Скачать книгу

ziemię. Monety zadźwięczały na chodniku i potoczyły się we wszystkie strony.

      Wydął usta wygięte w podkówkę. Był bliski płaczu. Ona też. Nagle wyszarpnął coś z kieszeni. Starą nokię. Pokazywał na telefon i coś jej gorączkowo tłumaczył w języku, w którym pobrzmiewały rumuńskie nuty. Wybrał numer i przycisnął słuchawkę do ucha. Dygotał mu podbródek. Wyrzucił z siebie do słuchawki płaczliwe słowa i wcisnął jej komórkę w dłoń.

      – Ja panią proszę, zostawi moje dziecko – usłyszała zatroskany męski głos. – Ja tylko na chwilę musiał go zostawić, ja zaraz wracam.

      – Tak? – wypaliła. – On był sam w tramwaju!

      – Ja panią proszę. – Głos próbował tłumić emocje. – Ja zaraz przyjadę.

      Popatrzyła na dziecko, które ciągle trzymała za ramię. Chłopiec przestępował z nogi na nogę.

      – Muszę zadzwonić na policję – powiedziała.

      – Ty nic nie rozumiesz, ty głupia, tępa kurwa.

      Chłopiec wyrwał jej telefon, wykręcił się z uchwytu i puścił się pędem, przerzucając akordeon na plecy. Odruchowo spojrzała na swoją torebkę. Nie zauważyła, czy pobiegł w Bonifraterską, Mostową, czy Bocheńską.

      Wyprostowała się. Poprawiła włosy. Rozejrzała się. Grupka turystów synchronicznie odwróciła wzrok. Spojrzała pod nogi. Na chodniku leżały monety.

      Kucnęła i zaczęła je zbierać do kubka, na którym dziecięca ręka dorysowała postaci z logo Starbucksa wąsy i okulary. Wszystkiego było niecałe pięć złotych.

      Ruszyła przez plac. W kościele Bożego Ciała wrzuciła monety do puszki z napisem „Na uchodźców”. Odbiły się głucho od pustego dna.

      Technik schował do worka czapeczkę i obejrzał tanie buty sportowe. Na podeszwach tylko ściółka. Spodnie uwalane wodnistym kałem, choć ubranie nie było dziurawe ani postrzępione.

      Podciągnął bluzę chłopca. Układ fioletowoczerwonych, niezbyt wyrazistych plam opadowych na szczerzącej żebra klatce piersiowej, wychudzonym brzuchu, twarzy i szyi wskazywał, że ciało leżało w pozycji, w jakiej je znaleziono, od zgonu.

      Technik ucisnął plamę na brzuchu. Wokół palca skóra zrobiła się blada. Plamy były względnie świeże, rozkładająca się krew jeszcze nie zabarwiła tkanek. A to oznaczało że zgon nastąpił poniżej ośmiu godzin temu, czyli koło pierwszej, drugiej w nocy. Ujął w dwa palce żuchwę chłopca. Stężenie pośmiertne było w niej już wyraźne. W ramionach odczuwalne, ale słabsze. W nogach zupełnie słabe. Uniósł powiekę. Rogówka całkiem zmętniała, ale nie było jeszcze śladów wysychania na wargach i nosie.

      Głód wpadł do namiotu i stanął jak wryty. Dyszał ciężko. Otarł przedramieniem perlące się od potu czoło. Ukląkł koło zwłok.

      Patrzył na filigranową figurkę, bladą, jak z alabastru lub półprzejrzystej porcelany. Na czerwone plamy opadowe kontrastujące z bielą skóry. Jasnej skóry. Biel i czerwień pełgały mu przed oczami jak mroczki, gdy wciągnąwszy silikonową rękawiczkę, dotknął delikatnej twarzy o wąskich, bezkrwistych ustach, ledwie widocznych jasnych brwiach i zapadniętych policzkach. Okolonej włosami o barwie pszenicy.

      Wyszedł przed namiot. Policjanci otoczyli go kręgiem. Zaciągnął się e-papierosem, skrzywił i wcisnął go do kieszeni. Skinął na jednego z funkcjonariuszy, wyciągnął dłoń, a ten poczęstował go czerwonym marlboro.

      – Panowie – powiedział Głód. – Mamy przejebane. Chociaż nie, sorry.

      Popatrzył wymownie w stronę zebranych za taśmą Romów.

      – To oni mają przejebane.

      Jedni siedzieli przy stolikach, inni spacerowali z kieliszkami w dłoniach, oglądając czarno-białe zdjęcia. Statystyczny krakowski przekrój, pomyślał Bastian. Trochę studentów, trochę inteligencji w starych marynarkach, krewni i znajomi królika. Zaczesał palcami bujną czuprynę do góry – wierzył, że przez to wydaje się wyższy – wygładził koszulę i pomachał do Anki.

      Ubrana była w zieloną, dopasowaną sukienkę. Na szyi miała egzotyczny wisiorek, na nogach szpilki, rude loki spływały jej na ramiona łagodnymi falami. Podeszła i popatrzyli na siebie nieufnie. Napięła ramiona i założyła ręce na piersiach.

      – Sorry, że tak cię objechałam za to radio – powiedziała. Nie może się na niego obrażać, bo bez niego medialnie nie istnieje. – Ale wkurzyłam się.

      – Nie, to ja sorry. – Zamachał rękami. Nie może iść z nią na udry, bo bez niej straci swój wyróżnik. – Nie dałem ci znać, ale im się spieszyło. Wejście albo za godzinę, albo wcale. Nie miałem wyboru.

      – Co słychać? – Opuściła ramiona. – Wielka kariera na „Horyzoncie”?

      – Coś w tym stylu. Kup sobie jutro najnowszy numer. Zobaczysz.

      Ruszyli wzdłuż ścian, na których ciągnęły się rzędy antyram. Ławka w parku, na niej czarnoskóry student ze słuchawkami w uszach śmieje się i patrzy w tablet. Obok staruszka w berecie pochyla się nad różańcem. Podpis pod zdjęciem: Daleka rozmowa.

      – A ciebie pewnie teraz na uniwerku na rękach noszą, co nie? – zmienił temat.

      – Studenci walą na zajęcia drzwiami i oknami. – Skrzywiła się.

      Budka z kebabem. Chłopak w szaliku Piasta Gliwice i w koszulce z napisem „Bóg, Honor, Ojczyzna” oraz sprzedawca o arabskich rysach uśmiechają się szeroko, ściskając sobie prawice. Dopiero po chwili można było się zorientować, że panowie wcale nie podają sobie rąk – kibic płaci za kebab. Podpis: 9,99.

      – To o czym teraz napisze Sebastian Strzygoń? – Anka spojrzała na niego z ukosa.

      – Nie zdradzam. – Przyłożył palec do ust. – Ale to będzie prawdziwa bomba.

      Po ostatniej rozmowie z naczelnym miał w głowie pustkę. Wiedział jednak, że aby zaimponować staremu, musi wymyślić coś nowego, bo inaczej cała jego piękna, świeża kariera pęknie jak przekłuty balon. Obiecał sobie dzisiaj dobrze się bawić, a nagle poczuł irytację.

      – Pewnie coś o uchodźcach – powiedziała.

      – Nuda. – Machnął ręką, wydymając wargi. – Poza tym w Polsce nie ma uchodźców.

      – Nie ma, ale są. Są, chociaż ich nie ma. Nikt teraz nie rozpala zbiorowej wyobraźni tak jak uchodźcy, chociaż żaden Polak ich na oczy nie widział. To nawet nie temat na artykuł. To temat na habilitację. – Zamyśliła się.

      – A może pani biegła-przebiegła podrzuci mi jakiś przeciek z policji? – Zrobił konfidencjonalną minę.

      – Tylko wpisali mnie na listę. Zresztą nie wiem, po co im antropolog kultury. Może jak się dwóch Karaimów pobije albo złapie Kozak Tatarzyna...

      Zdjęcia radykalnie zmieniły charakter. Dwie dziewczyny w łóżku. Jedna ma regularne rysy i krótkie włosy w nieładzie. Przytula twarz do klatki piersiowej tej drugiej. Tej bez włosów i z blizną zamiast jednej piersi. Podpis: Trójkąt. Nagi chłopak z bębnem między nogami. Uniesione ręce, dookoła głowy aureola latających dredów. Podpis: (HIV) positive vibrations. Te zdjęcia były naprawdę dobre. To też go zirytowało.

      – Twój facet fotografuje nagich mężczyzn. – Chrząknął. – Kto to, jakiś znajomy z piwnicy?

      Rzuciła mu spojrzenie pełne furii.

      – A ty nie powinnaś się przebadać? – Bastian popatrzył na podpis pod zdjęciem. – Kto wie, jakie pamiątki ten twój samiec alfa przywlókł z orgietek,

Скачать книгу