Скачать книгу

Nie myśl sobie, że taki zmodernizowany T-34-85 to wrak. Nowy silnik, nowe przekładnie, nowa lufa i system kierowania ogniem, do tego pancerz ERAWA i masz czołg. Już robimy próby.

      – Tylko nie to. – Cieplińskiego przygnębiła wizja wojsk pancernych przesiadających się na muzealne eksponaty.

      – Nie martw się. Do modernizacji wykorzystamy T-55 i starsze wersje T-72. Odpowiednie ekipy już przetrząsają pobojowiska i rekwirują sprzęt od prywatnych kolekcjonerów. Odbierzemy każdego SKOT-a i BRDM-a, jaki się u nich znajduje.

      – Podobno gdzieś tam mają schowaną Panterę.

      – Nie pękaj, nią też się zajmiemy. Jeszcze powalczy.

      – A Renaulty FT-17 i TKS-y? Pamiętam je z defilady.

      – Ty sobie podśmiechujki tutaj robisz, a to poważna sprawa.

      Ciepliński mógłby przysiąc, że szef sztabu zgrzytnął zębami.

      – Planujemy też wykonać pociąg pancerny z prawdziwego zdarzenia. Zakłady w Bydgoszczy i Gliwicach już nad tym pracują. Poczekaj, gdzieś tu mam plany.

      Dworczyk wstał i podszedł do biurka. Trochę poszperał w stercie teczek ułożonych zgrabnie po prawej stronie, aż w końcu znalazł to, czego szukał.

      – Przyjrzyj się.

      Ciepliński spodziewał się czegoś w rodzaju składu, jakim posługiwali się polscy żołnierze jeszcze we wrześniu 1939 roku: opancerzonego parowozu i wagonów artyleryjskich, jednak nowy projekt powstał na bazie aktualnie dostępnych i gotowych podzespołów, do tego wyglądał na przygotowany z rozmachem.

      Lokomotywę opancerzono, ale zamiast składu czterdziestu wagonów przewidziano nie więcej niż dziesięć. Z przodu i z tyłu wagony z wieżami od czołgów T-72 oraz wyrzutnie pocisków rakietowych kalibru sto dwadzieścia dwa milimetry. Pośrodku dało się też zauważyć cały las anten, czyli punkt łączności i dowodzenia. Zdziwienie Cieplińskiego budził długi wagon podobny do chłodni.

      – A to co?

      – Tajemnica.

      – Kiedy mi ją wyjawisz?

      – W środku planujemy zainstalować rakietę balistyczną w kontenerze transportowym. W razie potrzeby ustawi się ją do pionu i… – Dworczyk rozłożył ręce. – „Sru”, jak to mówią.

      – Przecież nie mamy rakiet balistycznych.

      – Teraz nie, ale w przyszłości kto wie. Do niedawna nikt nie wiedział o istnieniu działa elektromagnetycznego, a dziś, proszę, jest ono na naszym wyposażeniu. I nie mów mi, że się nie da. Dla chcącego nic trudnego.

      – Nie powiem. – Zdumienie Cieplińskiego było ogromne. – Jestem pod wrażeniem.

      – Część pomysłów ściągnęliśmy od Rosjan i zaadaptowaliśmy do naszych potrzeb.

      – Uhmm… aha…

      – Co cię tak gnębi?

      – Właśnie wyobraziłem sobie, że czymś takim przejeżdżamy przez portal i penetrujemy obce światy.

      – A wiesz, że ja też o tym pomyślałem? Jak podczepić z tyłu parę lor, to wejdzie tuzin czołgów i bewupów. Tam dalej jest projekt szynobusu, genialny w swojej prostocie.

      – Rowery też będziesz rekwirował? Z przodu da się RPG…

      – Nie wkurwiaj mnie.

      – Ja tylko tak.

      – Chciałeś rozluźnić atmosferę. – Dworczyk zrobił kwaśną minę.

      – Ciągle chodzisz spięty.

      Ciepliński upił kawy, delektując się smakiem. Była naprawdę dobra. Nawet więcej, znakomita. Mógł tak siedzieć i popijać bez końca, gawędząc z Władkiem.

      Ciekawe, co jeszcze szef Sztabu Generalnego chował w zanadrzu. Ciepliński musiał przyznać, że dzisiejsza rozmowa była całkiem pouczająca. Wiedział, że kraj, aby przetrwać, musi zmobilizować wszelkie zasoby i wycisnąć obywateli jak cytrynę. W zaistniałych okolicznościach nie ma miejsca na cwaniactwo. Muszą trzymać się razem. Zalatywało to zamordyzmem, ale trudno, co zrobić. Spory wewnętrzne, jeżeli ich nie zniszczą, to na pewno osłabią i choć nigdy nie był zwolennikiem rządów twardej ręki, to bez nich teraz zginą marnie. Przeciwników, tych wewnętrznych, zewnętrznych i międzywymiarowych, nie brakowało.

      Na początek przyjdzie zająć się Słowakami. Przecież Dworczyk już powiedział, o co chodzi.

      – Od czego mam zacząć? – zapytał po prostu Ciepliński.

      – Zapakujesz swoje orły do transportowca i polecicie do Nowego Targu. Tam rozeznasz się w szczegółach.

      – Powiedz mi, Władek, na ile mogę sobie pozwolić?

      – Hmm… jak to powiedzieć. Wydarłeś niemiaszkom urządzenie warte miliardy dolarów, to i z bandytami sobie poradzisz.

      – Czyli że mogę przekroczyć granicę?

      – W pościgu za uchodzącym przeciwnikiem. Jeżeli my pomożemy Słowakom, oni pomogą nam. Ja nie mogę zajmować się wszystkim. Mam dwa kierunki operacyjne, właściwie to trzy, i nie będę zawracał sobie głowy takim wrzodem. Masz wolną rękę. Tylko uwiń się szybko, bo jesteś mi potrzebny gdzie indziej.

      – Zobaczę, co da się zrobić – ostrożnie odpowiedział dowódca sił specjalnych.

      – Liczę na ciebie.

      Rozmowa była skończona. Dostał zadanie, które wydawało się łatwe. Co za problem wystrzelać zbuntowaną swołocz. Doświadczenie jednak uczyło, że komplikacje zawsze się mogą pojawić.

      Przynajmniej odwiedzi Zakopane, dawno tam nie był. Od ostatniego razu minęły lata. Pewnie sporo się zmieniło. Może znajdzie chwilę, aby powspominać stare dobre czasy.

      3:

      Wentyl z odrazą spojrzał na opakowanie pasztetu podlaskiego i puszkę mielonki turystycznej. W plecaku miał ukryty słoik gołąbków w sosie pomidorowym i teraz poważnie się zastanawiał, czy go nie wyjąć i nie spożyć na obiad. Od konserw dostawał niestrawności, tak samo jak od sucharów posmarowanych pasztetem. Do tego kawa zbożowa, którą był w stanie pić przez pierwsze trzy dni, a później już wolał wodę z kałuży. Raz dostali kaszę okraszoną skwarkami i nielicznymi kawałkami mięsa. Pochłonęli ją z prędkością światła. O polowych racjach żywnościowych nie chciał nawet myśleć. O słodyczach też można było zapomnieć, tak samo jak o coli czy owocach. Ziemniaków również szybko nie zobaczą. Wielkopolskę spustoszyli obcy. Oddałby duszę i dodatkowy magazynek za kawałek pizzy lub zapiekankę. Ech, życie…

      Oblizał suche wargi, wciąż nie mogąc się zdecydować, co otworzyć. W końcu odłożył na bok i pasztet, i mielonkę, wstał i poszedł w stronę chałupy, którą zajmowała jego drużyna. Właściwie to nie cała drużyna, tylko jej resztki.

      Z dawnego składu został on i Wieniawa. Szczur i Łysy polegli. Wiedział, że powinien pojechać na cmentarz, gdzie ich pochowano, ale wciąż spadały na niego nowe obowiązki. Do drużyny doszlusowano koleżkę z pierwszej kompanii i trzech nowych. Jakoś się tam dogadywali, ale to nie było to samo co kiedyś.

      Obejście, w którym zostali zakwaterowani, składało się z murowanego domu, typowego klocka, i obórki. Właściciel wraz z rodziną zwiał, gdy tylko zaczęły się kłopoty, zabrawszy co najwyżej oszczędności. Zostawił całą resztę, z której oni teraz korzystali. Pole tego gospodarza ciągnęło się od granicy kopalni aż po szosę łączącą Złotków z Roztoką.

      Parę

Скачать книгу