Скачать книгу

Przez całą noc byłem na nogach. O co ci chodzi?

      „Od jak dawna on tu się czai?”

      – Wiem, wszyscy już wiedzą. Brawo za dyskrecję. – Diener rzucił na biurko Portera najnowsze wydanie „Chicago Tribune”.

      Porter zerknął na nagłówek:

      „4MK ZNOWU PORYWA NASZE CÓRKI?”.

      Niżej umieszczono fotografię Emory Connors, która ze spuszczoną głową szła ulicą. Zarówno artykuł, jak i zdjęcie znajdowały się w górnej połowie pierwszej strony – najważniejszy tekst numeru. Pod linią zgięcia wydrukowano jeszcze dwie fotografie: wykonane teleobiektywem ujęcie sceny zbrodni w Jackson Park oraz dom Daviesów.

      Diener wstał, obszedł biurko Portera, tak że znalazł się po jego stronie, i postukał palcem w gazetę.

      – Wymieniają tutaj z nazwiska Ellę Reynolds i Lili Davies.

      – Jak to możliwe? Nie ujawniliśmy żadnych informacji. Z rodzicami Lili Davies widziałem się parę godzin temu.

      Diener wzruszył ramionami.

      – Widocznie jeden z twoich genialnych podwładnych ma za długi język.

      – To jakiś absurd – mruknął Porter, przebiegając tekst wzrokiem.

      W artykule wspomniano o znalezieniu ciała w zalewie w Jackson Park oraz spekulowano, że chodzi prawdopodobnie o zaginioną Ellę Reynolds. Autor pisał także, że wkrótce po odkryciu zwłok okazało się, że zniknęła kolejna nastolatka. Lili Davies wyszła wczoraj do szkoły, ale nie dotarła na lekcje i od tej pory nikt jej nie widział. Resztę artykułu poświęcono poprzednim ofiarom Zabójcy Czwartej Małpy, zasugerowano też, że Anton Bishop musiał zmienić strategię po tym, jak umknął policji.

      – Co tu robi ten palant? – zapytał Nash od progu.

      Porter podniósł gazetę.

      – Dostarcza najświeższe wiadomości.

      Nash podszedł do nich i rzucił płaszcz na krzesło zwolnione przez Dienera. Zdjął jakiś paproch z ramienia agenta.

      – Fajnie, że rozważasz możliwe ścieżki kariery. Jak będziesz grzeczny, to po szkole pojedziemy do Walmarta i kupimy ci jakiś porządny rower, żebyś mógł docierać z gazetami do większej grupy klientów.

      Porter położył gazetę na biurku Nasha i wskazał na fotografie zalewu oraz domu Daviesów.

      – To nie Bishop. Spekulowanie, że to jego robota, świadczy o kompletnej nieodpowiedzialności. Zależy im tylko na jak najwyższej sprzedaży.

      – Skąd ta pewność? Może Bishop rzeczywiście postanowił trochę zmienić taktykę, tak jak piszą – zaoponował Diener.

      – Seryjni mordercy nie zmieniają sposobu działania, dobrze o tym wiesz. To dla nich jak podpis.

      Diener wzruszył ramionami.

      – Bishop nie jest jak inni seryjni mordercy. Każde zabójstwo stanowiło element wyrafinowanego planu zemsty. Wypełnił go z chwilą zamordowania Talbota. Może zamierzał przejść na emeryturę, ale szybko się zorientował, że nadal ciągnie go do dziewczynek. Nie mógł nad tym zapanować, więc uprowadził Ellę Reynolds. Wykończył ją, a potem porwał Lili Davies. – Diener ruszył w stronę wyjścia. – Spróbuj spojrzeć na sprawę z dystansu, zobaczysz, że to ma sens.

      Porter odłożył na biurko płaszcz, w którego fałdach nadal tkwiły akta Barbary McInley. Serce waliło mu jak młotem.

      – Co za ciul – stwierdził Nash.

      – Słyszałem! – zawołał Diener z korytarza. – Jeśli nie macie racji i to faktycznie ofiary 4MK, to musicie nam przekazać sprawę!

      – Ten drugi gość jest trochę lepszy – powiedział Porter. – Ten jego partner, Pitbul, Bool, Ghul…?

      – Poole. Frank Poole. Zresztą też ciul, jak oni wszyscy. Hej, zobacz, jak mi się zrymowało! – Nash zamierzał zatrzasnąć drzwi, ale w tej samej chwili pojawiła się Clair z iPadem w ręku. Tuż za nią do pokoju wszedł Kloz, na laptopie niósł trzy białe pudła ustawione jedno na drugim w chwiejną wieżę.

      – Może by mi któryś pomógł?

      Nash wziął górny karton i zaniósł go na swoje biurko.

      – Nie zabieraj ich za daleko – poprosił Kloz. – Muszą mi wystarczyć na cały tydzień.

      – Co to jest? – zapytał Porter.

      – Trzy razy po dwanaście pączków z tej nowej cukierni niedaleko, Peace, Love, and Little Donuts – wyjaśniła Clair. – Skurczybyk chciał zachomikować wszystkie pod swoim biurkiem, ale wytłumaczyłam mu, że dzielenie się ze współpracownikami to cnota.

      Kloz parsknął.

      – Powiedziałaś, że jeśli ich tu nie przyniosę, to wyślesz mejla do całego wydziału, że trzymam je u siebie. Nie mogłem zostawić ich na górze bez opieki, te sępy zaraz by się na nie rzuciły. Po minucie zostałyby tylko okruszki. Poza tym jest ich tylko osiemnaście: po sześć w opakowaniu, nie po dwanaście.

      Nash otworzył podwędzone pudełko i wytrzeszczył oczy.

      – Jezusie słodki, co za piękności.

      Porter złapał drugi karton ze sterty i zasiadł za biurkiem. Clair wzięła trzeci.

      – Ej! – wrzasnął Kloz. – To moje!

      – Tylko czemu takie małe? – zapytał Porter z ustami pełnymi kremowego nadzienia.

      Clair wyłuskała ze swojego pudełka pączka obsypanego kawałkami oreo.

      – To pączki „dla smakoszy”. Zrobiłabym cudzysłów w powietrzu, ale mam zajęte ręce. Pieką takie maleństwa i sprzedają jako wymyślne żarcie dwa razy drożej niż zwykłe pączki. Gdyby nie były takie zajebiste, to interes szybko by padł, ale te pączusie to niebo w gębie. Z każdym gryzem czuję, jak mi rośnie tyłek, ale mam to gdzieś.

      Kloz usiadł na swoim stałym miejscu, przy biurku obok stołu konferencyjnego. Położył dłonie płasko na metalowym blacie i zrobił głęboki wdech dla uspokojenia, ale twarz mu poczerwieniała.

      – No dobra, możecie zjeść po jednym, ale nie więcej.

      – Niewykluczone, że zjadłem już cztery – powiedział Nash, starł z ust dowody kulinarnej zbrodni i spojrzał na pudło ze zdziesiątkowanymi wypiekami. – A reszty nie oddam.

      Dziesięć minut później wszystkie trzy kartony świeciły pustkami, ostał się tylko jeden pączek z polewą truskawkową. Porter poczuł pobudzające działanie cukru. Wstał, podszedł do jedynej wolnej tablicy i napisał na górze „ELLEN REYNOLDS”.

      – Chyba Ella Reynolds – poprawił go Nash.

      Porter westchnął, zmazał imię wierzchem dłoni i napisał „ELLA”.

      – No dobra, to co wiemy?

      – Dwudziestego pierwszego stycznia zgłoszono jej zaginięcie, a znaleziono ją wczoraj, dwunastego lutego. Zamarznięte zwłoki znajdowały się pod taflą lodu na zalewie w Jackson Park – powiedziała Clair.

      – Nie była zamarznięta – wtrącił się Nash. – Przynajmniej nie całkiem. Tak powiedział Eisley. Ale zalew był.

      – Racja, przepraszam – odparła Clair. – Pracownicy parku twierdzą, że zalew całkowicie zamarzł drugiego stycznia, czyli dwadzieścia dni przed zaginięciem dziewczyny. Poza tym mam coś na nagraniu z kamery, puszczę wam, jak już uzupełnimy wszystkie informacje na tablicy.

      Porter skinął głową.

      – Kiedy

Скачать книгу