, włosy.

      – Jasne – niemal niesłyszalnie potwierdził Głód.

      – Przykre. Cholera. – Ton głosu lekarza sądowego się zmienił. – Macie jakąś wersję śledczą?

      Podkomisarz kiwnął głową. Szybko wyszedł na korytarz, żeby uniknąć podawania medykowi ręki.

      Zbiegł po schodach i przez majestatyczny hol wyszedł na ulicę Grzegórzecką. Wyszarpnął z kieszeni jednocześnie komórkę i e-papierosa. Zawahał się przez chwilę, co jest czym. Wreszcie w kłębach zawiesiny z pary i chińskich chemikaliów wybrał numer.

      – Panie prokuratorze, to bardzo pilne.

      Nad Mordorem zmierzchało, niskie słońce zaglądało do open space’u redakcji „Horyzontu”. W pomieszczeniu było pusto, tylko pryszczaty wydawca serwisu dręczył palcem rolkę myszki, a hucząca niczym kombajn drukarka świadczyła o tym, że siwy grubas z kultury znów próbuje wydrukować sobie internet.

      Bastian intensywnie klikał, scrollował, kopiował i wklejał. Marszczył czoło i mamrotał do siebie, składając słowa. Starał się odnaleźć sens w tym, co miał przed oczami.

      – Co, Bastian, uczymy się czytać?

      Podniósł głowę i spojrzał na przyglądającą mu się Jadwigę Rajchert.

      – To się przydaje w pracy w gazecie. – Uśmiechnęła się złośliwie. – Może potem nauczysz się pisać.

      – O, Jadzia, ty jesteś taka mądra. – Zrobił słodkie oczy. – Ty wszystko wiesz. Przetłumaczysz mi z arabskiego? Bo Google Translate się nie wyrabia.

      – Co ty właściwie robisz, Bastian? – zapytała. Ciekawość wygrała i Rajchert, udając, że się nie spieszy, podeszła do niego i zajrzała mu przez ramię. Zobaczyła witrynę zapisaną arabskim alfabetem. – Uważaj, żeby nam przez ciebie ABW nie weszło z orkiestrą. Nie wiesz, ilu ludziom w tym kraju się marzy, żeby nam tu urządzić powtórkę z „Wprostu”.

      – Monitoruję fora dla uchodźców. Wiesz, ile tego jest w internecie? Profile facebookowe, gdzie jest opisane krok po kroku, jak się dostać do Europy, gdzie

Скачать книгу